Artykuły

Pospolite ruszenie

To się może zdarzyć tylko w Polsce, by dyrektor jednego teatru angażował do głównej roli dyrektora innego teatru, ten zaś zatrudniał z kolei całe grono swych współpracowników. A jeszcze do tego ściągnięto posiłki z innych scen. Takie ogólnopolskie, pospolite ruszenie okazuje się jednak niezbędne, jeśli chce się u nas wystawić komedię muzyczną na profesjonalnym - przynajmniej teoretycznie - poziomie.

Warszawa jest jedną z niewielu stolic w Europie, która nie ma dobrego teatru muzycznego. Jest on z pewnością potrzebny, zwłaszcza dziś, gdy musical rodem z nowojorskiego Broadwayu czy londyńskiego West Endu ma być jeszcze jednym świadectwem, że przyłączamy się do świata, od którego przez dziesięciolecia byliśmy odcięci żelazną kurtyną. Zapowiedzi Wojciecha Kępczyńskiego, który postanowił przemienić warszawską Romę w nowoczesny teatr muzyczny, przyjęto więc z ogromnym zainteresowaniem. Kolejne etapy przygotowań do pierwszej premiery śledzono uważnie i życzliwie, a dyrektor i reżyser w jednej osobie był niejako z góry skazany na sukces. Innej ewentualności nie przewidziano w przedpremierowych zapowiedziach. I z pewnością nie zabraknie głosów twierdzących, iż "Crazy for You" jest wydarzeniem. W końcu takiego spektaklu nie widziano w Warszawie od lat. Przedstawienie ma atuty - dobre tempo, sprawną reżyserię, dużo muzyki, śpiewu i tańca. Na to zresztą widz czeka najbardziej. Kwestie wypowiadane przez aktorów - a słownego humoru jest w "Crazy for You" sporo - trafiały z reguły na dość ponure milczenie publiczności, która ożywiała się dopiero właśnie przy muzyce i tańcu.

Ta premiera powinna być wszakże początkiem drogi, której celem ma być stworzenie nowego teatru w Warszawie. Wojciech Kępczyński ma chyba tego świadomość, skoro na początek dyrektorskiej kadencji wybrał właśnie "Crazy for You". Komedia Kena Ludwiga wystawiona w początkach lat 90. na Broadwayu jest nową wersją "Girl Crazy" George'a Gershwina, której prapremiera w 1930 r. przeszła do historii głównie z dwóch powodów. Na Broadwayu zadebiutowała wówczas słynna późniejsza gwiazda Ginger Rogers, a ponadto z tej komedii pochodzi jeden z największych przebojów Gershwina "I Got Rhytm".

Po latach Ken Ludwig wykorzystał muzykę pierwowzoru, -zmienił akcję, ale pozostawił ten sam sceniczny schemat co w oryginale (nowojorski lekko-duch przyjeżdża na prowincję z girlsami z Broadwayu, ale zakochuje się w skromnej dziewczynie z poczty). Tak więc z nowoczesnym musicalem "Crazy for You" nie ma zbyt wiele cech wspólnych. Muzycznie i dramaturgicznie jest raczej typowym dla lat 20. i 30. przeniesieniem na grunt amerykański konwencji klasycznej europejskiej operetki, tyle tylko, że całość podana jest w szybszym, współczesnym tempie scenicznym.

Roma budując swe nowe oblicze sięga więc w gruncie rzeczy do źródeł gatunku, któremu chce służyć. Ale pracę trzeba zaczynać od podstaw. W Polsce, gdzie tradycje musicalowe są więcej niż skromne, musi upłynąć sporo czasu, nim stworzy się naprawdę profesjonalny zespół, dla którego musical nie będzie zbyt ambitnym wyzwaniem. Widać to na przykładzie Romy. Zdecydowanie słabym punktem spektaklu jest orkiestra potrafiąca grać dźwięki

tylko o jednym natężeniu i nie czująca zbytnio ani jazzu, ani bluesa. Na dodatek kierownik muzyczny "Crazy for You" skupił się jedynie na prowadzeniu orkiestry, natomiast w żaden sposób nie prowadził śpiewających lub tańczących wykonawców. Tańcząca młodzież ma dużo autentycznego wdzięku, talentu i zapału, ale sam entuzjazm nie wystarczy. Potrzebne są jeszcze solidne podstawy warsztatowe, a przede wszystkim świadome posługiwanie się własnym ciałem w tańcu musicalowym. Niestety, nie ma u nas nikogo, kto mógłby tego nauczyć tancerzy. Choreografia Janusza Józefowicza jest nierówna, zdecydowanie bardziej atrakcyjna w scenach zbiorowych niż w numerach solowych. Efektowne zakończenie I aktu staje się wydarzeniem, zwłaszcza na tle finału całości, kiedy to realizatorzy oferują kicz i banał, podany na dodatek bez wdzięku. Wśród wykonawców obok samego Janusza Józefowicza wyróżnia się zdecydowanie Justyna Sieńczyłło (Irena) oraz Wojciech Wysocki i Sławomir Orzechowski w komediowych rolach Zaglera i Lanka. Barbara Melzer wnosi na scenę wdzięk i bezpretensjonalność, ale nie dysponuje, ani dużymi możliwościami wokalnymi ani osobowością, by dało się z niej wykreować prawdziwą gwiazdę tego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji