Artykuły

Rozkosze okrucieństwa

Hrabia de Lautreamont - takim nazwiskiem podpisywał swoje utwory. Naprawdę nazywa! się Izydor Ducasse, niewiele o nim wiadomo. Urodził się w 1848, w Urugwaju. Gdy trochę podrost, z woli ojca udał się do rodzinnej Francji, tam pobiera! nauki. Żył samotnie, mieszkał w paryskich hotelach. Pisywał nocami, przy pianinie. Uderzając w klawisze szukał rytmu frazy. Zmarł w wieku 24 lat, nikomu nie znany.

"Używam swego geniuszu, żeby malować rozkosze okrucieństwa" twierdził W pierwszym zdaniu pieśni Maldorora" ostrzegał czytelnika przed wędrówką "wśród bagnistego pustkowia tych kart posępnych i pełnych trucizny", przesycą duszę jak woda cukier". Dzieło stanowi swoiste studium zła, kompozycję makabrycznych i bluźnierczych wizji.

Na scenie budzą one fascynację. Mariusz Treliński z zadziwiającą u debiutanta maestrią wydobywa ich mroczną, niepokojącą urodę.

W czarnym, ponurym wnętrzu hotelowego pokoju nagle otwiera się jasna szczelina, widać w niej jakąś konwulsyjnie skręconą postać, zasłona spada jak gilotyna, obraz znika. Światło, chwilami nieomal rembrandtowskie, obrysowuje coraz to nowe kształty upiornych widziadeł Lautreamonta (Wojciech Malajkat). Roziskrzony świetlik płynie i swawoli w ciemnościach. Złotowłosa Prostytucja wabi i kusi rozchylając w tańcu poty płaszcza. Włos Boga (Anna Chodakowska), zgubiony w łóżku ziemskiej kochanki zawodzi z tęsknoty.

Maldoror (Jan Peszek), prawodawca tej ponurej fantasmagorii posuwistym krokiem przemierza przestrzeń. Jednym ruchem dłoni roznieca ogień, w blasku płomieni mami swoją ofiarę. Odrzuca przestrogę anioła o czarnych skrzydłach, hańbi jego niewinność. Bluźni Bogu, wówczas na scenie pojawia się jarmarczny wizerunek błazna z wywieszonym językiem. Gdy to Stwórca, który w innej scenie spektaklu woła, że cierpienie ludzi sprawia mu przyjemność? Maldoror pokutuje za zamordowanie Lohengrina, który unosi się ku niebu, rozkrzyżowawszy, jak Chrystus, ramiona. "Strupy i wypryski trądu obrosły mi ciało, pokryte żółtawą ropą" mówi Peszek. Słowa budzą odrazę, sceniczne wizje budzą zachwyt.

Jak to możliwe, że spektakl raczej urzeka niż szokuje? Oczywiście - wyrafinowana, teatralna metafora łagodzi okrucieństwo tekstu. Ale powiedzmy szczerze -okrucieństwo Lautreamonta po przeszło stu latach pokrywa jednak warstwa patyny. Makabryczne wyobrażenia współczesny czytelnik przyswaja łatwiej niż jego pradziadek - do poduszki czytuje horrory Jamesa Herberta i Grahama Mastertona. Szydercze bluźnierstwa budzą znacznie mniejsze emocje w kilkadziesiąt lat po tym, jak Nietzsche ogłosił, że "Bóg umarł". Z kolei koncepcja zła, wcielona w postać Maldorora nie budzi dziś lęku. Dwudziesty wiek oswoił nas z przekonaniem Hanny Arendt, że zło jest banalne. W świetle tego odkrycia, romantyczna, dekoracyjna wizja Lautreamonta wydaje się trochę naiwna. Tak jak średniowieczny dance macabre - nie wywołuje przerażenia, rodzi estetyczną fascynację. I dlatego pozwala stworzyć nie tyle wstrząsający, co piękny spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji