Artykuły

W Koszalinie - wiosna?

Nie podejmuję jeszcze próby podważenia renomy, którą Koszalin zaskarbiał sobie wytrwale przez tyle lat. Zastanawiam się tylko, czy istniały dostateczne podstawy dla sądu tak bezwzględnego? I czy nie pora zmienić czas, czy nie można by powiedzieć, że Koszalin taką opinię "miał"?

Nie chcę rzucać w nikogo kamieniem; sam nie jestem bez winy wobec Koszalina. Kiedy zastana wiałem się nad aktualną sytuacją teatralną i rozdętą siecią scen w Polsce, pierwszym kandydatem do proponowanych skreśleń był - moim zdaniem - Koszalin. Odwiedzałem to miasto parokrotnie. Za każdym razem wyjeżdżałem z niego smutniejszy. Za każdym razem było gorzej. "Przeżyłem" 4 dyrekcje teatru koszalińskiego, co na jego wiek (ukończył właśnie 5 lat) jest chyba niemało. Ba, żebyż to były dyrekcje! Były to - poza jedną: Górskiej - dziwne przypadki, które budziły we mnie i umacniały likwidatorskie tendencje.

Pytanie moje nie jest zatem w nikogo wymierzone, Należy je czytać dosłownie, tj. jako próbę ponownego zastanowienia się nad aktualną sytuacją wobec wyraźnych zmian, jakie tam ostatnio zaobserwowałem. A zmiany są.

Koszalin wywierał zawsze wrażenie smutnego, opustoszałego i opuszczonego miasta rozdętego nad miarę, strasznie zrujnowanego żyjącego w stałej depresja, w strachu przed władzą, przed tymczasowością, przed złośliwością przedmiotów martwych, którymi nie umiano się posługiwać. Nie trudno było to dostrzec i wyczuć w nieuprzątanych latami: gruzach, w bezruchu pustej ulicy, w ospałości snujących się jak cienie mieszkańców. Widziało się to w dzień powszedni i w niedzielę, na ulicy i w knajpie. Dziś jakby inny duch wstąpił w naród; ludzi ogarnęła niespotykana dawniej aktywność. Pracują - zdawałoby się - szybciej, nie widać owego bezcelowego snucia się, znikła jakby bezradna determinacja. Nawet w niedzielę nie widać było pijaków. Zapanował pogodny spokój, wyjrzała jakby dostatniość. To jest wyraźnie małomiasteczkowe, ale dobrze, że jest. Bo to trudny początek nowego etapu prawdziwego posiadania tych ziem.

Czy sprawiła to tylko zmieniona po październiku aura? Myślę, iż ludzie tamtejsi spostrzegli się, że to co się robi - robi się dla nich samych, że owoce ich pracy są wyraźnie zaadresowane. Ot choćby taki drobiazg: dawniej było w Koszalinie jedno kino na miasto wojewódzkie bądź co bądź 40 - tysięczne. Dziś, po zdjęciu żółtych firanek, jest ich 18, słownie: osiemnaście. Koszalin jest dziś najbardziej - stosunkowo - "skinofikowanym'" miastem w Polsce. Myślę, że tych ujawnianych rezerw jest więcej. Poza tym rozkręciło się budownictwo. Dawniej budowano również. Ale przede wszystkim maluczko, a poza tym nie wiadomo dla kogo, Tzn. wiadomo, że nie dla szeregowego mieszkańca. Dziś Koszalin należy do poważnych (w stosunku do wielkości) placów budowy. Idąc z dworca długą pryncypalną ulicą, która dawniej wywierała wrażenie jedynej, spostrzegłem, że wyniosłe dotąd gmachy urzędów zmalały jakby w otoczeniu wielu dziesiątków nowych budynków mieszkalnych, które wypełniły dziury i szczerby. Zarysowuje się wyraźnie jądro miasta. Nie wyznacza go dziś jedyne dawniej kino. Życie wyciekło jakby (bo trudno jeszcze powiedzieć wykipiało) na dalsze ulice. Dotarło daleko w bok, gdzie stanął nowy gmach teatru. Nie żartuję: nowy, prawdziwy gmach teatralny z głębokim podjazdem, przyjemną, choć niezbyt wielką widownią, prawdziwym foyer, sceną, garderobami, salami prób i innymi urządzeniami, niezbędnymi dla prawdziwego teatru.

Z tej właśnie okazji byłem niedawno w Koszalinie. Ominęła mnie uroczystość, która odbyła się po premierze Fantazego i była połączona z nadaniem teatrowi dumnej i obowiązującej nazwy "Teatru im. Słowackiego". Byłem na zwyczajnym, bo drugim z kolei przedstawieniu, zwyczajnym o tyle, że była to popołudniówka, ale niezwyczajnym w Koszalinie, bo w roli hrabiny Idalii wystąpiła gościnnie Barbara Drapińska z Teatru Współczesnego w Warszawie.

Nie był to może Koszalina teatralny dzień powszedni. Ale w każdym razie dał mi on miarę ambicji, jakie wniósł do teatru jego nowy dyrektor Tadeusz Aleksandrowicz, do niedawna reżyser telewizji warszawskiej.

Przede wszystkim sprawa wyboru sztuki. Fantazy nie zamyka granic ambicji repertuarowych nowego kierownictwa. Aleksandrowicz myśli o Szekspirze, o Słowackim, o klasyce polskiej i w ogóle o wielkim repertuarze. Atrakcyjnymi propozycjami chce znęcić na gościnne występy aktorów z "dużych" teatrów. Myślę, że i jego samego nęci możliwość wypróbowania sił w inscenizacji sztuk, które nie co dzień ma się okazję wystawiać. I tak jest dobrze. Dobrze i dla niego i dla aktorów, którzy rzadko mają okazję zagrania roli Majora czy Fantazego, i dla miasta, dla publiczności, która nie miała jeszcze okazji zetknąć się z wielkim repertuarem. Publiczność tamtejsza kisła w atmosferze małych, małoobsadowych, kameralnych sztuk z przełomu XIX i XX wieku, gdzie Fredro był wielkim świętem (nie wiem, czy grano go tam więcej niż dwa razy w ciągu 5 lat). Nowy dyrektor podejmuje więc próbę przełamania barier, wyznaczonych planem, ilością ludzi w zespole i innymi konkretnymi warunkami, ale przede wszystkim brakiem wyobraźni przeróżnych przypadkowych kierowników sceny koszalińskiej. Myślę, że jest to poza tym właściwa lokata na przyszłość: próba postawienia na młodzież szkolną, która stanowi dziś najwdzięczniejszą chyba publiczność teatralną w całym kraju.

Wydaje się, że Fantazy jest dobrą w tym względzie zapowiedzią i początkiem. Zofia Wierchowicz skomponowała scenografię przedstawienia umowną, skrótową, przywracającą widzowi prawo do wyobraźni i własnej wizji. Aleksandrowicz jako reżyser nie wymusztrował aktorów według jakiegoś szablonu. Byli oni w miarę swobodni. A że nie wszyscy jeszcze potrafili od razu przeskoczyć z grząskiej atmosfery tzw. sztuk współczesnych w inny wymiar sztuki - to i nie ich wina. Ale to przyjdzie. Już teraz podciągała ich wyraźnie i awansowała Drapińska, której aktorstwo brzmiało bogatą skalą tonów w roli Idalii. Taka komparseria obowiązuje, zmusza do innej dyscypliny i obnaża małość gierek, które charakteryzują znaczną część prowincjonalnych aktorów (nie z miejsca zamieszkania, lecz z rangi).

Dla reżysera koszalińskiego przedstawienia Fantazego ważny społecznie był problem Rzecznickiego, problem koniunkturalnego karierowicza, problem bliższy niewątpliwie widzowi dzisiejszemu w ogóle, a już z pewnością koszalińskiemu, niż błędny rycerz Fantazy, czy hrabina, która nie bardzo wie, czego naprawdę chce. Ale myśl inscenizatora zamazywała się wskutek wyraźnej przewagi aktorskiej nie tylko Idalii (Drapińskiej), lecz i Fantazego (młody Zbigniew Leśnicki). Żałuję, że nie widziałem Walentyny Lisowskiej, która grała rolę Idalii na premierze, ale myślę, że komponowała się z całością zamierzeń reżysera. A Rzecznickiego nie było, nie istniał. Interesujący byli za to i Major (Wirgiliusz Gryń) i Jan (Jan Ibel), pomimo że i ci i inni młodzi aktorzy nie mówią jeszcze wspólnym językiem aktorskim. (Przydałby się tani, choćby na jedną sztukę, który z doświadczonych aktorów w roli reżysera. Dalibóg, dużo dobrego mógłby zrobić!).

*

Wracam do punktu wyjścia. Czy można zmienić czas, mówiąc o Koszalinie? Za mało jeszcze danych. Ale tym razem wyjechałem optymistycznie nastrojony, pomimo że było zimno i nieładnie. Nie urzekajmy się jednak odświętnymi nastrojami. Koszalinowi trzeba stale dużej pracy i życzliwej pomocy. Nie wolno go pozostawiać samemu sobie. Ani miasta, ani teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji