Artykuły

Mocna magia

Tragedia jako gatunek wywodzi się z obrzędu nekromantycznego (przywoływania zmarłych i innych sit z zaświatów), i choć od czasów starożytnych Aten rozwinęła najrozmaitsze formy, czasem do tego obrzędu powraca. Grzegorz Bral reżyserując znakomicie "Mackbetha", dołączył do grona wielkich magów i nekromantów polskiej sceny, takich jak: Osterwa, Kantor, Swinarski, Grotowski i Staniewski. I ocalił dla nas wysoką tragedię jako obrzęd oczyszczający. Dlaczego strzelił piorun i spadł deszcz wzruszenia? Dlatego, że reżyser i aktorzy wsłuchali się w magiczne inkantacje poezji Shakespeare'a i zestroili się z tonami zaklęć jego dramatycznej partytury. Twórczość stratfordczyka jest pełna duchów i czarów, magii białej, miłosnej i czarnej. Nigdzie jednak nie mamy do czynienia z takim natężeniem czarnej magii jak w "Macbethcie". Osiąga ona swoje apogeum, gdy wyzwolone ciemne moce doprowadzają uzurpatorską parę do zbrodni i szaleństwa. Są tu nie tylko wiedźmy przyzywające wydarzenie upiory, jest też ich władczyni Hekate, a Lady Macbeth sama wzywa demony. "Macbeth" jest dramatem, w którym Shakespeare zaklął mroczne siły naszej psychiki mocą sprawczą swego poetyckiego słowa. Dlatego do dziś w teatrach angielskich tytuł tej sztuki jest tabu i używa się eufemizmu "the Scottish play".

Wrocławskiego "Macbetha" rozpoczyna reżyser od zwinięcia długiego chodnika, po którym dopiero co weszła publiczność. Tym gestem odbiera nam możliwość powrotu do świata, w którym ukrywaliśmy swe namiętności. Muzyk pod ścianą zaczyna grać na koreańskiej cytrze kaja-kum o osobliwej tonacji. Gaśnie światło i w ciemnościach, przez te same drzwi, którymi wchodzili widzowie, wchodzą aktorzy, nasze namiętności i uczucia, stając obok siebie plecami przy obu ścianach bocznych. Przy końcu sali, na wprost widzów, pojawia się jasnowłosa i jasno ubrana piękna, młoda kobieta. Klęka. Światło pada tylko na nią. Wówczas ciemne postaci odrywają się od ścian i zasiadają przed nią w półkręgu. Kobieta układa przed sobą dwa drewniane miecze, tak, by stykając się czubkami, mierzyły ostrym kątem w stronę widzów, i wysokim głosem medium, o dźwięku upiora ćwierkającego w trawie, czy dziecka przedrzeźniającego staruchę, wypowiada słowa otwierające tragedię: "When shall we three meet again, / In thunder, lightning or in rain? / When the hurly-burly's done / When the battle's lost and won" - "To kiedy we trzy się znowu spotkamy? / Wśród gromów, błyskawic/ Czy wśród deszczu piany? / Kiedy zgiełk bitewny skona, / Klęska w triumf obrócona" (tłum. - J.D.).

Od początku dramatu Shakespeare przenosi nas w wymiar nadprzyrodzony. Trzy wiedźmy jak trzy Parki ustalają koleje losu. Tu, wbrew tradycji, widoczna jest tylko jedna, ale jej siostry są obok. Raptem rozlega się gwałtowny, przenikliwy okrzyk Lady Macbeth i wszyscy na ten zew zaczynają obracać się wokół niewidzialnego magicznego kotła czarownic, inkantując zaklęcie z IV aktu, podobne melodycznie do hymnu o Gilgameszu z "Kronik -obyczaju lamentacyjncgo". Jest to chóralny śpiew w siedmiozgłoskowym metrum z wydłużaną ostatnią głoską, opierający się o dwa dźwięki w odległości całego tonu od siebie przy jednostannym rytmie. Efekt, podobnie jak w "Kronikach", jest hipnotyczny.

Z tego rodzaju zabiegiem spotykamy się w większości inkantacji magicznych. Łacińskie "incantare" znaczy po prostu "czarować". By uprawiać magię słowa, musimy zdać się na rytmiczny język pozarozumowy. Inkantacja przyzywająca ciemne siły puszcza w ruch koło zamachowe tej tragedii opętania przez władzę. Gdy śpiewający nabierają mocy, wszystko staje się możliwe i z magicznego kotła jak z centryfugi rodzi się intensywny ruch aktorów krążących po okręgu, mający charakter tańca sabatowego. Aktorzy mają drewniane miecze i szerokie spodnie znane z japońskiej szermierki. Ich ruchy początkowo przypominają szermierkę samurajską, ale stają się bardziej taneczne m.in. dzięki temu, że władają oni mieczami obosiecznymi, a nie jednosiecznymi katanami, co daje większe możliwości choreograficzne. Miecz jest tu atrybutem mocy. Każda postać jest szermierzem, każda, krążąc i wirując, szuka mieczem mocy, każda chciałby władać błyskawicą jak wiedźma wieszcząca nad stykającymi się ostrzami.

Nagie ostrza mieczy przyciągają spragnione krwi demony podobnie jak rozlana krew. Przypominają się tu również liczne magiczne miecze z nordyckich i germańskich sag oraz Excalibur Króla Artura i Durandal Rolanda. Lady Macbeth też tańczy z mieczem, a czasem z długą magiczną różdżką, gdy przewodzi mieczom innych. Monolog Macbetha "Czy to jest sztylet, co widzę przede mną..." odnosi się do wszystkich.

Świetnym rozwiązaniem choreograficznym jest w spektaklu sekwencja tańca wojennego, w której trójka aktorów trzyma dłońmi również końce mieczy swych towarzyszy. Mamy też scenę, w której aktorzy rzucają sobie miecz tam i z powrotem w dworskiej zabawie. Ruchowi towarzyszą kunsztowne śpiewy, są to głównie polifoniczne pieśni korsykańskie, lamenty rosyjskie i pieśń gruzińska. Synkretyzm środków jednak nie razi, ponieważ - inaczej niż w inkantacjach czy dialogach Szekspirowskich - te nieidentyfikowalne języki nie są tu ważne. Pieśni te wyrażają uczucia uniwersalne: żalu, lęku, rozpaczy i nadziei. Ruch i śpiew tworzą choreę o ogromnej sile. Gdy tylko cichnie, słychać piękną muzykę koreańskiej cytry. Liryczne kompozycje grającego na niej Rafała Habla unoszą się nad wszystkim jako akompaniament, czy może głos poety?

Gdy Lady Macbeth przyzywa siły ciemności, czyni to z wielką intensywnością, lecz również manifestując głosem stałą władczość znamionującą doświadczoną czarownicę będącą za pan brat ze światem demonów: "Sam kruk ochrypł / Co wykrakuje zgubne przybycie Duncana / Tu w moje mocne mury. Teraz zstąpcie duchy / Opiekunowie tych śmiertelnych myśli, pozbawcie mnie płci; /I napełnijcie od czoła po stopy bez reszty złem / Najdzikszym okrucieństwem! Zagęście moją krew" (tłum. - J.D.)*. Jednak moc zstępuje na miecz Malcolma, wprawiając go w tak silne drgania, że ów z trudem go utrzymuje. Znak, że to on będzie ostatecznym zwycięzcą, gdy po śmierci Macbetha stanie się królem Szkocji.

Anna Zubrzycka, grająca Lady Macbeth raz z zimną, raz z gorącą furią, jak na wielką tragiczkę przystało, wzywa demony, mistrzowsko operując głosem, lecz czyni to, klęcząc, podobnie jak wiedźma. Jest to gest orientalny i chrześcijański. W europejskiej tradycji pogańskiej czyniono to, stojąc. Tak przyzywali bogów i demony starożytni teurgowie, tak robili to magowie, tacy jak Faust czy John Dec, doradca Elżbiety I; zawsze na stojąco w wyrysowanym kręgu z różdżką w ręku. Na angielskiej rycinie z epoki widać szkocką czarownicę stojącą z sitem w lewym ręku a mieczem w prawym, jak przywołuje siły zła; w tle na wzburzonym morzu tonie okręt.

Gdy szlachetny król Duncan, stojąc na stole za tańczącymi szermierzami, przybiera pozę Chrystusa na krzyżu, przypomina również kruka, zwiastuna śmierci. Macbeth zna cnoty Duncana, któremu wiernie służył, i dlatego jest postacią tragiczną. Pchany przez los, wiedźmy i swą żonę, nie widzi innego sposobu na zdobycie władzy jak świętokradcze morderstwo. Gabriel Gawin grający Macbetha tak precyzyjnie artykułuje jego udrękę, że czujemy ją w kościach. Gdy mówi "pełen skorpionów jest mój umysł", widzimy ciemne postaci wspinające się po ścianie za nim. Pozostali zaczynają gasić świece płonące pod ścianą. W końcu Macbeth, otoczony przez wrogów, przyciska do piersi pęk mieczy. Słysząc o samobójczej śmierci żony, upuszcza je z trzaskiem na podłogę i wygłasza z wielką silą monolog o śmierci gaszącej świecę żywota, o tym, że życie ludzkie: "jest bełkotem idioty, pełnym zgiełku i furii,/Nie znaczącym nic". Wkracza Macduff i pokonuje Macbetha w pojedynku, w którym zabija go wielokrotnie za wszystkie jego zbrodnie. W tej werystycznej scenie, której nie powstydziłby się Toshiro Mifune, Gawin jest wielki. Macduff dmuchnięciem gasi ostatnią świecę. Dokonało się. I dokona nieraz. Zbrodnia i kara. Klęska Lucyfera...

Wielkie przedstawienie. Żałuję tylko, że w tej wielokulturowej prezentacji dramatu Szkocja w ogóle nie jest obecna poza słowami Shakespeare'a. Twórców nie porwała ani muzyka szkocka, ani tańce z mieczami, a przecież szkockie dudy są tak niebywałym instrumentem, silnie ekstatyzującym. Może kiedyś usłyszę je grające, gdy czarownice tańczą na wichrach i maszeruje armia Duncana. Reżyser po premierze powiedział zebranym, żeglowną inspiracją był dla niego film dokumentalny z Nigru, na którym czarownik posługiwał się kobietą-medium. Mnie jednak wiedźma z jego "Macbetha", grana z wielkim wyczuciem przez utalentowaną Finkę Anu Salonen, przypominała ową japońską szamankę mikko z "Rashomona" Kurosawy, w którą wcielał się duch zmarłego bandyty, mimo że nie ryczała basem. Lecz kto mi pokaże szkocką, rudą wiedźmę z mieczem w ręku, jak zaklina żywioły?

* Stanisław Barańczak tłumaczy tu "od stóp do głów", ale kierunek zstępowania demonów jest odwrotny, ze sfery podksiężycowej w dół, nie spod ziemi.

Jacek Dobrowolski - poeta, eseista, tłumacz; autor poematu dramatycznego "Raróg" (1991), tomu liryków "Partytury" (1997), dramatu poetyckiego "Dziewanna" (2006). Publikuje w "Odrze".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji