Artykuły

Po obu stronach "Drzwi zamkniętych"

"WYBIERAJ!" Oto słowo - hasło, znak rozpoznawczy filozofii Sartre'a. Człowiek w jego koncepcji jest wolny tak długo, jak długo może wybierać; w aktach wyboru modeluje sam siebie i swój obraz w świadomości swojej i innych ludzi. Będąc wolnym człowiek może decydować, jakie wartości uznaje za własne, w każdej sytuacji może wybierać między wiernością a zdradą samego siebie, ciężar skutków zawsze spadnie na niego.

W pełni życia wybierać musi Lizzie, wtrącona przez przypadek w sytuację, gdy od jej postępowania zależy życie człowieka i jej własne oblicze moralne. W ostatniej chwili życia w sytuacji krańcowej, wybierać muszą partyzanci z "Nie-pogrzebanych" i wśród tortur starają się "ratować własną śmierć". Piekło w sztuce "Przy drzwiach zamkniętych" to sytuacja, gdy dokonanie wyboru nie jest już możliwe. Garcin, w przeciwieństwie do "Niepogrzebanych" przegrał własną śmierć w ostatniej chwili zdradził sam siebie, jednym czynem przekreślił marzenie całego życia i tej zdrady nie może już okupić, ze śmiercią stracił wolności stracił możność narzucenia "innym" obrazu siebie - bohatera bez skazy, stał się niewolnikiem Inez, bo ta zna jego hańbę, której Garcin pozbawiony możliwości wyboru nie zdoła zmyć z siebie przez całą wieczność. Właśnie to nazywa Sartre piekłem.

Rzecz oczywista, wszystkie dramaty Sartre'a zawierają wykład jego filozofii. Nie trudno spostrzec, że "Przy drzwiach zamkniętych", to sztuka, której niezwykła konstrukcja służyć ma wyłącznie tezie, przy czym wszystkie chwyty, rekwizyty, realia obyczajowe i kreacje psychologiczne są dane wyłącznie po to, by teza filozoficzna narzuciła się widowni jasno i w całej złożoności.

Inaczej z "Ladacznicą". Tu możliwe są grube nieporozumienia ze względu na fakturę realistyczną, obyczajowo społeczną sztuki. Wskutek tego pojąć można, tę sztukę jako dramat ilustrujący żałosne fakty dyskryminacji rasowej w USA i nic więcej. Ale byłaby to duża naiwność i rozminięcie się z intencją Sartre'a, podobnie jak nieporozumieniem byłoby odczytanie "Niepogrzebanych" jako dramatu o francuskim ruchu oporu lub "Przy drzwiach zamkniętych" jako wykładu sartrowskiej koncepcji życia pozagrobowego. Jeśli wyłączyć z rozważań o "Ladacznicy" problematykę filozoficzną, zostanie zwyczajna realistyczna zresztą śmiało zarysowana, obyczajówka" ilustracyjna, co prawda dużo lepsza od np. "Harry Smith odkrywa Amerykę". Nie posądzajmy jednak Sartre'a o banalne odkrywanie tego, co dawne już znalazło swoich Kolumbów. W "Ladacznicy", podobnie jak w innych sztukach, pisarz wszedł od tezy i stworzył konstrukcję dramatyczną na tyle silną, by jego myśl udźwignęła. Użył tym razem konwencji

realistyczno-obyczajowej, jak kiedy indziej wypowiedział się przy użyciu kostiumu historycznego, faktury mitologicznej, lub konwencji nierealistycznej. W "Ladacznicy" zbudował wysoce dramatyczną sytuację węzłową kulminacyjną ku owemu "wybieraj!", od którego zależy życie Murzyna ostateczne ukształtowanie sylwetki moralnej Lizzie. W szeregu epizodów dramatycznych Lizzie kształtuje siebie w narzuconym jej losie. Określa ją jej zachowanie w konkretnych sytuacjach.

Lizzie kieruje się rodzajem uczciwości zawodowej, nie żywi nienawiści do Murzynów, chce mówić prawdę, nie daje się przekupić w końcu udziela schronienia Murzynowi i - w drugiej wersji zakończenia - naraża swoje bezpieczeństwo, by go ocalić. Z drugiej strony Lizzie okazuje się dziewczyną słabą, przesadną, drobnomieszczańsko małostkową i dość wulgarną. Wskutek tego tak łatwo daje się omotać pragmatystycznej dialektyce Senatora i - w pierwszej wersji zakończenia - przyjmuje rozkosze drobnomieszczańskiej stabilizacji zaproponowane jej przez Freda. Sylwetka psychiczna Lizzie, jej złożona indywidualność jest "dana". Lizzie, wolna w narzuconej jej sytuacji, może wybierać, wybiera a wybierając stwarza nowe sytuacje i buduje swój obraz odbity w lustrze świadomości własnej i ludzi, którzy na nią patrzą.

Z tego punktu widzenia bezprzedmiotową staje się dyskusja nad dwoma wariantami zakończenia. Sartre'owi najmniej chodziło o morał. Czy Lizzie w chwili decydującego wyboru okaże się bohaterką walki o wolność Murzynów, czy też wybierze zbrodnię i płaskie bytowanie drobnomieszczańskie - nie naruszy to zasadniczej tezy Sartre'a, zmieni tylko jej ilustrację. Pisząc wariant pierwszy Sartre zaakcentował raczej wyraz "ladacznica", w drugim zaś jej niewątpliwie rysy sympatyczne, owe "zasady". Ostrzegam więc przed upraszczaniem i sprowadzaniem dramatu do Jego "wydźwięku" społecznego czy obyczajowego z prześlepieniem generalnej tendencji filozoficznej Sartre'a, która powołała do życia "Ladacznicę".

Zestawienie w jednym spektaklu "Ladacznicy" z "Przy drzwiach zamkniętych" uważam za bardzo trafne. Obie sztuki prezentują w istocie ten sam temat i oświetlają go z różnych stron: "Ladacznica" z realnej sytuacji w pełni życia, "Drzwi zamknięte" z zewnątrz od strony wykoncypowanego piekła. Przedpiekle i piekło świadomości. W "Drzwiach zamkniętych" nie ma istotnego znaczenia ocena moralna bohaterów sztuki. Przekroczenie fatalnych "drzwi" oznacza śmierć, a zarazem kres wolności Garcina, Inez i Stelli. Pozostaną już takimi, jakimi ukształtowali się za życia, w działaniu. Na drugą stronę przechodzą ze swoimi namiętnościami, przesądami i zakłamaniem. Są nadzy, bezbronni, uwięzieni po wieczność w świadomości swoich współpiekielników i w świadomości tych, których zostawili na ziemi. Nie mogąc kreować siebie w kolejnych aktach wyboru torturują się wzajemnie, każde łączy w sobie cechy kata i ofiary. Najokropniejszym katem w tym piekle jest Inez, która przyszła tu bez poczucia winy, świadoma swego zła, pozbawiona złudzeń i zakłamania. Ona właśnie roznieca najboleśniejsze ognie piekielne dla Garcina i Stelli. Ale ognie Sartrowskiego piekła oświecać mają świat żywych i wolnych.

*

ARTUR Młodnicki, reżyser przedstawienia i utalentowani aktorzy Teatru Polskiego urządzili nam jeden z najciekawszych wieczorów teatralnych ostatnich miesięcy. Obie jednoaktówki Sartre'a nie są nowalijkami, liczą już sobie przeszło dziesięć lat, niemniej po okresie zamrożenia myśli przedstawiają się dla widza wrocławskiego interesująco i godne są refleksji. Spektakl obudził już i z pewnością jeszcze budzie będzie żywą i niebezpłodną dyskusję. Do dyskusji stara się pobudzić sam reżyser, przedstawiając publiczności oba zakończenia "Ladacznicy". Uważam to za chwyt doskonały. Obierając jeden z wariantów teatr sugeruje, iż wie na pewno, które zakończenie jest jedynie słuszne. Lepiej jednak podyskutować na ten temat niż biernie poddawać się iluzji teatralnej.

Prezentując oba zakończenia reżyser dokonał jak gdyby brechtowskiego zabiegu "wyobcowania", rozbił iluzję, sprowokował dyskusję i zmusił do myślenia. Sympatyczną wydaje mi się rezygnacja z arbitralności, potraktowanie widza jako aktywnego partnera dyskusji. Inna rzecz, że zakończenie drugie zagrano źle. Lizzie nie może sprawić wrażenia heroicznej "bojowniczki lepszej sprawy", w jej słowach nie powinien brzmieć ton "płomiennego oskarżenia". Wolałbym by p. Korycka zagrała skupioną, nieco rozpaczliwą determinację. Ośmielam się proponować, by jeszcze teraz dokonać zmiany.

Reżyser podyktował rozegranie "Ladacznicy" jako normalnej sztuki realistyczno-obyczajowej. Taką pozostała w wrażeniach większości widzów. Jako dramat społeczno-obyczajowy, sztukę odegrano w Teatrze Polskim mocno i niemal bezbłędnie. Jednakże wydaje mi się, iż reżyser mało zadbał o wyakcentowanie tak ważnej u Sartre'a strony filozoficznej. Szkoda, że nie zasugerowano filozoficznej interpretacji tego pozornie tylko wyłącznie obyczajowego dramatu. Było to możliwe przez celowe, silne pokłócenie realistycznej gry z umowną scenografią. Np. można było rozegrać "Ladacznicę" w tych samych dekoracjach co "Drzwi zamknięte", użyć niektórych wspólnych rekwizytów, słowem jakoś zasugerować jednorodność problematyki filozoficznej i zdjąć z "Ladacznicy" piętno jednoznacznego realizmu.

Gorące słowa uznania należą się aktorom. Przede wszystkim p. Ewie Szumańskiej (Inez) oraz p. Danucie Koryckiej (Lizzie). U pierwszej podziwiałem wspaniałe intelektualne opanowanie roli, niezwykłe skupienie, celność użytych środków i, nie najczęstszą u aktorów, umiejętność miarkowania ekspresji. Danuta Korycka dowiodła, iż metoda Stanisławskiego przeżyje okres nieprzytomnej krytyki, jak przeżyła okres, gdy inkwizytorzy sztuki kompromitowali ją nadając jej rangę dogmatu. Korycka wczuła się w psychikę Lizzie, wygrała wszystkie odcienie psychologiczne - charakterystyczną wulgarność, żywiołowość, naiwność i jakąś naturalną poczciwość. Znalazłszy formułę pogodzenia w jednej kreacji sprzecznych cech osobowości Lizzie, Korycka w równym stopniu uprawdopodobniła pierwsze i drugie zakończenie. Idealnie przylegali do swoich ról Artur Młodnicki (Senator) i Bogusław Danielewski (Fred). Ten drugi interesująco rozegrał psychologię pogranicza dzielącego wiek młodzieńczy i męski. Był groźny w naiwnej chytrości i amoralności podszytej histerycznym purytanizmem. Jerzego Adamczaka (Garcin) można by dołączyć do grupy poprzedniej, gdyby się był zdecydował zrezygnować z przesadnej ekspresji zewnętrznej, niecelowych zagrywek i zbędnego gestu. Obserwując na tle bardzo wyrównanego zespołu grę Zdzisławy Młodnickiej, czuło się niedosyt. Mam wrażenie, że p. Młodnicki nie wyczerpała wszystkich możliwości swej bogatej roli. Wielka radość sprawiają epizody w "Ladacznicy" świetnie zagrane przez Zbigniewa Wójcika i Jerzego Adamczaka. Juliusz Grabowski prawie nieruchomy, mówiący niemal monotonnie, kilkoma gestami i ironiczno-wyrozumiałymi uśmieszkami stworzył niezapomnianą sylwetkę zaświatowego Kelnera. Wielki efekt przy drastycznej oszczędności środków.

Dekoracje Marcina Wenzla w "Ladacznicy" banalne, w "Drzwiach zamkniętych" doskonałe. Wielkie czarne drzwi grały razem z aktorami - narzucały wrażenie niesamowitości i potęgowały wymowę każdego gestu aktora, który znalazł się na ich tle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji