Artykuły

"Mniszki" w Krakowie

W oczach każdego rasowego krakowianina. Warszawa jest uzurpatorką, która bezprawnie przywłaszczyła sobie stanowisko metropolii, "z wieku i z urzędu" przynależne siedzibie podwawelskiej. Na ogół odnosimy się do tych niewczesnych pretensji z pobłażliwą ironią: ale nasza pewność siebie i wyniosłość zanika, gdy stykamy się z życiem kulturalnym, i ze sztuką Krakowa i gdy zestawiamy tutejsze zjawiska artystyczne z sytuacją warszawską. W tej dziedzinie Kraków nie tylko ma prawo do współzawodnictwa z naszą dumną stolicą, ale nierzadko bije ją na głowę...

Zwłaszcza odnosi się to do teatrów. Oczywiście, nie pod względem ilościowym. Mamy w Warszawie nieporównanie więcej placówek scenicznych, rozporządzamy największym w kraju skupiskiem znakomitych aktorów, reżyserów, scenografów. Ale Kraków prześciga nas swą wielowiekową tradycją teatralną, rzetelnością warsztatu aktorskiego, kulturą mowy scenicznej, a także twórczą odwagą, inwencją poszukiwań artystycznych, eksperymentów, nierzadko nawet siwym "awangardyzmem". Na scenach krakowskich raz po raz pojawiają się spektakle, które skupiają na sobie uwagę krytyków i teatromanów z całej Polski; jeżeli nawet niektóre z nich wywołują ostre sprzeciwy, stają się obiektem zażartych dyskusji i polemik - to przecież zawsze wnoszą jakiś ożywczy ferment, pobudzają wyobraźnię i myśl krytyczną, angażują widza ideowo.

Do takich przedstawień należy niewątpliwie zrealizowana ostatnio w Starym Teatrze sztuka współczesnego autora kubańskiego, Eduardo Maneta - "Mniszki". Utwór to osobliwy, operujący akcją, która na pierwszy rzut oka wydaje się mocno naciągnięta i nieprawdopodobna. Rzecz cała dzieje się na Haiti, w wieku XVIII, kiedy to na tej wyspie wybuchały krwawe rewolty ludności murzyńskiej, nieludzko uciskanej przez białych kolonizatorów. Główne postacie sztuki, owe "mniszki", to osobniki, w gruncie rzeczy nie mające nic wspólnego nie tylko ze świętobliwością klasztorną, ale z czymkolwiek, co trąci kobiecością: są to mianowicie barbarzyńcy i brutalni bandyci, przebrani tylko w szaty sióstr zakonnych, i pod osłoną tego stroju wkradający się w zaufanie bogatych ofiar. W ten sposób wykorzystują naiwność pewnej młodej i naiwnej damy, obdarzonej wielkim majątkiem, zwabiają ją w zasadzkę i dokonują na niej ohydnego morderstwa. Nie danym im będzie jednak cieszyć się zdobytą fortuną: sami z kolei zginą, pod naporem szturmującego do ich kryjówki rozfnatyzowanego tłumu czarnych niewolników.

Drastyczność i okrucieństwo tej sztuki byłyby nie do uniesienia, gdyby nie szczególna, symboliczna aura, w której przebiega cała akcja. Autorowi nie chodzi bowiem bynajmniej o realistyczne ukazanie sensacyjnych wydarzeń, czy o autentyzm tzw. "prawdy historycznej"; jego utwór jest metaforą, obrazującą schorzenia naszej epoki dzisiejszej. Tak jak zakonne stroje bandytów stanowią tylko maskaradę, cała "historyczność" ukazywanych zdarzeń est przejrzystą zasłoną, pod którą wyczuwamy zjawiska świata współczesnego. Groźne to zjawiska: rozkład wszelkich wartości kulturalnych, budzenie się instynktów pierwotnych, które, zdawałoby się, zostały już dawno przezwyciężone przez wielowiekową cywilizację: instynktów barbarzyństwa, prymitywnej nienawiści, żądzy mordu, przesądów, ciemnoty. Wspaniała rasa "białych" kolonizatorów, bogaczy, zdobywców, tak dumna ze swojej przewagi cywilizacyjnej, ze swojej techniki, ze swojej absolutnej wyższości nad resztą świata - okazuje swe znikczemnienie, swą niemoc psychiczną, swoje tchórzostwo i swój prymitywizm moralny...

Sztuka napisana z wielkim talentem, znakomicie operująca efektami teatralnymi, odznacza się okrucieństwem, ale i pewnym makabrycznym humorem. Budzi opór, ale zarazem fascynuje. Grana jest doskonale: obok Wiktora Sadeckiego, doskonałego w roli "Matki przełożonej", oraz Jerzego Binczyckiego, występującego w roli "Siostry Angeli" - na szczególną uwagę zasługuje Jerzy Zelnik, który stwarza prawdziwą kreację w roił "Siostry Inez" - nieszczęsnego, głuchoniemego stworzenia, wyrażającego się tylko poprzez mimikę i niezrównaną akrobatykę ruchów. Jest w tej roli głęboko przejmujący, pełen dynamiki i tragicznej ekspresji.

Wybitny reżyser Jerzy Jarocki zrealizował całość ze znaczną maesterią, wydobywając swoisty, ponury, ale przesycony szczególną poezją nastrój w tym widowisku, utrzymując widza przez cały czas w niesłabnącym napięciu. Z grą aktorską zharmonizowane są znakomicie efekty muzyczne, oparte na groźnym rytmie bębnów i tam-tamów, symbolizujących niepowstrzymane natarcie "czarnej siły - groźnych, zrewoltowanych niewolników. Rozpada się wielki mit "białej rasy"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji