Artykuły

"Miałyśmy mieć nieustające święto z życia..."

"Jedna dekoracja. Piwnica jakiegoś dawno porzuconego składu. Małe drzwi po lewej, wychodzące na zewnątrz, inne po prawej. (...) Zbiorowisko najzupełniej przypadkowych i nielogicznych przedmiotów. (...) Matka przełożona siedzi za małym stolikiem zastawionym suto jadłem i napojami. Podwinęła rękawy habitu, je z apatytem, palcami. (...) Przełożona jest muskularnym typem sangwinika, któremu jeśli się nadal będzie odżywiał z taką zachłannością, grozi chorobliwa otyłość. Siostra Inez najmłodszy z nich trzech, prawie chłopięcy. Ma w nerwowych ruchach jakieś nieopanowanie. Siostra Angela jest niewielkiego wzrostu, suchy, zdecydowany. Przez cały spektakl zarówno gestykulacja, jak głosy całkowicie naturalne, męskie". Ubrani są w suknie zakonnic. Matka Przełożona i Siostra Angela zwracają się do siebie używając formy żeńskiej nawet gdy są sami. Siostra Inez po prostu milczy, bowiem język "wycięto jej (...) nożem, za jednym zamachem, do samego korzenia". Siostra Inez gra na gitarze. Przełożona i Angela palą cygara. Potem mordują piękną i młodą Senorę. Jeszcze później odkopują jej trupa. Rozkładające się zwłoki przystrajają "żeby ładnie wyglądały". Popadają w histerię. Walczą ze sobą. Uduszona przez Matkę Przełożoną ginie Inez. Z zewnątrz dochodzą odgłosy buntu czarnych niewolników. "Słychać dobijanie się do drzwi (...). Dziwny odgłos rośnie, rośnie, aż staje się nie do wytrzymania. Kurtyna".

W pomysłowo i ładnie - jak zawsze - zredagowanym programie Starego Teatru propaguje się Mniszki nader sugestywnie: "Niecodzienny wieczór", "Refleksja polityczna", "Jedna z najlepszych sztuk roku", "Solidne dzieło", "Cyniczne bandziory w zakonnych szatkach". Wybite tłustym drukiem ozdobne tytuły są cytatami z recenzji po paryskiej premierze z maja ubiegłego roku; jedynie ostatni otwiera szkic Jana Błońskiego, analizujący utwór z wyraźną dlań aprobatą. W całości program ów jest raczej zabawą, trochę ironiczną, trochę serio - jak w przedstawieniu. Równocześnie jednak kreuje się w nim Mniszki na dzieło sporej rangi i dużej powagi.

Rzecz odbywa się zresztą uczciwie. Cytaty są - co zrozumiałe - dobrane tendencyjnie, oddają jednak bez większej blagi atmosferę, z jaką spotkał się w stolicy Francji utwór prawie nieznanego u nas kubańskiego pisarza, reżysera i historyka sztuki. Ale ani lektura tekstu, który przyniósł grudniowy Dialog, ani udane przecież krakowskie przedstawienie, nie pozwalają uwierzyć, iż mamy do czynienia z rewelacją choćby w skali jednego roku, czy sezonu. Co nie znaczy by Mniszki nie postradały zalet, dla których warto je było pokazać polskiej publiczności. Zalety te przybierają wszakże na sile, gdy nie przykładać do nich miar zbyt wysokich.

O ile więc można z wielu powodów przystać na określenie "niecodzienny wieczór", trudniej zaakceptować owe "solidne dzieło" (w stosunku do tekstu, nie realizacji). Sąd o "refleksji politycznej" wydaje się zaś nieporozumieniem, dzięki któremu rola utworu zdaje się wzrastać, lecz wzrastać bez wyraźnej potrzeby.

Akcja Mniszek toczy się co prawda w jasno i konkretnie określonym miejscu i czasie: podczas pierwszego buntu czarnych niewolników na Haiti. Bunt ten wpływa w znacznym stopniu na zachowanie się osób dramatu. Najpierw jest straszakiem, dzięki któremu "zakonnicom" podejrzanej płci i proweniencji udaje się zwabić do swej meliny naiwną bogaczkę. Potem - stając się już rzeczywistością (?) - rzutuje na irracjonalność dalszych działań odciętych niespodziewanie od świata zabójców. Wedle Błońskiego uprawdopodobnia zwariowaną i makabryczną akcję. Głośne wrzaski i zwycięskie dobijanie się do drzwi kończy sztukę. Triumf krzywdzonych, niosących kres złoczyńcom.

Metafora wydaje się oczywista. Krytyk Le Monde, nieosamotniony w swym sądzie, stwierdza wręcz: "Les Nonnes reprezentują ten odłam ludzkości, który nie chcąc uczestniczyć w marszu naprzód, cofa się ku nicości, skazany na agonię szczurów". Jeszcze konkretniej określa sprawę sam autor: w Mniszkach idzie o rewolucję. Ściślej - o niedawną sytuację na rewolucyjnej Kubie. Rzecz przeniesiono w przeszłość, by uniknąć zbytniego naturalizmu, stworzyć dystans konieczny w utworze, który operuje chwytami właściwymi komedii. Jednak komedii o ambicjach wielkiej wagi: "Uświadomiłem sobie istnienie ukrytego niepokoju oraz problemu strachu przed rewolucją. (...) W obliczu rewolucji lub ogólnej katastrofy natychmiast obnażają się najlepsze i najgorsze uczucia. (...) Życzyłem sobie, aby ludzie ci, osoby z mojej sztuki, zostali zlikwidowani. Wybrałem to, co musi być zmienione przez rewolucję". Ale polskiemu czytelnikowi czy widzowi Mniszki nie nasuwają wniosków tak jednoznacznych. Gdy w krakowskim przedstawieniu pada kwestia, którą Angela zamierza i nić się przed gniewem buntowników: "Jesteśmy jak wy. Źli ludzie wyczyścili nam skórę... obdarli nas z naszej czarnej skóry... prawdziwej skóry" - wątpię czy jej właściwy sens dociera na widownię.

A przecież jeśli w ogóle wierzyć, iż formuła "wierności autorowi" oznacza cokolwiek i że nie jest sprzeczna z pojęciem twórczej pracy reżysera, scenografa i aktorów - to zastosować ją można do tego właśnie spektaklu. Jerzy Jarocki i Wojciech Krakowski spełniają wszystkie niemal żądania didaskaliów. Odstępstw jest tak niewiele, że można by je policzyć na palcach: w dekoracji, charakterystyce postaci, zachowaniu aktorów. Do najciekawszych należy niewątpliwie Krakowskiego inscenizacja urojonej "wizyty" Przełożonej w pałacu Gubernatora, a także świetnie przez Jarockiego rozbudowana bójka "Sióstr" (z doskonałą "akrobatyczną niemal rolą Zelnika). Do najbardziej wątpliwych - zamiana agresywnej i niepokojącej erotycznie Senory na potulną i sentymentalną trusię. W większości jednak wszystko jest tak jak u Maneta. Nie ma tylko rewolucji. Nie z winy inscenizatorów. Z winy tekstu. Bunt niewolników jest tu abstrakcją. Wbrew temu, co pisze Błoński w programie, nie "bunt narastając umożliwił bandyckie poczynania: .gdyby nie on, strach przed rzezią, nigdy by "matka przełożona" nie znalazła zaufania u swych ofiar". W istocie dla rozwoju makabrycznej fabuły Mniszek dobry byłby każdy pretekst. Przecież gdyby nie wyznania samego Maneta, wyznania złożone w wywiadzie, nie w tekście, nie byłoby nawet do końca wiadomo, czy ów bunt nie jest po prostu rojeniem Matki Przełożonej. Szaloną grą wyobraźni sióstr, dla których włożenie kobiecych zakonnych szatek nie jest przecież tylko praktycznym środkiem wiodącym do celu, mistyfikacją na doraźny użytek (gdyby tak było role Mniszek mogłyby grać kobiety, lub mężczyźni w przebraniu zakonników, a w każdym razie zbędne byłoby utrzymywanie owej mistyfikacji przez cały czas akcji).

Jeśli bowiem upierać się przy odczytaniu tej "czarnej komedii" jako poważnej metafory - to już raczej jako brutalnej i okrutnej metafory o ludzkim losie. Ale spektaklowi w Starym Teatrze towarzyszy raczej śmiech widowni niż przerażenie. Jest on zresztą wyrazem uznania dla reżysera, scenografa i aktorów: Wiktora Sadeckiego, Jerzego Binczyckiego i Jerzego Zelnika.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji