Artykuły

Jak burza

Idzie do przodu jak burza. To on od sześciu lat trzęsie Teatrem Muzycznym w Gdyni. Próbuje dowieść, że dla chcącego nie ma nic niemożliwego. Sam uważa za swą największą wiktorię wystawienie "Skrzypka na dachu", a publiczność i kry­tyka potwierdziły to jego przekonanie. Z widownią nie ma zresztą kłopotów; przepada ona za muzycznym repertuarem. Umocniony przez nią na duchu, dyrektor Jerzy Gruza dokonał następnego podboju - "Nędzników". On jeden wie, ile było pod­chodów zanim doszło wreszcie do uro­czystej premiery gdyńskiej. Kosztowało go to trzy lata pertraktacji z Najważniejszą Osobą, jaką jest na Zachodzie producent, faktycznie właściciel dzieła, na którym zechce położyć swoją rękę. Zyskuje do niego wszelkie prawa i dba o jego reputa­cję.

Tak więc Jerzy Gruza musiał przedrzeć się przez wiele obwarowań pana Camerona Mackintosha (Overseas LTD), władcy wielu musicali, wśród których są głośne "Koty" i "Upiór w operze". Najważniejsze, że przymknął on oko na słabość złotówki i licencję odstąpił za naszą rodzimą walutę, z wyraźnym wskazaniem, że prawa do "Nędzników" ma tylko scena w Gdyni. Już samo przeczytanie kontraktu - kilkadziesiąt stron - może przyprawić o zawrót głowy. Nie przeoczono w nim żadnego szczegółu. Zapisy dotyczą nie tylko kształtu artystycz­nego, ale i otoczki: afisza, programu, całej wizualnej reklamy. "Nędzników", wszędzie gdzie byli grani, zapowiada wyrazisty por­tret dziewczynki na tle sztandaru, który ozdobił też scenę gdyńskiego teatru zapatrzonego w morze.

W czasie kilkumiesięcznych prób teatr byt zadręczany telefonami i teleksami z Londynu: prawdziwa gorąca linia! Gruza, oprócz reżyserii miał na głowie całą organi­zację przedsięwzięcia. Bez "zielonych" jed­nak się nie obeszło, bo ten musical wyma­ga nowoczesnej aparatury dźwiękowej. Art needs cash - sztuka potrzebuje pieniędzy - jak to krótko ujął Gruza. I wydębił 150 tys. dolarów od sponsorów. Nazwy spółek, to­warzystw i przedsiębiorstw, które się przy­czyniły do niezbędnego zakupu, uwiecz­niono złotymi zgłoskami na specjalnej ta­blicy w foyer -ku chwale ofiarodawców i teatru.

Notabene inicjatorem Klubu Sponsora był wojewoda gdański Jerzy Jędykiewicz, który mówi, że gdyby pokazano mu anonimowo piętnaście przedstawień z różnych teatrów, i tak rozpoznałby styl gdyński.

W każdym razie, dzięki zastrzykowi dola­rów, artyści nie plątali się w kablach staroświeckich mikrofonów, lecz posługiwali się niewidzialnymi mikroportami. Strona dźwiękowa, co prawda, podczas polskiej prapremiery nieco szwankowała, bo było mało czasu, aby przyzwyczaić się do skomplikowanej aparatury. Jednak sam kompozytor Claude Michale Schonberg, który zjechał wraz z producentem do Gdyni, przymknął ucho na niedoskonałości techniczne, wyrażając nadzieję, iż wszystko się dotrze po kilku przedstawieniach.

Po finale i kompozytor, i producent nie szczędzili braw, choć mieli swoje zastrzeżenia. Pan Mackintosh, którego zapytałam o wrażenia, powiedział najpierw dyploma­tycznie, że najbardziej zaskoczyła go spon­taniczność publiczności. (Ta reagowała: rzeczywiście z entuzjazmem, puentując niemal każdy numer muzyczny oklaskami). Anglik nie był jednak w pełni zadowolony ze scenografii i z obsady niektórych ról. Musical ma to do siebie, że wymaga spe­cyficznych głosów. Dlatego zaklepanie ostatecznej obsady zwykł poprzedzać na Zachodzie konkurs, by można wybrać śpiewaków o wymaganych predyspozy­cjach.

Dyrektor Gruza dochował się co prawda 39 solistów, ale, nie ukrywajmy, nie jest to zbyt mocna konstelacja choćby pod wzglę­dem siły głosu. I to śpiewające grono wy­wodzi się z różnych szkół: operowej, ope­retkowej, estradowej, co widać i słychać. Musical wymaga, o czym wszyscy wiedzą, nie tylko sprawności wokalnej lecz także aktorskiej i ruchowej. Taką harmonię w polskich "Nędznikach" osiąga tylko kilku wykonawców, jak Eponina - Katarzyna Cygan, czy Javert - Andrzej Słabiak, którzy tworzą postacie wyraziste zarówno w wy­miarze fizycznym jak i psychicznym. Każdy z nas ma oczywiście swój obraz bohaterów nieśmiertelnej powieści Wiktora Hugo, któ­ra jest treścią musicalu. Odtwórcy są więc w tym trudniejszej sytuacji, że muszą prze­bić swoją wizją wyobrażenia widzów.

Lepiej niż w indywidualnych spełnie­niach (anemiczna jest na przykład Fantyna - Anna Dauksza), udaje się to w scenach zbiorowych, odznaczających się rozma­chem i widowiskowością (częste zmiany dekoracji), jak choćby sceny w oberży. Nie zadowalają jednak akcje na barykadzie. Efektowna pirotechnika nie zastąpi bowiem zachowania ludzi, wymowy zdarzeń, a tu brakowało dramatyzmu w przekazie histo­ryczno-społecznych treści. Zespół się jesz­cze zapewne rozkręci! Jedno nie ulega wątpliwości. Teatr Mu­zyczny, trzydziestolatek, znów sobie za­pewnił widownię na wiele wieczorów. Nie­którzy będą przychodzić po kilka razy, by słuchać "Prześnionego snu" Fantyny, tercetu "Na dobre i złe", "Spowiedzi Vaijeana" (galernika). W spisie kilkudziesięciu miast, które po londyńskim sukcesie 1985 wystawiły "Nędzników", figuruje teraz - po Cincinnati, Nashville i Dallas, gdzie odbyły się w tym roku premiery - także Gdynia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji