Artykuły

Księżniczka bez wdzięku

W NASZYCH niespokojnych, ubogich czasach na sukces sceniczny mogą liczyć właściwie tylko teksty powstałe pod presją współczesnych wydarzeń lub takie, które pozwalają znaleźć odniesienia do aktualnie przeżywanych problemów. Witold Gombrowicz "sprawdził się" w teatrze już wówczas, gdy nasza rodzima historia zaczęła nabierać rozpędu. Gdy u schyłku epoki gierkowskiej wystawiono w Lublinie "Operetkę" - pozyskała ona publiczność m. in.z tego powodu, że jakby bezwiednie konkretyzowała i aktualizowała dramat upadku ancien regime'u, rozgrywający się w pewnym operetkowym księstwie.

Po ponad 10 latach zinów mamy na naszej scenie Gombrowicza. Tym razem jest to "Iwona, księżniczka Burgunda". Tak jak niegdyś, spodziewamy się i dziś znaleźć u Gombrowicza pomoc w rozwikłaniu problemów. Jeśli możemy na niego liczyć, to dlatego, że skomplikowane problemy sprowadza aa zwykle do prostych wkładów, na specjalnie dobranych, a właściwie spreparowanych przykładach środowisk odsłania rządzące nimi prawa.

ULUBIONYM miejscem Gombrowiczowskich akcji jest wielkopański dwór. Dwór królewski jest to imperium Formy doskonałej, absolutnej, zakrzepłej w ponadczasowym kształcie. Jak w soczewce skupiają się w jego orbicie wszelkie rodzaje międzyludzkich interakcji, jednostka sita je tu oko w oko z historią.

W "Iwonie" wszyscy dworzanie z panującą parą na czele obnoszą swe dostojeństwo cokolwiek znudzeni. Presję przymusowej oficjalności i pompy próbują przezwyciężyć drobnymi intryżkami, aranżowaniem krotochwilowych pomysłów. Najdotkliwiej ów gorset Form uciska następcę tronu, księcia Filipa. Wpada więc on na pomysł morganatycznego małżeństwa. Wybiera kandydatkę na żonę najgorzej, jak można. Iwona uosobieniem Kompletnego bezformia sztywności dworskiej etykiety jawi się jako skandaliczne zachwianie przyrodzonego porządku świata. Z urody nijaka, pozbawiona woli, a nawet chęci istnienia jest Iwona jakąś formą nieprawną, zdefektowaną, nawet książęce oświadczyny nie są w stanie wytrącić jej ze stanu "rozmemłania". W jej bezwolnym, cierpniętniczym egzystowaniu jest pewna niebezpieczna prowokacyjność, drzemiąca groźna siła destrukcji. Książę, rozkochując w sobie Iwonę siłę tę wyzwala i oto zaczyna się prawdziwy dramat. Bezładna, jakby bezkształtna i niedorzeczna Forma zdobywa dominację nad Formami gotowymi i skończonymi! Oparty na odwiecznej tradycji ład i porządek zaczyna się w królestwie chwiać.

LITERACKIE wzorce "Iwony", jak zresztą wielu innych utworów Gombrowicza, mają niski artystyczny rodowód. Fabuła dramatu ciąży w kierunku komedii, a dokładniej - farsy, lecz pod operetkowym kostiumem kryje poważną, filozoficzną problematykę. Autor zmierza tu do określenia istoty stosunków międzyludzkich, do ukazania zależności postępowania od Konwencji, za której sprawą stajemy się sztuczni, nieautentyczni, ulegli formom kulturowym. Wszystko to wyrazić pragnął poprzez utwór, legitymujący się wdziękiem, by nie powiedzieć - sex-appealem. "Iwona" w głębszych pokładach tekstu pobudza do poważnej refleksji, w powierzchniowych - proponuje niezłą zabawę, będącą konsekwencją przedrzeźniania schematów literatury popularnej.

Tymczasem na przedstawieniu wyreżyserowanym przez Andrzeja Rozhina publiczność uśmiecha się półgębkiem, reaguje tak jakoś pokątnie i jakby bez przekonania. A przecież intelektualne przesłanie Gombrowicza zarysowane zostało klarownie, widowisko zrealizowane zostało z rozmachem i otrzymało efektowny kształt. Na pewno nie jest przedsięwzięciem nieudanym.

Można by się zastanawiać czego mu zabrakło, by wyzwolić żywszą reakcję. Jeśli nawet odbieramy może "Iwonę" z dosyć przyziemnej perspektywy dnia codziennego, jej uniwersalne problemy egzystencji wydadzą się odległe, to przecież uruchomione tu zostały także pewne znaczenia nawiązujące do naszych spraw bieżących. I tak aluzyjna jest "wewnętrzna" plebejskość królewskiej rodziny, a i mechanizmy życia dworskiego nasuwają skojarzenia z naszą współczesną rzeczywistością. No i postać Iwony budzi oczywiste odniesienia.

TYTUŁOWA bohaterka jest uosobieniem niedoli, braku powodzenia zarówno wczoraj jak i dziś, a co gorsza - także jutro. Zdefektowana, anemiczna, bo "krew w niej płynie leniwie'', słabowita i prosząca, jest jednak dumna z nieznanego powodu i tkwi w pozie, która jakby manifestowała drażnioną godność. Potrafi wybuchnąć, ale jakoś nie wtedy, gdy trzeba; wymamrotać umie tyle, że wierzy w Boga. I jest to jedyna kwestia, która ją pobudza do wyrażenia swego stanowiska. Poza tym jest jej wszystko jedno, emanuje wprost beznadziejnością. A i tym wygląd ma taki słowiański, by nie powiedzieć - polski. Liryczna, mistyczna, przejmująca - coś znanego przypomina, zawstydza.

Reżyser wysuwa Iwoną z tła zdarzeń, kieruje na nią uwagę widza, zmusza do rozszyfrowania znaczeń, których przydał jej w swoim przedstawieniu. Scena jej śmierci jest wzniosła. To niezasłużenie chyba uwzniośla niedowarzoną Formę Iwony i przydaje niezrozumiałej wartości czemuś bezkształtnemu, niemrawemu. W poincie przedstawienia Iwona pośmiertnie doznaje czegoś w rodzaju wniebowstąpienia aktu sakralizacji, który jest nagrodą za męczeństwo. Odbywa się on pod sklepieniem teatru. A jednocześnie na widowni usiłuje się przepędzić Iwonę z martwych powstałą. Pomysł tej dopisanej Gombrowiczowi sceny jest dziwaczny, wyraża ona jakąś myśl pokrętną, żeby nie powiedzieć pokraczną. Tchnie kiczowatością i - niestety - nie jest to niewymuszony wdzięk formy "bosko idiotycznej", która tak fascynowała Gombrowicza.

MIAŁO to przedstawienie jakąś skazę, skoro nie porwało; mimo dobrej roboty reżyserskiej, ciekawej scenografii, dobrych ról aktorów grających zwłaszcza Królową, Króla i Szambelana. A może widzowie na premierze, tak jak mieszkańcy pałacu, po prostu "zabrnęli w Iwonę" i udzieliła im się jej ospałość? Jak by nie było, przedstawienie powinno się zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji