Artykuły

Zawód dyrygent

Pianista, z orkiestrą Sinfonia Varsovia występował pod batutą m.in. Krzysztofa Pendereckiego i Jana Krenza. Właśnie ukazała się jego debiutancka płyta z interpretacjami Bacha i muzyki współczesnej. Z Jackiem Kaspszykiem rozmawia Arkadiusz Braumberger.

- Pana największą pasją jest...

- Mam to szczęście, że udało mi się zrealizować dziecięce marzenia. W wieku sześciu lat wiedziałem, że zostanę dyrygentem.

A ja myślałem, że podróże...

- Podróże są wkalkulowane w ten zawód, więc gdybym nie lubił podróżować, dziś byłbym głęboko nieszczęśliwym człowiekiem.

- Jest pan dyrygentem i zarządza teatrem. Nie brakuje panu w dyrektorskim gabinecie batuty?

- Między innymi jestem przecież dyrektorem artystycznym. Mogę wykazać się więc zarówno jako artysta i jako dyrektor (śmiech).

- Jak zostaje się szefem Opery Narodowej?

- Gdy Waldemar Dąbrowski zgodził się przyjąć tekę ministra kultury, powstało pytanie - co dalej. Wyłonienie dyrektora w takiej instytucji jak Teatr Wielki nie jest wcale łatwe. W Operze Bawarskiej wakat na tym stanowisku był przez 2,5 roku, w Covent Garden w ciągu 3 lat przewinęło się z kolei zbyt wielu dyrektorów. Nie chcieliśmy ryzykować wprowadzenia do Opery Narodowej "konia trojańskiego". Dlatego mimo ogromnego wysiłku, jakiego wymaga łączenie obu funkcji, zgodziłem się zostać też dyrektorem naczelnym Teatru Narodowego.

- Gdy przychodził pan do Teatru Wielkiego jako dyrektor artystyczny, wiedział pan, co chce zmienić?

- Chciałem tylko, by ten teatr funkcjonował jak wszystkie czołowe teatry na świecie. Podczas pierwszej konferencji prasowej na pytanie, co takiego niezwykłego chciałbym zrobić dla sceny narodowej, odpowiedziałem, że chciałbym, by każde zwyczajne abonamentowe przedstawienie stało na nadzwyczajnym poziomie.

- Udało się?

- W ubiegłym roku na przedstawienia w Operze Narodowej sprzedano 96 proc. biletów. Komplementują nas w całej Europie. Brytyjska "Opera Now" napisała, że wypełniliśmy miejsce na operowej mapie Europy między Berlinem i Moskwą, a Rosjanie uznali naszego "Oniegina" w Teatrze Bolszoj za jedną z najważniejszych interpretacji w historii. Gdy przychodziłem do teatru w 1998 roku, sala świeciła pustkami, a na scenie panował marazm. O tym, że było źle, najlepiej świadczą problemy, jakie miałem, by przekonać do odwiedzenia naszego teatru zagranicznych krytyków. Jedni byli zaskoczeni, bo pamiętali miałkość tutejszych przedstawień, inni - że w ogóle jest tutaj jakiś teatr operowy.

- Opera Narodowa jeździ z przedstawieniami po całym świecie. Dokąd w najbliższym czasie?

- Do Londynu. W Sadler's Wells Theatre damy pięć spektakli, więc będzie można nas traktować praktycznie jak rezydentów. Z tej okazji wytwórnia EMI Classic, która wydała już "Straszny Dwór" właściwie na całym świecie, opóźniła brytyjską premierę płyty do naszego przyjazdu.

- Podobno wybieracie się też aż do Chin?

- Wszystko, co ostatnio robią Chińczycy, jest niezwykle efektowne. W budowanym właśnie spektakularnym gmachu operowym (architektonicznie bardziej oryginalnym od opery w Sydney) ma powstać największa na świecie scena. I Chińczycy wymyślili sobie, by koncert inaugurujący otwierał Teatr Narodowy z Warszawy, a zamykała Matropolitan Opera z Nowego Jorku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji