Artykuły

Jutro będzie piórnik

- Myślę o sobie jako o kompozytorze koncertowym, który od pięciu lat nic nie napisał. To dziwna historia - pielęgnowanie w sobie tego rodzaju fikcji i przekonanie, że zacznę od jutra - mówi kompozytor JACEK GRUDZIEŃ.

Sądzisz, że używki są pomocne w procesie twórczym?

Na pewno nie w nadmiarze. Ale propagowanie zdrowego stylu życia nie jest wśród artystów głównym tematem rozmów. Używki działają na zasadzie kopa. Kiedy nie wiesz, co ze sobą zrobić - nerwowo palisz papierosa albo sięgasz po kolejny kieliszek wina.

Chodzi o rozluźnienie?

O wytłumienie, o to, żeby się na chwilę oderwać od szumu. Ale też od lęków. Nie chcę używać górnolotnych wyrażeń, ale wydaje mi się, że każdy człowiek ma swój poziom lęku. Artyści mają mnóstwo wątpliwości. Używki koncentrują na teraźniejszości i pozwalają o pewnych rzeczach zapomnieć. Jest to oczywiście złudne, bo łatwo można odpłynąć w niewłaściwą stronę. Ale taki Dołęga-Mostowicz zaczynał dzień od pięćdziesiątki wódki przy śniadaniu. Nie przesadzał z tym, wypijał kieliszek, a potem pisał do 14. Każdy ma swoje sposoby: niektórzy się modlą, niektórzy medytują, inni piją pięćdziesiątkę czy setkę. Nastrojenie się do pracy jest strasznie ważne.

Jak ty się nastrajasz?

Przede wszystkim muszę mieć dzień dla siebie. Wyłącznie dla siebie. Nie wyobrażam sobie, żeby pisać muzykę na raty: wstać rano, pracować dwie godziny, potem iść coś załatwiać, wrócić do domu, znowu pisać, a potem znowu poświęcić się czemuś innemu. Potrzebuję pewności, że nic mi tego dnia nie zakłóci.

Rodzina pomaga czy przeszkadza?

Jeśli rozumie tę sytuację, to pomaga.

A rozumie?

Myślę, że moja rozumie. Zresztą nie należę do tego typu ludzi, którzy wyłączają empatię i mówią: 'Zostawcie mnie w spokoju, jeżeli trzeba wynieść śmieci, to sami sobie wynieście'.

Ale kiedy pracujesz, pukają do ciebie, żebyś te śmieci wyniósł?

Nie, nie pukają.

Artysta to zawsze egoista?

Jeżeli miałbym odpowiedzieć tak albo nie, odpowiem: tak. Praca artysty wymaga systematyczności, dyscypliny, ale jednocześnie kontaktu ze swoim nastrojem. A nastroje bywają różne. Jeżeli robota nie idzie, możesz być bardzo nieprzyjemny dla rodziny, najbliższego otoczenia i dla siebie samego. Praca nad muzyką, obrazem, filmem, wierszem potrafi być nieznośna.

Tobie łatwo przychodzą kompromisy - w życiu i sztuce?

W życiu często idę na kompromis. Kiedy moja córka Ewa była mała, nie przyszłoby mi do głowy powiedzieć: 'Zabierzcie ją gdzieś, bo przeszkadza mi jej płacz'. W sztuce im mniej kompromisów, tym lepiej. Chociaż, jeśli chodzi o pracę w teatrze, kompromis jest wpisany w samą ideę. Narzuca to praca w zespole - jeśli muzyka w jakiejś scenie nie działa albo została zmieniona koncepcja sceny, trzeba muzykę zmienić. I upieranie się przy swoim nie ma sensu. Muzyka w teatrze pełni funkcję służebną. Im bardziej się z tym człowiek pogodzi, tym lepiej dla całego zespołu i dla niego samego. W muzyce koncertowej kompromisy są oczywiście o wiele mniejsze, ale też są. Na przykład jeśli piszesz utwór na kontrabas solo, a nie jesteś kontrabasistą i okazuje się, że pewne fragmenty są niewykonalne, co instrumentalista ci komunikuje, trzeba być głupim, żeby nie skorzystać z tych uwag.

Teatr to hierarchiczne miejsce?

Zdecydowanie, i zresztą tak powinno być. Jeśli robimy przedsięwzięcie, w którym bierze udział mnóstwo osób, hierarchia musi być ustalona, bo inaczej zapanuje chaos. I przede wszystkim ludzie muszą sobie ufać. Ja robię swoje i staram się współpracować z innymi. Znam swoje miejsce w teatrze. Nie jestem człowiekiem, który przyjdzie do reżysera i powie: 'Stary, wydaje mi się, że obrałeś kiepski kurs'.

Jak ci się pracuje z Grzegorzem Jarzyną?

Świetnie, bo Grzesiek jest niezwykle wrażliwy muzycznie. U niego, co się bardzo rzadko zdarza, muzyka gra już na pierwszej stolikowej próbie.

Włącza coś, co mu pasuje do klimatu?

Jeszcze przed próbą przynosi swoje inspiracje i rozmawiamy o muzyce. Dlatego często szkice powstałe jeszcze przed spotkaniem z aktorami gramy już na pierwszych próbach. Tak było np. przy 'Medei'. To fantastyczne, bo aktorzy są już przyzwyczajeni do dźwięków. Czasem, kiedy przez długi czas grają w ciszy, a dopiero potem dołącza muzyka i tworzy się zupełnie nowa sytuacja, nagle zaczynają grać wolniej lub szybciej. Dlatego u Grześka chodzi nie tylko o rozwibrowanie przestrzeni dźwiękiem i nadanie pewnego nastroju, ale rodzaj przyzwyczajenia aktorów do tego, by nie szli za dźwiękiem.

Jesteś dla Jarzyny tym, kim Mykietyn dla Warlikowskiego?

Chciałbym być.

Przyjaźnicie się?

Bardzo. On zna wiele moich tajemnic i dygotów duszy, a ja wiem o jego dygotach duszy. Wspólna praca i wyjazdy niezwykle zbliżają.

Współpracowałeś z różnymi teatrami. Na czym twoim zdaniem polega fenomen TR?

Na wyobraźni, otwartości i odwadze ludzi, którzy tam pracowali i pracują. I jeszcze na intuicji, a myślę, że Grzesiek ma wspaniałą intuicję. W TR wszystko jest nakierowane na sztukę i pracę. Nie czuje się instytucji, jak to bywa w niektórych teatrach.

Na dobre wchłonął cię teatr - od kilku lat nie skomponowałeś chyba żadnego utworu koncertowego. Czy mistrz Lutosławski nie miałby do ciebie żalu?

Trudno powiedzieć. Ja sam mam do siebie o to żal, a moi przyjaciele instrumentaliści, którzy grali moje utwory, chcą je nadal grać i proszą o nowe.

Twoje utwory wykonywano podczas Warszawskiej Jesieni, 'Lumen' pod dyrekcją Stanisława Skrowaczewskiego otwierał Światowe Dni Muzyki w Warszawie w 1992 roku. Może marnujesz talent?

- Bardzo dużo przestrzeni mojej wyobraźni zajmuje teraz teatr, a ponieważ tak szczęśliwie się dla mnie złożyło, że ludzie chcą ze mną pracować i ciągle z jednej premiery wchodzę w drugą, siłą rzeczy ta przestrzeń się zawęża, jeżeli chodzi o muzykę koncertową.

Jak w ogóle znalazłeś się w teatrze?

Zawsze fascynowała mnie muzyka teatralna. Dlatego jestem wdzięczny wszystkim, którzy mi pomogli i kopnęli w dupę. Zbyszek Brzoza, Paweł Mykietyn, Remik Brzyk i Grzesiek Jarzyna to osoby, którym wiele zawdzięczam i które trzymają mnie w pionie. Z Pablem Mykietynem studiowaliśmy u tego samego profesora w Akademii - Włodzimierz Kotoński jest naszym duchowym ojcem.

Ty jesteś wiekowo dokładnie pomiędzy Pawłem Szymańskim a Pawłem Mykietynem.

Z klasy Kotońskiego wyszła nasza trójka: Szymański, Grudzień i Mykietyn. I nawet jeśli mamy ze sobą dość rzadki kontakt, to jak się spotykamy, nie zadajemy sobie kurtuazyjnych pytań w stylu 'Co słychać?'. Wystarczy parę słów i znów jesteśmy w tej samej temperaturze.

A teraz Szymański pracuje z Lupą, Mykietyn z Warlikowskim, a ty z Jarzyną.

Tak się złożyło.

Nie czujesz ukłucia zazdrości, kiedy podczas Warszawskiej Jesieni słyszysz 'Pasję' Mykietyna albo dowiadujesz się, że opera Szymańskiego będzie wykonywana w Teatrze Wielkim?

Podziwiam jednego i drugiego Pawła - że umieją to łączyć. Nie wiem jak, ale to robią. Mnie jest ciężej, po prostu tak jest.

Pogodzić te dwie sfery?

Tak. Piszę teraz utwór dla Andrzeja Bauera i mam ścisły deadline - 1 grudnia ma go poprowadzić Agnieszka Duczmal. To utwór na wiolonczelę i orkiestrę smyczkową, nosi tytuł 'Yazd'. Wiem, że muszę teraz zdobyć czas na komponowanie. Szkice już mam.

Myślisz o sobie jako o kompozytorze koncertowym czy teatralnym?

Myślę o sobie jako o kompozytorze koncertowym, który od pięciu lat nic nie napisał. To dziwna historia - pielęgnowanie w sobie tego rodzaju fikcji i cały czas myślenie o tym, że zacznę od jutra.

Marzy ci się jakaś duża forma typu opera?

Jasne, właśnie opera mi się marzy! Chciałbym zrobić operę z elektroniką. Podchodzę do tego od strony muzycznej. Libretto jest dla mnie, przepraszam, że tak powiem, ale trochę drugorzędną sprawą. Tak samo jest zresztą z piosenkami - w ogóle nie słucham tekstów.

W internecie są informacje, że cały czas współpracujesz z eksperymentalnym studiem radia.

Ono już nie istnieje w dawnej postaci, ale to oddaje, jak słaby jest mój tzw. PR. Może to wynika z pewnego rodzaju dobrobytu, w którym wyrosłem, i pewnego rodzaju uśpienia. Znam mnóstwo ludzi, którzy musieli walczyć o siebie, mieszkali w akademikach itd. Ja wyrosłem na Sadybie, w rodzinnym domu z ogródkiem. Można powiedzieć, że moje życie było usłane różami. I powinienem się piętami w dupę bić, codziennie rano biegać, ćwiczyć i śpiewać arietki, jak tylko otwieram okno. Ale do czego zmierzam: moje życie, które było życiem bardzo prostym i łatwym, nigdy nie zmusiło mnie do tego, żeby w jakiś sposób o siebie walczyć. Dlatego nigdy nie uzupełniałem wiadomości o sobie, nigdzie się nie pchałem, nie polecałem. To przyszło samo, a dzięki Bogu, ponieważ ciągle przychodzi, tym bardziej usypia. Mam program minimum i to jest tragiczne, bo ciągle myślę, że jutro będzie nowe życie. A jutro będzie po prostu piórnik. Przyklepią cię łopatą i wkrótce nikt o tobie nie będzie pamiętał.

Nie lubisz zadawania trudnych pytań?

Chyba nie.

A okazywania i wywoływania skrajnych emocji?

Chyba też nie. Myślę że ta skłonność jest przynależna ludziom, którzy w jakiś sposób skrajnie żyją albo szukają czegoś za wszelką cenę, podróżują na koniec świata, uprawiają sporty ekstremalne itd. Ja się raczej zachwycam światem. A moim marzeniem jest mieć domek w górach, i to w umiarkowanym klimacie, żeby nie było os ani węży.

Co ci w duszy gra: dur czy moll?

Moll, zdecydowanie.

Czyli melancholia.

No tak.

Zachwyt połączony z melancholią?

A czy to nie jest jednoznaczne? W gruncie rzeczy zachwyt zawsze łączy się z jakiegoś rodzaju smutkiem. Jedność zawsze składa się z przeciwieństw, więc ten zachwyt, czyli dur, przekłada się na melancholię, czyli moll. Coś, co zawsze ma cień. Jak świeci słońce, to daje cień. Podziwiam słońce, ale wolę być w cieniu.

Teraz masz optymistyczne plany. Premiera w teatrze, latem film.

Staram się podchodzić do tego z należytym dystansem. Z jednej strony się cieszę, z drugiej nie mam pewności, czy jutro się obudzę. Kiedyś zupełnie o tym nie myślałem. Teraz uważam, że Pan Bóg śmieje?się w kułak z naszych planów.

***

Jacek Grudzień - rocznik 1961. Kompozytor. Zadebiutował na Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej 'Warszawska Jesień' w 1983 r. W roku 2003 jego utwór 'Ad Naan' otrzymał rekomendację na Trybunie Kompozytorów UNESCO w Wiedniu. Jestautorem muzyki do dwóch filmów Grega Zglinskiego. Od kilku lat komponujegłównie muzykę teatralną. Współpracował m.in. ze Zbigniewem Brzozą, z Remigiuszem Brzykiem i Grzegorzem Jarzyną, a ostatnio z Arturem Tyszkiewiczem przy 'Sprzedawcach gumek' według Hanocha Levina w warszawskim Teatrze Imka

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji