Artykuły

Kloss nie bywał w teatrze

Ze Stanisławem Mikulskim rozmawia Krzysztof Lubczyński.

- TVP po raz kolejny nadała niedawno wszystkie odcinki wciąż bardzo popularnej "Stawki większej niż życie". Tymczasem poświęcona Panu notka pomieszczona w "Poczcie aktorów polskich" Witolda Flllera opatrzona została Pana fotografią nie w roli Hansa Hossa, ale jako Cyrana de Bergerac w sztuce Rostanda, czyli w roli charakterystycznej, raczej odległej od wyobrażenia, jakie ma o panu tzw. masowy widz. Pozytywnych, miłych, sympatycznych. Często oficerów wojska czy milicji.

- Tak. Bo w jakimś sensie zaszufladkowano mnie w owych pozytywnych i mundurowych rolach. Tymczasem, jak każdego aktora, ciągnęło i ciągnie mnie do charakterystycznośc. Są to najciekawsze role. Jednak o ile film nie dał mi możliwości sprawdzenia się w rolach charakterystycznych, to teatr, w którym przecież pracowałem całe życie, dał mi - na ogromną ilość ról, które zagrałem - takie możliwości. I byty to role nie tylko takie jak ów Cyrano de Bergerac, ale także dramatyczne, komediowe czy nawet iarsowe. Grałem np. Makbeta czy Jagona w "Otellu" Szekspira, ale również Żewakina w "Ożenku" Gogola, Geronta w Molierowskich "Szelmostwach Skapena" czy w komediach Fredry. Kilku reżyserów, z którymi pracowałem w filmie, uważało, że mam ogromne możliwości charakterystyczne, ale żaden z nich nie ośmielił się mnie w takiej roli obsadzić. Tłumaczono mi, co uważałem za bzdurę, że widz przyzwyczaił się do mnie w owych rolach zacnych cywili i mundurowych. Tak więc, może trochę wbrew warunkom zewnętrznym, czuję się aktorem charakterystycznym. Tylko ilu widzów to widziało? W teatrze widziały mnie tysiące, a w filmie miliony.

- Czy mimo że kojarzony jest Pan głównie z filmem i telewizją, gdzie w sumie, nie licząc drobnych udziałów, zagrał Pan ponad 80 ról, czuje się Pan przede wszystkim człowiekiem teatru?

- W moich, jak to się mówi, czasach nie było wyłącznie aktorów filmowych, poza jednostkami wszyscy graliśmy i w teatrze, i w filmie. Jednak nie dlatego teatr był mi zawsze bliższy. Teatr daje aktorowi możliwości kształcenia swoich umiejętności, bo z tego, czego nauczymy się w teatrze, korzystają później film, telewizja, radio, gdzie oczekuje się pewnej gotowości Oczywiście w filmie i w telewizji obowiązują trochę inne srodki wyrazu. W teatrze muszą być bardziej wyraziste. Praca w teatrze jest ciekawsza. Mamy liczne próby dające możliwość gruntownego poznawania sztuki i postaci, którą mamy zagrać. A w filmie dobrze zagrać może nawet umiejętnie poprowadzony amator, tak jak to było w filmach włoskiego neorealizmu. W teatrze trzeba być słyszalnym przez widza w pierwszym, ale i w ostatnim rzędzie. A w filmie ma się mikrofon przy klapie i można nawet, mamrotać coś pod nosem. Zdarza się jednak, że młodzi aktorzy, uformowani przez film czy telewizję, mają często trudności ze znalezieniem swojego miejsca w teatrze. Ale zdarzały się też sytuacje odwrotne, kiedy to znakomici aktorzy teatralni źle wypadali w filmie, bo byli zbyt ekspresyjni Ale największym atutem teatru jest bezpośredni kontakt z widzem. Aktor czuje, czy widz akceptuje to, co on pokazuje widowni, czy nie. I to jest dla nas bardzo ważne.

- Czy Pan ma jakąś swoją, sobie tylko właściwą metodę pracy nad rolą?

- Na taką metodę nie ma reguły. Każdy aktor pracuje indywidualnie i powoli dochodzi do końcowego efektu, to jest do premiery. Czasami długo nie możemy znaleźć tzw. klucza do roli, a czasami po kilku próbach już wiemy, jak ją poprowadzić.

- Jak się Pan przygotowywał do roli, np. postaci historycznej, to zamykał się Pan w bibliotece, żeby studiować epokę?

- Bez przesady! Przygotowując się np. do roli Cyda nie obkładałem się stosami książek, podobnie jak grając kapitana Klossa nie musiałem poznać w detalach historii okupacji. Ale coś o epoce trzeba wiedzieć i coś zwykle się wie, ze szkoły, z lektur: Poza tym są próby analityczne, na których też czegoś się dowiadujemy o obyczajach danego okresu, o postaci, którą mamy zagrać.

- Nie irytują Pana pytania o rolę Klossa?

- Zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Proszę pytać.

- Jak Pana znaleziono do tej roli?

- Zaczęło się od tego, że Zbigniew Safian i Andrzej Szypulski napisali scenariusz 6 odcinków "Stawki większej niż życie". To był rok 1964, mój pierwszy sezon w Warszawie po przyjeździe z Lublina. Byłem więc w telewizji nową twarzą, a aktorzy warszawscy, telewizyjni byli trochę już opatrzeni. Nadto duża większość moich dotychczasowych ról filmowych była związana z mundurem, np. w "Ewa chce spać", "Skąpanych w ogniu", "Godzinach nadziei", "Dwóch panach N", "Kanale", "Barwach walki", "Pierwszym starcie" i innych. Myślę, że miało to swoje znaczenie. Z Januszem Morgensternem, reżyserem pierwszego odcinka "Stawki...", znaliśmy się jeszcze z okresu kręcenia "Kanału" Andrzeja Wajdy. I to chyba zdecydowało o obsadzeniu mnie w roli Klossa. Od drugiego odcinka reżyserię "Stawki..." przejął Andrzej Konie. A jeden spektakl "Stawki..", w ramach Teatru Sensacji, zrealizowała Basia Borys-Damięcka.

- Skąd, Pana zdaniem, niebywały fenomen popularności tego serialu i postaci Klossa?

- Do czasu ukazania się "Stawki..." nasza kinematografia prezentowała nam takie filmy jak "Piątka z ulicy Barskiej", "Pokolenie", ,,Kanał" czy "Popiół i diament", a więc przegrywające pokolenie Polaków. . Nagle pojawia się polski bohater, który podtrzymuje ducha w narodzie, który wygrywa Myślę, że to miało duże znaczenie przy zaakceptowaniu przez widza "Stawki...". Autorzy napisali świetne scenariusze. Poza tym serial był też bardzo dobrze zrealizowany, zagrany przez plejadę znakomitych aktorów. No i mieliśmy wtedy mało seriali, niewiele poza "Bonanzą", "Świętym" czy "Hrabią Monte Christo".

- Urodził się Pan w Łodzi, ale 13 lat swojego życia, bardzo ważnego teatralnie, spędził Pan w Lublinie. Jak Pan wspomina tamte lata?

- Tak, pochodzę z Łodzi, a w Lublinie spędziłem, jako aktor Teatru im. Juliusza Osterwy, razem z okresem służby w wojsku 13 lat, od 1951 do 1964 roku. Najpierw byłem w zespole pieśni i tańca Warszawskiego Okręgu Wojskowego. W 1952 roku w tamtejszym teatrze zachorował aktor grający jedną z ról w "Poemacie pedagogicznym" według Makarenki i dyrektor teatru zwrócił się do mojego dowódcy z prośbą o zgodę na mój występ. Zgodę dostałem Premierę miałem w grudniu 1952 roku i był to mój, nawet udany, debiut teatralny. W styczniu 1953 wyszedłem z wojska i od razu dostałem od dyrektora Jerzego Uklei propozycję angażu do teatru. Wspominam Lublin z sentymentem przede wszystkim jednak dlatego, że był to chyba mój najlepszy okres, jeśli chodzi o pracę teatralną. Grałem dużo i do tego wiele świetnych ról, min. tytułowego Sułkowskiego w dramacie Żeromskiego, Mackie Majchra w "Operze za 3 grosze" Brechta, Makbeta, Rowena w "Wygnańcach" Joyce'a Isojerdo w "Monserracie" Robelesa, Barykę w "Przedwiośniu". Było ich ponad 50. W okresie mojej pracy w Lublinie teatr - o czym warto wspomnieć - miał

w swojej działalności przedstawienia w tzw. terenie. Jeździliśmy do rozmaitych małych miasteczek i miejscowości. Dojeżdżaliśmy do nich nie wygodnym autokarem, lecz przerobioną na autobus ciężarówką. W zimie często graliśmy w niedogrzanych salach. I mimo tych uciążliwości mieliśmy ogromną satysfakcję, bo widzowie przychodzili na spektakle masowo.

- Później przyszła Warszawa.

- Tak, w 1963 dostałem propozycję od Adama Hanuszkiewicza przejścia do Teatru Powszechnego. Pod dyrekcją Hanuszkiewicza pracowałem dwa sezony i zagrałem w "Przedwiośniu", "Kolumbach" oraz "Koriolanie". A potem był Ludowy, to min. Cyrano de Bergerac, Petrucchio w "Poskromieniu złośnicy", "Opera za 3 grosze". Na czas mojej pracy w Ludowym przypadło nagranie 18 odcinków "Stawki.", co mi zajęło 18 miesięcy. Później Teatr Polski, gdzie zagrałem Ferdynanda w "Intrydze i miłości" Schillera, Jagona w "Otellu" Shakespeare'a i w "Uczniu diabła" Shawa i na końcu Narodowy. Tam zagrałem m.in. w widowisku o Jałcie, w "Fizykach" Duerenmatta, w "Geniuszu sierocym" Dąbrowskiej, a ostatnią moją rolą przed odejściem z Narodowego był Doktor w Mickiewiczówskich "Dziadach".

- A który z planów filmowych utrwalił się Panu najbardziej w pamięci?

- Poza "Stawką,..", która, co zrozumiałe, pochłonęła najwięcej czasu, dobrze zapamiętałem prace przy "Kanale" Andrzeja Wajdy, gdzie grałem Smukłego. Zdjęcia plenerowe, "Kanału" realizowaliśmy w Warszawie, w gruzach przy ulicy Dolnej. Po zdjęciach trzeba było dwa - trzy razy się kąpać, żeby zmyć z siebie brud i sadzę, w której byliśmy umorusani Sekwencję kanałową natomiast kręciliśmy w Łodzi Wnętrza kanałów były dekoracjami Zdjęcia realizowaliśmy na przełomie września i października, więc było już chłodno i wielu z nas się przeziębiło, mimo że codziennie rano wpuszczano nam podgrzewaną wodę, żebyśmy nie marzli Ponieważ jednak woda chłodniała, więc donoszono nam herbatę z rumem, która przemieniała się z wolna w rum z herbatą. Drugim takim "mokrym" filmem był "Ostatni kurs" w reżyserii Jana Batorego. Kręciliśmy na Wybrzeżu. Prawie połowę zdjęć kręcono w nocy, w ulewnym deszczu i te dwa filmy wspominam jako jedne z najbardziej uciążliwych.

- Których reżyserów filmowych wspomina Pan szczególnie?

- Przede wszystkim Leonarda Buczkowskiego, u którego debiutowałem w "Pierwszym starcie" i dzięki niemu zostałem aktorem. Poza tym Jana Batorego ("Ostatni kurs"), Tadeusza Chmielewskiego ("Ewa chce spać", "Dwaj panowie N"), Jerzego Passendorfera ("Zamach", "Barwy walki",, "Skąpani w ogniu"). Bardzo miło wspominam też pracę ze Stanisławem Różewiczem w półgodzinnym filmie z cyklu "Podziemny front". Można by jeszcze niejedno nazwisko wymienić.

- A najciekawsze doświadczenia z reżyserami teatralnymi?

- Niewątpliwie wiele zawdzięczam Zofii Modrzewskiej, jeszcze z Lublina. Ona właściwie nauczyła mnie ABC aktorskiego i to ona przygotowała mnie do egzaminu aktorskiego w Krakowie w 1953 roku. Jako eksternistę ominęło mnie życie studenckie, za to nie ominęła mnie przygoda wojskowa. A poza Modrzewską pracowałem też min. z Janem Kreczmarem, Jerzym Golińskim, Adamem Hanuszkiewiczem, Krystyną Skuszanką, Jerzym Krasowskim, Augustem Kowalczykiem.

- Pan robi wrażenie człowieka bardzo spokojnego, pogodnego, a tymczasem o zawodzie aktorskim mówi się, że jest profesją niszczącą psychicznie z powodu eksploatowania własnej psychiki, jako że tu własna psychika, własne emocje są tworzywem pracy.

- Każdy zawód wykonywany uczciwie wywiera piętno na psychice człowieka. Zawód aktorski pewnie też. Ogromną pracę nad rolą wykonujemy w czasie prób. Szukamy środków wyrazu dla postaci, które mamy zagrać. Kiedy je znajdujemy, utrwalamy je w sobie, by potem już w sposób techniczny odtworzyć na scenie. Aktor na każdym spektaklu musi być maksymalnie skoncentrowany, by móc odtworzyć to, co wypracował z reżyserem w trakcie prób. My jednak nie "przeżywamy" roli - jak sądzą niektórzy.

- A dlaczego mówi się, że to bywa zawód wyniszczający?

- Bo wymaga bardzo dużego wysiłku psychicznego i fizycznego. Jak bardzo ten zawód wiąże się z autentycznymi emocjami, jak często bywają one tworzywem naszej pracy, niech zaświadczy taka anegdota dotycząca Heleny Modrzejewskiej, która kiedyś w roli Marii Stuart doprowadzała publiczność do łez stosując odpowiednią technikę. Pewnego dnia weszła na scenę poruszona wieścią o śmierci kogoś bliskiego i zapłakała naprawdę, "wrzuciła" w rolę swój autentyczny ból, ale tym razem - o, paradoksie! - publiczność została obojętna, nikt na widowni nie płakał. O czym to świadczy? O tym, że aktorstwo jest warsztatem, więc aktor nie może "puścić się na żywioł", musi się kontrolować, musi kontrolować to, co robi, bo to jest podstawą jego oddziaływania na widza.

- Jak to jest, gdy aktor, grający np. główną rolę, jest niedysponowany, poddany jakiemuś stresowi czy zmęczeniu, a musi grać, nie może przed widzem markować pracy? Jak to się robi?

- Aktor też człowiek, zdarzają mu się niedyspozycje, stresy, choroby. Ale jest w nas jakaś wewnętrzna dyscyplina Świadomość, że na spektaklu mamy komplet na widowni, każe nam grać. Niejednokrotnie występowałem z temperaturą 39 stopni, z grypa przeziębieniem i innymi dolegliwościami. Niektórzy mówią, że ten zawód wywiera piętno na życiu prywatnym aktora,

- To chyba nie dotyczy profesjonalnych aktorów. I przyznam, że nie bardzo wto wierzę. W każdym razie ja jestem normalnym człowiekiem.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji