Artykuły

Nowe arcydzieło Durrenmatta

Za "Fizykami" Durrenmatta szła wielka fama. Podobno - a pogląd ten podziela również Henryk Vogler - jest to dzieło na miarę epoki. Owszem, pod warunkiem, że epoka lubi banał. "Fizycy" płyną z inspiracji dość obiegowej. Atom zagraża światu; w istocie. Uczeni nie są wolni; ich odkrycia sprowadzają nieobliczalne społeczne skutki - mogą się nimi posługiwać moce, obojętne na żywotne interesy ludzkości. Pouczy nas o tym byle komentator polityczny: nie trzeba aż Durrenmatta. Trzymajmy się, ludzie, jeśli nie uzyskamy wpływu na dysponentów siły, może być źle; a wy, uczeni, zastanówcie się nad następstwami swych nauk, bo nie jest obojętne, komu służycie?

I Słusznie. Ale za słusznością kryje się tu banalność myśli. A jeśli środki masowej zagłady trafią w ręce wariata? Mały Jaś - a przyznajmy, że mały Jaś siedzi w każdym z nas - wyobraża to sobie tak: jest pokój, w tym pokoju guziczek; do pokoju jakimś trafem wdziera się wariat, naciska guziczek - i cały świat wylatuje w powietrze. Wyobraźnia zbiorowa przywdziewa w ten i obraz własny niepokój: ludzie nie lubią niepewności i pragną, by dysponenci siły byli odpowiedzialni. Ale dzieło, które zmierza, wyślizganym torem wyobraźni zbiorowej, nie jest dziełem wielkim: dzieło wielkie przydaje jej nowych metafor. Za trafnością kryje się tu banalność wyobraźni.

Czy "Fizycy" są chybieni? Nie - ale w innej kategorii. Jest to współczesny dramat bulwarowy. Z materii obiegowej buduje autor głębokie myśli, celne dowcipy, filozoficzną grozę, a fabuła jest tu, oczywiście, kryminalna. Zastrzeżenia co do kategorii, do jakiej należą "Fizycy" czyńmy nie tylko po to, by wybrzydzać się na Durrenmatta, autora stanowczo u nas przecenionego. Z owego przecenienia, jak sądzę, wynikają konsekwencje dla reżyserii. Jerzy Jarocki wyreżyserował "Fizyków" tak, jakby miał do czynienia z arcydziełem. Arcydzieła, jak wiadomo, mają swoją wagę: stąd tonacja przedstawienia ciężka, ponura i skupiona, a tempo wolne, dostojne, nastawione na to, by nic z owej powagi nie uronić. Arcydzieła, jak wiadomo, są nosicielami zbiorowego sumienia: stąd nastawienie, by autorskie sentencje dotarły do widza w pełnej powadze, gdy trzeba, wprost recytowane przez aktorów, stojących nieruchomo twarzami do widowni. Myślę, że przydałoby się trochę nonszalancji, rodem z bulwaru: zabawy - w grozie, swobody - w zasadniczości, werwy - w dowcipie.

Główni aktorzy? Najciekawszą w sztuce rolę najlepiej też wykonano. Doktor Matylda von Zahnd - Zofii Niwińskiej należy do rzadkich w naszym teatrze ról, opartych na pełnej aktorskiej transformacji. Fakt, że Niwińska nie jest garbuską i starą panną - a co ważniejsze, wcale być nimi nie pragnie - otworzył przed nią nowe możliwości aktorskie. Każdy gest, wyraz twarzy, spojrzenie, timbre głosu - stanowiły funkcję postaci, a nie marzeń o tym, jak kobieta powinna wyglądać na scenie. Matylda von Zahnd Niwińskiej od pierwszej chwili jest zagadkowa i groźna, choć nie budzi podejrzeń konkretnych co do swej osoby. I kiedy w finale ukazuje swoją prawdziwą twarz, brzmi to jak zaskoczenie, ale zaskoczenie logiczne: tę możliwość nosiła w sobie od początku. Jedno zastrzeżenie: w granicach ostro pod względem formalnym zarysowanej roli jest Niwińska za mało elastyczna: nie dostaje jej niuansów. Przy zdrowej zasadzie przyjdzie czas i na niuanse.

Spośród trójki rzekomo obłąkanych fizyków najlepiej spisał się Leszek Herdegen jako Moebius. Ostatecznie tak może wyglądać genialny uczony, zwłaszcza, jeśli mądrości Durrenmatta wygłasza z pewnym umiarem. Niepotrzebnie tylko uniósł się melodramatycznie pod koniec aktu pierwszego: czy koniecznie trzeba się unieść, by umotywować zabójstwo? M. Jastrzębski i R. Filipski w rolach uczonych agentów wywiadu, chwilami zabawni, byli panami dość nieokreślonej konduity. Cwaniaki to? Intelektualiści? Wielcy gracze? Mali gracze? Zwykli szpicle? Nie wiadomo. Jedno nie ulega wątpliwości: aktor dla nich jest to ktoś, kto za wszelką cenę ma bawić publiczność. Sprawa udanego obłędu nie bardzo wyszła - u wszystkich trzech. Grali wariatów prawdziwych nie tylko dla tych, których mieli zwieść na scenie, ale i dla publiczności. Rozumiem: reżyser nie chciał przed czasem ujawnić rozwiązania sensacyjnej akcji. Są to kłopoty ze sztukami, których uroda nie tkwi w materii, intelektualnej i wyobraźniowej, lecz w obrotach fabuły. Tylko dzieła wielkie, mimo znajomości rozwiązania, potrafią utrzymać w napięciu. Z Durrenmattem lepiej nie ryzykować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji