Artykuły

Notatka T-RO/04/2010

"Inteligentna aktorka" - takie sformułowanie ukuli krytycy o Barbarze Wysockiej. "Dwutygodnik.com" (nr 22/2009) podpytuje aktorkę i reżyserkę: "Co to znaczy? Jak to jest być tą inteligentną aktorką? - Zabawne - mówi Wysocka. - Nie wiem, w jakim kontekście pojawiło się to sformułowanie, i nie wiem, czy to się kwalifikuje jako dyskryminacja na tle płciowym czy zawodowym". Polska krytyka od lat tworzy takie epitety. Holoubek był aktorem myślącym. Chyba więcej to mówi o stosunku recenzentów do braci aktorskiej niż o samym teatrze.

Marian Kociniak z okazji pięćdziesięciolecia pracy wspominał między innymi współpracę ze Swinarskim: "Niech mu ziemia lekką będzie, ale strasznie. Był panem wielce utalentowanym, jednak kabotynem, człowiekiem niezrównoważonym, wychowanym przez Brechta - stąd brał się jego niemiecki dryl. A na próbach palił bez przerwy". Aktor opowiedział też o próbach do "Marata/Sade'a" w Ateneum: "Miałem dwojakie zajęcie: grałem jedną z dużych ról w śpiewanym kwartecie i statystowałem w głębi sceny. Aktorzy pierwszoplanowi grali, a my z tyłu się bujaliśmy. Przez cztery godziny. W końcu nie wytrzymałem, bo zawsze Maniek rozrabia pierwszy. Powiedziałem tak: "Posłuchaj, Kondziu kochany, ty cały czas palisz, a my też jesteśmy palący i nie możemy. Zrób nam chociaż krótką przerwę. Przecież już wiesz, jak się pięknie bujamy". A on: "Nie". No, to łamiąc dyscyplinę, sami opuszczaliśmy scenę i paliliśmy. Potem napisał na nasz temat paszkwil: że z aktorami warszawskimi nie da się pracować" ("Rzeczpospolita" nr 18/2010). Teraz trochę się zmieniło - gdy aktor wychodzi z próby, to znaczy, że pracuje. Gdzie indziej.

Andrzej Zieliński - zapytany przez "Wprost" (nr 7/2010): "Jan Klata powiedział, że w Warszawie jest więcej teatrów niż w Berlinie, czyli za dużo. Stwierdził też, że niektóre z nich, na przykład Syrena, nie powinny być dotowane. Zgadza się pan z tym?" - odpowiada: "Proponowałbym panu Klacie, żeby zaczął od reformy samego siebie. Do tego potrzebna jest wiedza i doświadczenie, którego panu Klacie, jak sądzę, jeszcze brakuje. Bo co to znaczy, że jest za dużo teatrów? Dopóki teatr ma widzów, to znaczy, że powinien działać. Skoro w Berlinie jest mniej teatrów, to może znaczyć, że mniej ludzi chce je oglądać. Wielu młodych twórców powołuje się nieustannie na teatr niemiecki, a my przecież mamy inną mentalność i poczucie humoru. Jeśli panu Klacie bardziej podobają się teatry w Berlinie, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby tam otworzył teatr i oczarował widownię". A co z dotacją?

Małgorzata Sikorska-Miszczuk na łamach pisma "Strony" (nr 1/2010) opublikowała swój "Dziennik amerykański" - dramatopisarka część jesieni spędziła na stypendium w USA. Przede wszystkim w Minneapolis, gdzie największym teatrem jest Guthrie Theater. "Powiedzmy, że jest to taki warszawski Teatr Narodowy: dostojny, marmurowy, z nimfą Echo błąkającą się po korytarzach i krzyczącą "Sztuka, uka, uka". [...] Ale co mają robić wszyscy tutejsi młodzi artyści: młodzi aktorzy, reżyserzy, dramatopisarze, którzy ciemną nocą zastanawiają się, czy kiedykolwiek ich nazwisko pojawi się na plakacie z logo Guthrie Theater? No więc, żeby nie zwariować, niektórzy z nich wymyślili coś, co daje upust zdrowej energii życia. W knajpie - właściwie jest to jednocześnie knajpa oraz miejsce, gdzie gra się w bowling - utworzony jest teatr z niewielką sceną. [...] Teatr nazywa się Ario i składa się z grupy entuzjastów, którzy skierowali swój "celownik artystyczny" właśnie na Guthrie. Co to znaczy? To znaczy, że wszystko, co pojawia się w repertuarze Guthrie Theater, zostaje triumfalnie przeniesione na scenę teatru Ario w formie... parodii". Co ciekawe, Ario "przestrzega pięknej zasady, aby wydatki, które zostały poniesione na przedstawienie, nie przekroczyły 50 dolarów. Są to pieniądze, które przeznacza się na wszystko: przebrania, rekwizyty sceniczne lub cokolwiek innego. W parodii Wilde'a aktorzy grali w pożyczonych ciuchach, a za wszystkie rekwizyty służyły cztery krzesła, stolik, a kokainę zawsze może udawać cukier puder... Zaraz, co ja piszę? W wysokobudżetowym teatrze kokainę też udaje cukier puder". To propozycja na wypadek, gdyby komuś nie wyszło w Berlinie...

Grzegorz Małecki wspomina angaż do Teatru Narodowego, gdy na wstępie otrzymał propozycję roli w "Operetce". "Czy pan się zgadza?" - pytał Grzegorzewski. ""No, oczywiście" - odpowiedziałem. I myślałem, którą z głównych ról mi powierzy. Jednak pytanie w tej sprawie zadałem dopiero po podpisaniu umowy. Ja pana widzę w roli - tu zawiesił głos i wypalił: - Lajkonika. Myślałem, że zemdleję. Zacząłem w pamięci panicznie szukać wspomnianej roli. Myślałem: Gombrowicz jest mocno zakręcony - może napisał postać Lajkonika. Na pewno świetną i rozbudowaną, która tylko przez przypadek wypadła mi z głowy. Niestety pamięć nie pomagała. Skonsternowany zapytałem, co właściwie Lajkonik robi w Operetce. Dyrektor zastanowił się dłuższą chwilę: "Otóż, panie Grzegorzu... Lajkonik chodzi po zewnętrznej! Do widzenia!" ("Rzeczpospolita" nr 43/2010).

Ryszard Ostapski - niezależny teatrolog, mieszka w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji