Artykuły

Jarocki i "Mniszki"

Z JERZYM JAROCKIM, jako reżyserem, inscenizatorem, który ma coś do powiedzenia od siebie we współczesnym teatrze - warto dyskutować, warto pospierać się i o kształt sceniczny widowisk, jakie nam proponuje, i o nurt treściowy w prezentowanych sztukach. Jarocki na pewno należy dziś do grona wybitnych twórców teatralnych. Nie stara się szokować widowni stawianiem na głowie wartości literackich z dramatów, które wybiera do scenicznego opracowania.

Nie jest więc typowym reżyserem, podporządkowującym wszystkie? swoje poczynania modzie udziwnień. Lubi ton przekorny, bliski groteskowości, szuka też w dramaturgii niemal ekstraktu namiętności, jakby chcąc z głębokiego ukrycia pod powłoką cywilizacji, kultur i pewnych póz filozoficznych - wydobyć to, co sprowadza działania ludzkie do czynników pierwszych. Natury pierwotnej.

Trochę tym zafascynowany, tworzy wizje teatru drapieżnego, nie ugłaskanego, wzburzającego - często w ostatecznej wymowie literackiej, a nawet ideowej akcentując więcej, aniżeli dyktuje ładunek treści i nastrojów samego dzieła.

Wydaje mi się, że ostatnia prapremiera komedii (?) Edwarda Maneta Mniszki świadczy o tych warsztatowych próbach w sposób niemal przykładowy - mówienia więcej w sztuce, niż zamierzał, czy powiedział jej autor.

Otóż Mniszki, wystawione w Paryżu wzbudziły znaczny rozgłos. Rozgłos tym bardziej charakterystyczny, że autor dramatu pochodzi z Kuby (mając francuskich protoplastów), a Kuba - ta rewolucyjna - wznieca nie tylko ciekawość czysto polityczną na Zachodzie, lecz także budzi zainteresowanie swoją współczesną literaturą.

Nieobojętny, jest tu fakt, że Manet sporo czasu spędza we Francji, skąd również i jego twórczość, zwłaszcza dramatopisarska, nabiera pewnych cech wspólnych dla awangardowego teatru mieszkających tam autorów, takich, Jak Ionesco, Beckett, Genet, żeby wymienić tylko najbardziej głośnych.

Kuba rewolucyjna - to osobny temat. Francuska krytyka teatralna raz po raz podnosi owe, jakby ukryte, treści rewolucyjne w Mniszkach. Oczywiście, podkreślając, że akcja sztuki wprawdzie toczy się 200 lat temu na Haiti podczas buntu niewolników przeciw białym kolonizatorom, ale jej wymowa współczesna odsłania osaczenie wyspy i konflikty ludzkie, które musiały doprowadzić do rewolucji. Może coś tam jest na rzeczy, ale trudno to wywnioskować z samej lektury "komedii", a jeszcze trudniej - zakwalifikować Mniszki do rzędu dramatów o postawach rewolucyjnych. Groteska Maneta należy raczej do utworów nieco skandalizujących, które wywołują dreszczyk grozy u mieszczańskiego widza i są klinicznym obrazem wzajemnego pożerania się jaskiniowców, opętanych magią bogactwa, szaleństwem chciwości i pospolitego bandytyzmu. Wszystko to, nie najgorzej skonstruowane pod względem dramaturgicznym, upikantnia chwyt autorski przyoblekający w strój "mniszek" złoczyńców i cyników, prawdopodobnie (bo tego nie ma w tekście), zbiegłych, białych wyrzutków społeczny przed falą czarnych buntowników, uciskanych przez kolonizatorów.

Rzeczywiście, ustawienie na scenie opryszków w charakterze sióstr zakonnych więc nałożenie dodatkowych masek obłudy na twarze (a raczej postacie), z miejsca przynosi efekty komizmu sytuacyjnego, co w konfrontacji z późniejszymi działaniami osób scenicznych zamienia się w szokują makabreskę. Ale wówczas warstwa zewnętrzna widowiska przytłacza tak gruntownie nurt treściowy, ideowy sztuki, staje się on po prostu marginesem. Zresztą jest to nurt nie tyle głęboki, ile sugerujący głębię i dodatkowe znaczenia, poprzez wyolbrzymioną przenośnię. Nie przesadzajmy z tą diaboliczną siłą filozofii, jaką pragnie nam wmówić przedstawienie i tekst sztuki.

Jarocki zdaje sobie z tego sprawę, potęgując widowiskową demoniczność Mniszek środkami swojej inscenizacji. Zyskuje więc poklask za wyborne studium warsztatu teatralnego, przekorne, gryzące zjadliwością i trywializmem, okrutne w makabrycznym śmiechu nad ludzkim piekłem charakterów, okrytych niebiańskimi szatami - ale w gruncie rzeczy jest to studium, pozbawione tego przysłowiowego, oczyszczającego wstrząsu dla średnio wyrobionego odbiorcy. Zostanie mu po spektaklu wrażenie dezorientacji i odrobina "czarnego humoru", bijatyk westernowych oraz - niezbyt już oryginalne - stwierdzenie, że w pewnych warunkach (nawet nie bardzo umotywowanych sytuacją społeczną) "człowiek człowiekowi wilkiem".

Pewnie, makabreska Maneta nikomu nie zaszkodzi w sensie moralnym. Zabawne momenty, wynikające z zaskakujących reakcji kilku drabów, przemienionych w "mniszki" - wzbudzą salwy śmiechu. Jakiś morał w końcu można odczytać z wzajemnego wyniszczania się bandytów, z obłędnego strachu przed karą, z nieudałej ucieczki przed odpowiedzialnością za zbrodnię z chciwości. W sumie jednak "sukces" teatru jest połowiczny. Jarocki zaprezentował niemal wzorowy spektakl, ale odnoszę wrażenie, iż jest to coś w rodzaju sztuki dla sztuki, błyskotka sceniczna - bez pełnej satysfakcji wspólnego przeżycia artystyczno-ideowego z widownią.

Nie chciałbym być pomówiony o ponuractwo i brak zrozumienia dla relaksu scenicznego. Zastanawiam się tylko głośno (i publicznie), czy brak jasności myśli, mała czytelność przenośni Mniszek - poza kilkoma sytuacjami bardzo śmiesznymi - nie prowadzi z wolna teatru, a wraz z nim jego bywalców - w kolejny, ślepy zaułek dialogów z widownią? Półśrodki bowiem niczego nie załatwiają.

I choć prapremiera Mniszek wystawia dobre świadectwo sprawności Jarockiego-inscenizatora, nie przysparza jednak teatrowi pozycji repertuarowej o równie wysokiej randze społecznego oddziaływania na adresata widowiska. I o ten niedosyt głębszego nurtu komedii, groteski, czy czarnego humoru wnoszę pretensje do jednego z najciekawszych reżyserów w Polsce, który już tyle laurów zdobył dla Starego Teatru na obu jego scenach.

Aktorsko przedstawienie przebiegało "bez pudła". Kapitalne postacie "mniszek" stworzyli: Wiktor Sadecki (Matka Przełożona) i Jerzy Binczycki (Siostra Angela). Niemą, ale wyrazistą sylwetkę Siostry Inez zarysował Jerzy Zelnik. Jedyną kobiecą rolą - była Senora Marii Rabczyńskiej - być może, nazbyt dziewczęca w wymiarze propozycji autorskiej. Tu dojrzałość znaczyłaby więcej dla wymowy całości. Ponadto warto podziwiać morderczy wprost wysiłek fizyczny, któremu musieli podołać aktorzy w scenach bójek. Było to męczące dla odbiorców, a cóż dopiero mówić o wykonawcach!

Sugestywną oprawę dekoracyjną piwnicy-klatki, projektował Wojciech Krakowski, a muzykę skomponował Adam Walaciński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji