Artykuły

Karolak na swoim (teatrze)

- Moim celem jest, żeby teatr był otwarty na ludzi, dlatego już październiku rozpoczynamy cykl warsztatów, w których mogą wziąć udział cywile. Uważam, że edukacja teatralna to podstawa i dlatego chciałbym edukować swoich widzów - mówi Tomasz Karolak, dyrektor Teatr IMKA w Warszawie.

NEWSWEEK: Jak się w Warszawie otwiera prywatny teatr? TOMASZ KAROLAK: Postanowiłem wyprodukować spektakl "Opis obyczajów" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego. Szukałem miejsca na próby i spektakl. Okazało się, że przy ulicy Konopnickiej 6, w samym centrum Warszawy, jest świetna sala. Można ją było wynająć na dłużej, ba, zrobić teatr z prawdziwego zdarzenia. Wszystko było do tego przygotowane. Nie zastanawiałem się długo, zacząłem działać.

Słyszałam, że ten sezon zaczyna pan z grubej rury. To prawda?

- Tak, już za chwilę, 16 września, premiera monodramu "Ja" Arkadiusza Jakubika. Kinomani podziwiali go w takich filmach, jak choćby "Wesele" czy "Dom zły". U nas będzie na scenie sam - wcieli się w rolę rockowego gwiazdora, któremu wydaje się, że osiągnął wszystko, że jest prawie Bogiem, a tak naprawdę stoi nad przepaścią i szuka swojego prawdziwego ja. Scenariusz napisany jest ze swadą i mocno inspirowany głośną powieścią Krzysztofa Vargi "Tequila". Jestem przekonany, że ten monodram będzie się cieszył ogromnym powodzeniem.

Nie kusi pana, żeby też zrobić monodram?

- Już się przygotowuję do tego, żeby w listopadzie zagrać w "Dziennikach" Gombrowicza w reżyserii Mikołaja Grabowskiego. Wystąpię obok Magdaleny Cieleckiej, Iwony Bielskiej, Piotra Adamczyka, Jana Peszka i Andrzeja Konopki. Chyba już z góry pasuje pan ten spektakl na hit?

- Jeśli spojrzeć na "Dzienniki", to myślę, że nie będzie to taki prosty hit. Sądzę, że wsadzimy kij w mrowisko, bo będzie i o Polsce, i o naszym katolicyzmie, i chamstwie.

Obsadę miałam na myśli...

- Obsada gwiazdorska, ale tekst niezwykle trudny. Wymaga wielkich umiejętności reżyserskich. Po "Dziennikach" będzie "Nasze miasto" Wildera dla równowagi z kompletnie nieznaną młodą obsadą.

No, ale ma pan w swojej teatralnej stajni Mikołaja Grabowskiego. Chyba się pan nie boi, że Grabowski sobie nie poradzi?

- Pewnie, że się nie boję. Grabowski to moim zdaniem najlepszy interpretator Gombrowicza, a poza tym on jest teraz w doskonałej reżyserskiej formie. Twierdzę nawet, że przeżywa drugą młodość, ma niezwykle otwartą głowę. Jest dyrektorem Narodowego Starego Teatru w Krakowie i to, co tam robi, budzi podziw i szacunek. Tym bardziej się cieszę, że przyjął zaproszenie od takiego offowego teatru, jakim jest moja IMKA.

No właśnie, posługując się nomenklaturą nowojorską - tam jest Broadway, off Broadway i jeszcze off off Broadway - gdzie by pan umieścił swój teatr?

- Myślę, że wystarczy off.

To niech pan teraz uzasadni.

- Te główne teatry broadwayowskie to są producenci wielkich, nastawionych na bardzo szeroką publiczność widowisk. Nie opłaca się ich robić, jeśli nie będą szły sto razy z rzędu. Producenci nie wchodzą w eksperymenty. I nie interesuje ich forma, która by nie była lekka, łatwa i przyjemna. Większość warszawskich teatrów zaczyna prezentować styl broadwayowski i nie ma w tym nic złego - dzięki temu na spektakl przyjdzie więcej ludzi. Wystawiane są farsy i komedie po to, żeby dostarczyć widzom rozrywki.

Pan, rozumiem, chce, żeby widz pomyślał, zastanowił się, zasępił?

- Nie zawsze, (śmiech) Chociaż bywają momenty, że bym chciał zmusić widza do myślenia. I zamierzam robić to podstępem, a nawet fortelem, (śmiech) Angażując gwiazdy do arcytrudnych "Dzienników" Gombrowicza?

- To pani powiedziała, (śmiech) A tak naprawdę, to jest sztuka ubrać spektakl w formę atrakcyjną dla widza i przemycać głębsze treści. Tak się dzieje w przypadku "Opisu obyczaju" i naszej ostatniej premiery "Sprzedawców gumek". Jestem pewien, że tak też będzie z monodramem Arka Jakubika. Tytuł tego spektaklu wziął się z inicjałów aktora, a ze sceny padną naprawdę ważne zdania dotyczące świata, w którym żyjemy. Wybierając teksty, które potem mają być wystawiane w moim teatrze, kieruję się przede wszystkim intuicją. Podobnie jest z reżyserami. I co, nie zawiodła pana intuicja do tej pory?

- Na razie mnie nie zawodzi. Artur Tyszkiewicz, który wyreżyserował "Sprzedawców gumek", to był strzał w dziesiątkę. Proszę sobie wyobrazić, że nawet w lipcu, w czasie tych wielkich upałów, na naszych spektaklach były tłumy. Sala wieczór w wieczór wypełniona była po brzegi. A to był nasz drugi spektakl, więc wszyscy mieliśmy ogromną tremę. Uważam, że Aleksandra Popławska gra tam rolę, która się zdarza aktorowi raz na 10 lat, jeśli nie rzadziej. Intuicyjnie czuję, że we wrześniu Jakubik też da aktorskiego czadu. To może być popis aktorstwa najwyższej próby. "Ja" wyreżyseruje Michał Siegoczyński i czuję, że zrobi to znakomicie. Ma doskonały materiał - aktora i tekst.

Nie porywa się pan trochę z motyką na słońce - słyszałam, że chce pan robić wernisaże, wystawy, warsztaty...

- Moim celem jest, żeby teatr był otwarty na ludzi, dlatego już październiku rozpoczynamy cykl warsztatów, w których mogą wziąć udział cywile. Uważam, że

edukacja teatralna to podstawa i dlatego chciałbym edukować swoich widzów. Raz w miesiącu w naszym teatrze będą też poranki teatralne dla dzieci. A co do wernisaży, to wychodzę z założenia, że skoro mam miejsce, to mogę działać na różnych obszarach sztuki. Już 6 września zapraszam na wernisaż wystawy prac Agnieszki Kowalskiej, żony nieżyjącego aktora Maćka Kozłowskiego. Podczas wernisażu będą wyświetlane zdjęcia Koziego z filmu i życia prywatnego. 8 września Maciek skończyłby 53 lata i czuję, że my, jego koledzy, powinniśmy pamiętać, że ktoś taki był.

A jeśli nie trafi pan z repertuarem, jeśli okaże się, że na przykład "Dzienniki" to jednak za trudny teatr, to pójdzie pan w farsę?

- Nie zamierzam odpuszczać. Chcę trzymać wysoko poprzeczkę i nie wchodzić w sztuki niskich lotów.

A co będzie, jeśli nie będzie kasy, jeśli nie zarobi pan na tych ambitnych spektaklach?

- Niektórym ludziom trudno uwierzyć, że ja ten teatr robię nie dla kasy. Będę szczęśliwy, jeśli bilans teatru wyjdzie na zero. Naprawdę. Trochę zdębiałem, kiedy się dowiedziałem, że zmieniam twarz, bo do tej pory grałem tylko głupawe komedie. Po szkole teatralnej przez ładnych parę lat nie wyściubiłem nosa z teatru. Mam nawet jakieś nagrody teatralne. Grałem w Krakowie, Łodzi i w Warszawie. No, ale wracając do tematu, to na swój teatr wywaliłem wszystkie pieniądze, które zarobiłem na filmach, serialach, programach i teraz mam wielką satysfakcję. Mógłbym sobie kupić apartament w szklistym apartamentowcu i sobie w nim siedzieć. Ale wtedy nadal stałbym pod ścianą. A tak, kiedy widzę, jak widzom ten mój teatr sprawia przyjemność, to chce się żyć, pracować, wymyślać, ustalać...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji