Artykuły

BOGDAŃSKA I MALICZ:

Pod nieco frywolnym tytułem "Ona jedna i pół" Renata Bogdańska z Maliczem urządziła serię wieczorów pt. "Cocktail piosenek, humoru i parodii". W sukurs przyszła im para wytrawnych akompaniatorów: Maria Drue, o niezłomnym rytmie i fortissimo oraz Bernard Czaplicki, który zdaje się tylko muskać klawisze, posługując się równie dobrze pianinem, jak i filharmonią.

Repertuar wsparty został o teksty i melodie najlepszych piosenkarzy polskich: H. Hemara, J. Tuwima, F. Ref-Rena, W. Budzyńskiego i - last but not least - E. Chudzyńskiego, mającego już za sobą znaczny dorobek. Sporą dozę własnego humoru i parodii dodał od siebie Malicz, niedoceniony jako autor-humorysta. Z tego koktajlu wyszedł wieczór, ni to rewiowy, ni to kabaretowy, a jednak tak zgrany, tak dobrze wyważony i powiązany, że wprost prosi się o ujawnienie reżysera, któremu można by przypisać zasługę za stworzenie tej całości. Była nim niezawodnie sama Renata Bogdańska, która wystąpiła nie tylko jako gospodyni wieczoru, ale również jako jego główna inspiratorka.

W tym wieczorze bowiem, bardziej niż w jakimkolwiek innym jej występie przejawiła się jej pełna indywidualność artystyczna, szeroka skala ekspresji: od ludowego humoru, przez romantyczny liryzm do tragicznego rozdarcia, jej absolutna muzykalność i ze szczególnym zrozumieniem własnych możliwości głosowych, których optimum dźwiękowe osiąga poprzez medium mikrofonu i jej wypracowana subtelność interpretacyjna, dzieło dojrzałego talentu. W ten sposób młoda rewiowa pieśniarka o pociągającej powierzchowności, rozwinęła się w poważną artystkę o wyraźnie zarysowanym profilu scenicznym, umiejącą nie tylko wykorzystać piękne warunki zewnętrzne przystrojone w powabną oprawę tualet, klejnotów i świateł, ale również wydobyć głębię uczucia, podkreśloną powściągliwymi ruchami rąk i doskonale wymodelowanymi pozami całej postaci. Samorodne talenty połączone z wypracowaniem rzemiosła scenicznego pozwoliły artystce wyjść z opłotków rodzimej sceny na szerokie fale radia brytyjskiego lub monachijskiego, na estrady Paryża lub Nowego Jorku.

I choć naprawdę uczyniłoby się wielką krzywdę samorzutnym talentom Mieczysława Malicza, gdyby jego umiejętności komika, tancerza i wodewilisty sprowadzało się tylko do roli wypełniania luk między występami partnerki, to jednak trzeba przyznać, że partnerka ta ogniskowała na sobie główną uwagę widzów, których umiała swymi zaletami jakby zahypnotyzować i urzec na dobre dwie godziny czasu, które upływają jak krótka chwila. W tej aurze już mało ważne jest, czy śpiewała "Dzwony" i "Śniegi", a potem "Halaguenna" lub "Romantica". W większości były to pieśni nowe lub w nowym ujęciu, swe dawne szlagiery pieśniarka dawała już tylko na bis. W tej aurze nieodparty humor Malicza zdawał się jednym więcej uśmiechem z tej samej sceny i urzeczeniem, jakim "Ona jedna" przesłaniała "Połowę" swego partnera, który z ofiarnym oddaniem podjął się roli sekundanta.

Wszystkim, którzy przyczynili się do pokazania tego pięknie rozwiniętego bukietu talentów, należą się słowa uznania. A ;więc również kierownikowi sceny p. Janowi Smosarskiemu, jak również organizatorowi widowni p. Beno Kollerowi. Nic też dziwnego, że dzięki tym zespolonym wysiłkom ta rewia-nie-rewia ma zadziwiające powodzenie i idzie przy kompletach wypełniających salę i serca widzów łaknących pięknych wrażeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji