Artykuły

Wbrew modzie

Z aktorem Krzysztofem Kolbergerem rozmawia Mirosława Kruczkiewicz.

- W Pana dorobku jest wiele ról romantycznych, od "Dziadów" przez "Wacława dzieje", "Fantazego", po, jako rodzaj ukoronowania, rolę narratora - Mickiewicza w filmowym "Panu Tadeuszu" Wajdy. Szukał Pan takich właśnie ról czy to przypadek, łut szczęścia?

- Na początku drogi zawodowej nie śmiałem szukać. Brałem, co ml życie przynosiło - czyli, co proponowali reżyserzy. Pewnie dysponowałem takimi warunkami, jak to się mówi u nas, psychofizycznymi, które predysponowały mnie do ról bohaterów romantycznych. Tak zostałem skojarzony od początku. To mi się oczywiście podobało.

- Zwieńczeniem była postać narratora - Mickiewicza w ekranizacji "Pana Tadeusza". Pokazuje się Pan tam przez chwilę, głównie czyta Pan epopeję "zza ekranu". Mówienie wierszy to kolejna Pana specjalność. Często występuje Pan z wieczorami poetyckimi.

- Ma to pewnie związek z tymi rolami romantycznymi - ja bardzo lubię grać wierszem. W którymś momencie stwierdziłem też, że lubię wiersze mówić. Bardzo sobie cenię kontakt z poezja, czy, jak mówi ksiądz Twardowski, "poprzez poezję". Na te wszystkie moje recitale czy wieczory poetyckie sam dobieram sobie teksty. Razem z muzykami je -jak się ktoś ładnie wyraził - otulam muzyką. Wszystko po to, by przekazać moje myśli i odczucia, mój stosunek do świata i do siebie. By po prostu - rozmawiać.

- Sądzi się czasem, że z wieczorami poetyckimi występują aktorzy cierpiący na brak propozycji z teatru i filmu.

- Nie narzekam na brak propozycji. Teraz na przykład to przypadek sprawił, że zająłem się mówieniem "Tryptyku Rzymskiego" Jana Pawła II. Okazało się, że istnieje wielka potrzeba kontaktu z tym tekstem, że nie tylko ja tego potrzebuję, ale i słuchacze. Niedawno w telewizji pojawił się włoski film, nakręcony specjalnie do tego tekstu. Polską jego wersję ja mówiłem, powstała płyta. Mam kolejną propozycję występów z tym filozoficznym dziełem.

Tak, w ten sposób szukam kontaktu z widzami, ale też spełniam swoje pragnienia. Robię to, co mi sprawia przyjemność.

- Czy mówienie wierszy to specjalny rodzaj aktorstwa? Umiejętność, dana nie wszystkim aktorom?

- To nie jest kwestia umiejętności bądź ich braku. Ktoś to czuje i lubi, inny nie. Co wcale nie znaczy, że jeden z nich jest lepszym, a drugi gorszym aktorem.

- Wspomniał Pan o "Tryptyku Rzymskim". Mówi Pan nie tylko wiersze, ale i -również często - teksty religijne. Nagrał Pan na płytę Ewangelie. Jak do tego doszło?

- To znów sprawa zapotrzebowania. Jest na przykład taki cykl "Verba Sacra" - aktorzy czytają w bazylikach całej Polski fragmenty Ewangelii czy Dziejów Apostolskich. To są po prostu konkretne zamówienia. Aczkolwiek w czasach, gdy teatr coraz mniej dotyka sfery sacrum, kiedy przestaje być świątynią (w cudzysłowie, ale jednak), to ja też szukam tej sfery. Może to jest po prostu, jak to się pięknie mówi, potrzeba mojej duszy?

Zresztą, w ogóle sztuka ma swój początek w sacrum, w tekstach i misteriach religijnych. Stamtąd się wywodzi i trochę mi w naszych komercyjnych czasach brakuje takiego głębszego zwracania się do niej. Człowiek - wierzący czy nie - dąży do jakiegoś ideału. Teatr powinien być miejscem, które by mu w tych dążeniach pomagało. Tam, gdzie się ludzie "nachapali" dóbr, coraz częściej szukają duchowości. Liczę więc na to, że przez te lata, które mi jeszcze zostały, będę wciąż miał szansę komuś mówić piękne teksty i ktoś będzie tego słuchał.

Pewnie, że ja tego nie absolutyzuję. Gram również mafiosa w serialu, gram szefa UOP-u. To też uprawianie aktorstwa i - co tu ukrywać - sposób na zarabianie.

- Takie role nie deprecjonują aktora, który znany jest z wielkich kreacji i z mówienia poezji?

- Jeżeli jest to porządnie zrobione, na miarę możliwości tej roli, jeśli te postaci uprawdopodabniam i ktoś widzi w nich tego szefa mafii czy tego szefa UOP, to czemu nie.

- W każdym serialu by Pan zagrał?

- Zagrałem w kilku, które sobie bardzo cenię, np. w "Najdłuższej wojnie nowoczesnej Europy", w "Kuchni polskiej" ze znakomitym kolegami, Krysią Jandą i Markiem Kondratem. Jest różnica między takim serialem, kręconym metodami filmowymi, z jakąś myślą, z pewnym nakładem środków, z dobrą obsadą, a kręconym szybko i bez pomysłu sitcomem. Jeśli miałbym przez rok czy dwa grać w sitcomie jedną postać, to pewnie bym ją znienawidził. Ja, broń Boże, niczego tutaj nie piętnuję, bo wiele osób może dzięki tym produkcjom zaistnieć i zarobić w tych ciężkich czasach.

- Stare seriale, mówienie wierszy... Za działanie wbrew modzie można uznać także Pana reżyserskie przedsięwzięcia. Pan wyreżyserował, i to kilkakrotnie, taką staroć, jak "Krakowiacy i górale" Bogusławskiego.

- Tak mi mówiono: po co to robisz, co chcesz zdziałać z tą ramotą. A to w końcu historia naszego teatru muzycznego, tekst uważany za pierwszą operę narodową. Pomyślałem, że mogę zrobić to tak, żeby zainteresować dzisiejszą widownię. Jeszcze Artur Żmijewski, który grał w wersji wrocławskiej (tam pierwszy raz to wystawiałem), nie był gwiazdą, jaką jest w tej chwili. Wsparłem się tekstami Wojciecha Młynarskiego, Ernesta Brylla, skorzystałem z tego, że głównym bohaterem jest elektryk, godzący dwie zwaśnione strony, co w tamtych czasach miało inne znaczenie, obsadziłem Marylę Rodowicz i Danutę Rinn. Powstało coś, co przyciągało. W Warszawie też miałem znakomitych wykonawców - Bohdan Hiolski, Andrzej Paprocki, Bernard Ładysz, Bogusław Morka, Barbara Zagórzanka. Tuzy sceny operowej. Pewnie gdybym dzisiaj to robił, po doświadczeniach Mariusza Trelińskiego z nowym spojrzeniem na operę, to nie podszedłbym do tego wcale albo podszedłbym zupełnie inaczej. Jednak w swoim czasie to były przedstawienia żywe i zaprzeczające twierdzeniom o ramocie.

Tylko żeby nie było wrażenia, że ja jestem reżyserem. Właściwie od paru lat się tym nie param, choć nie zarzekam się, że nie wrócę do tego zajęcia. Jestem aktorem, który reżyseruje wykorzystując swoje aktorskie doświadczenia.

- Ostatnio ma Pan jeszcze jeden fach: projektowanie wnętrz.

- To nie zawód, ale hobby. Kiedy kończyłem szkołę średnią, to zastanawiałem się, czy by nie zostać architektem wnętrz. Zostałem aktorem, czego nie żałuję. A że mam czasem możliwości zaplanowania nie tylko swoich mieszkań, to chętnie korzystam...

Przerobiłem mieszkanie mojej mamy, projektowałem mieszkania znajomych. Tak, mam trochę tego rodzaju doświadczeń. Projektując mieszkanie dla kogoś, staram się wczuć w jego myślenie. Nie śpieszę się, spokojnie obserwuję, jak rosną mury, wielokrotnie odwiedzam to miejsce, a potem uruchamiam wyobraźnię. Ponieważ były to zawsze zamówienie ludzi bliskich, znajomych, to mniej więcej wiedziałem, jakie mają w tej mierze potrzeby, co ich bawi, co cieszy.

- Stworzył Pan własny styl, który przyciąga klientów?

- Trudno Ich tak nazwać. Ja tego nie robię za pieniądze. Styl ml się zmienia. Może to częste przebywanie w ciasnych teatralnych garderobach, wieloletnie w przeszłości wynajmowanie niewielkich mieszkań, spowodowało, że dziś lubię przestrzeń. Nie zasłaniam okien, mieszkam na czternastym piętrze, żeby widzieć panoramę miasta i niebo, żeby rano wchodzić do słonecznego pokoju. Wtedy od razu wstępuje we mnie energia.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji