Odkąd wyczerpała się czy może zbanalizowała metafora świata jako teatru, znacznie stosowniejsze wydaje się porównanie go do restauracji, w której serwuje się bogaczom delikatesy, a pozostałym fastfoody. Ten, kto tym wszystkim kieruje, nie jest już więc wyrafinowanym inscenizatorem, ale przedsiębiorcą pilnującym interesu. Chociaż niektórzy wierzą jeszcze, że "bywają restauracje, gdzie właścicielowi zależy nie tylko na tym, żeby robić forsę, ale żeby i ludziom było dobrze", to większość zdaje sobie sprawę, że w ogóle nie ma co narzekać, bo ta restauracja jest "tak samo dobra, jak każda inna".
"Kuchnia" Arnolda Weskera nie zestarzała się ani trochę. Rozgrywa się na zapleczu ruchliwej restauracji, gdzie huczą gazowe piece, trzaskają drzwi lodówek, a przy swoich stanowiskach uwijają się cukiernicy, specjaliści od zup i omletów, od drobiu i jarzyn, od steków i kotletów, od sosów i od parzenia kawy i herbaty. Ten hiperrealistyczny kombinat jest zarazem metaforycznym przedstawieniem społecznych relacji podporządkowanych konsumpcji par excellence. Jest metaforą ludzkiego życia w kieracie pracy, zmechanizowanych czynności wykonywanych "dzień w dzień, od rana do nocy". Praca w kuchni wymaga współdziałania, opiera się na wzajemnych zależnościach, prowadzi więc do napięć emocjonalnych, ambicjonalnych i narodowych, bo po kuchni kręci się Włoch, Irlandczyk, Grek, Niemiec, Anglik i Francuz. Te animozje nie są zbyt głębokie, ale zawsze można komuś nawymyślać od "szkopów". Praca w kuchni raczej nie sprzyja relacjom międzyludzkim. Romanse owszem, zdrady jak najbardziej, lecz prawdziwa przyjaźń w takim harmidrze i nerwowości nie ma szans: "jak długo na świecie będzie tyle kuchni, ludzie pozostaną świniami". Co nie znaczy, że nie mają marzeń: "Raymond chce na każdą noc mieć inną kobietę, Dimitri chce mieć warsztat, Paul -przyjaciela, Irlandczyk - łóżko puchowe, a Hans po prostu milion dolarów". Tylko Peter nie ma marzeń, bo "nie potrafi marzyć w kuchni".
Zanim przyjdą goście i zacznie się nerwowe wykrzykiwanie i realizowanie zamówień: "dwa sznycle - trzy turboty - pięć razy polędwica z rusztu", można wymienić plotki i zwierzenia, zastanowić się, "co to za życie, cały boży dzień w kuchni" i "dlaczego my wszyscy stąd nie nawiewamy?". Peter nie nawiewa, bo jest zakochany w Monique, zamężnej kelnerce. Monique go zwodzi, ciągle odkłada rozmowę z mężem o rozwodzie, kalkuluje. Boi się najwyraźniej spontaniczności Petera, który potrafi, nie bacząc na gniew właściciela restauracji ("to nie człowiek, to restaurator"), ofiarować kloszardowi szerokim gestem dwa kotlety. I to zapewne przesądza o ich zerwaniu.
Peter, jedyny z całego personelu, jest zdolny do buntu. Choć skłoni go do tego nie tyle ogłupiająca praca, ile osobisty dramat, pozwalający na ujawnienie wszelkich tłumionych emocji. Doprowadzi to w finale sztuki do wybuchu prawdziwego szału i zdemolowania kuchni. Na swój sposób rozbrajające i jakby nie na miejscu wydaje się wtedy płaczliwe zdumienie restauratora: "Dlaczego wszyscy chcą mnie zniszczyć? Daję im pracę, płacę dobrze. Mogą jeść, co chcą, prawda? Nie wiem, co jeszcze miałbym im dać?".
Joanna Krakowska
Ukryj streszczenie