Artykuły

Powrót do jaskini

Eduardo Manet należy do czołowych przedstawicieli współczesnego życia kulturalnego na Kubie. Filozof, krytyk teatralny, filmowy, reżyser i dyrektor Narodowego Zespołu Kuby, wykładowca, scenarzysta i reżyser w Instytucie Filmowym, jest autorem paru książek prozatorskich ("Obcy w mieście", "Krzyk na brzegu"), reżyserem kilku filmów (m. in. współpracował z Chris Markerem przy realizacji głośnego "Cuba, si"). Z tym wszystkim, jest Manet jednym z tych licznych zresztą twórców amerykańskich (wliczając USA), którzy są typowym wytworem dwu kultur: rodzimej i europejskiej. Ostrogi literackie zdobywa w Paryżu, studiuje we Włoszech, a pisze - po francusku. Jego pierwsza sztuka teatralna to wystawione właśnie w Teatrze Starym "Mniszki".

"Mniszki" należą do repertuaru, wymagającego dużego wysiłku aktorów i inwencji reżysera. Trzy "siostry" klasztorne, tonące w otchłani zbrodni i zezwierzęcenia, grają: Wiktor Sadecki (Matka Przełożona), Jerzy Binczycki (Siostra Angela) i Jerzy Zelnik (Siostra Inez), a sekunduje im Maria Rabczyńska (Senora). Zelnik ma rolę "niemą" (Siostra Inez jest głuchoniema), zaś Senora jako żywa występuje tylko w jednym epizodzie, później zaś straszą jej zwłoki i to rozkładające się. Już na podstawie tego widz może sobie wyrobić przekonanie, że na scenie mamy do czynienia z agitacją antyreligijną, oprawioną w najstraszliwszą makabrę.

Tak jest tylko na pierwszy rzut oka. Sztuka Maneta ma ambicje być metaforą, gdzie konkret odgrywa rolę podrzędną, a wybór zbrodniarzy w habitach ma na celu komediowe wygranie kontrastu między zewnętrznością i społeczną "rolą" a sumieniem bohaterów. Akcja rozgrywa się na Haiti przed dwunastu laty, w okresie handlu czarnymi niewolnikami, sprowadzonymi z Afryki, pełnych rozpaczliwej, zwróconej przeciw wszystkim białym - "dobrym" i "złym" - nienawiści.

Nie każdy, oczywiście, lubi mocne wrażenie nawet wtedy, kiedy są makabreską - ale kultura i dobry smak, z jakim zrealizował spektakl Jerzy Jarocki, gwarantuje dobrą zabawę, czego dowodem śmiech na sali, towarzyszący co bardziej makabrycznym scenom. Można by więc potraktować "Mniszki" jako typową "black comedy" - czarną komedię, tak popularną na Zachodzie, do "kultury masowej" wprowadzoną przez film, gdyby nie to, że wykazują one pokrewieństwa z awangardą paryską, z absurdalistyczną filozofią Becketta czy Ionesco. Zwłaszcza "Nosorożec" Ionesco wydaje się patronować sposobowi rozumowania Maneta: i tu, i tam mamy do czynienia z powrotem do jaskini.

"Mniszki" są studium zła i okoliczności, w jakich ono powstaje. Zło społeczne - krzywda wyrządzana przez białą ludność ludności czarnej - wyzwala zło indywidualne. Zarówno anielska Senora, jak i zdegenerowane "mniszki" są wytworami tych samych procesów: degeneracji określonego modelu kultury, unicestwiającego normy moralne. Toteż zamordowanie pięknej Kreolki przez mniszki są porachunkiem w tym samym kręgu, pokazaniem różnych stopni eskalacji zła.

Ale "Mniszki" są nie tylko sceniczną rozprawą o człowieku w historycznym przełomie - jeśli tego przełomu nie akceptuje, lub nie umie się w nim odnaleźć. Jarocki stworzył kliniczne nieomal studium psychologiczne osaczonych zbrodniarzy, poszczególnych etapów ich degrengolady. Jeszcze raz potwierdził, że tak, jak umie pracować z aktorem - potrafi mało który polski reżyser. Wydobywa z postaci "Mniszek" już nie tylko rysy, ale subtelne odcienie. Ich przebiegłość i "dobroduszność", głupotę i przebłyski świadomości, wzloty nadziei i przepaście rezygnacji, dochodzącej do szaleństwa. Cynizm miesza się ze straszliwym "poczuciem humoru"; zbrodnia, raz popełniona, bierze w niewolę, pod wpływem strachu zatacza coraz szersze kręgi. Bohaterowie stają się coraz bardziej prymitywni, ich odruchy - zwierzęce, rozumowanie - jak z buszu (rytuał "przebłagania" zmarłej Senory, sceny znęcania się nad Siostrą Inez - zrobione znakomicie).

Wiktor Sadecki odtwarza Matkę Przełożoną - sybarytkę, pozbawionego skrupułów cynika, który jednak miewa odruchy osobliwej "czułości" i chwile refleksji. Górując inteligencją nad prymitywną i prostacką, ale na swój sposób przebiegłą Siostrą Angelą - wykorzystuje to bezustannie. Chciwość nie pozwala jej działać racjonalnie, strach dopełnia reszty. Ten niełatwy diapazon - od godności zwierzchniczki po załamania, morderczyni Inez - oddał Sadecki bardzo dobrze. Binczycki miał zadanie tylko pozornie prostsze; scena ubierania trupa Senory należy z pewnością do najtrudniejszych w sztuce. Jego sadyzm - mniej wyrafinowany od Sadeckiego - jest przecież nader sugestywny. Jerzy Zelnik - popychadło obu "sióstr" - został przez reżysera ustawiony niemal jak kaskader filmowy, zmuszony przez swoje opiekunki do najdziwniejszych ewolucji w ucieczce przed nimi, ale przede wszystkim zachował przez cały czas smutny wdzięk niewinnej ofiary. Maria Rabczyńska w roli Senory połączyła słodycz z wyrafinowaniem i naiwnością. Scenografia Wojciecha Krakowskiego dobra, a muzyka Adama Walacińskiego (owe egzotyczne tam-tamy, sugerujące nieustanne zagrożenie) więcej niż dobra.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji