Artykuły

"ONA JEDNA l PÓŁ" l JESZCZE DWOJE

Na premierę programu "Ona jedna i pół" w "Ognisku Polskim" w Londynie publiczność przyszła nastawiona z góry na to, że będzie się bawić, zachwycać, wzruszać lub śmiać - w zależności od oglądanego numeru. Czegóż mogą bardziej pragnąć aktorzy? Nastrój na sali był więc radosny i gorący, zanim jeszcze zrobiło się gorąco w dosłownym znaczeniu. Śmiech i oklaski leciały na widownię jak kwiaty, których po przedstawieniu na scenie było mnóstwo. W takim nastroju trudno zdobyć się na spojrzenie obiektywne, krytyczne, mieć pewność, czy przedstawienie naprawdę takie dobre, Bogdańska tak ładnie śpiewa, Malicz taki zabawny.

Poszłam nazajutrz jeszcze raz. Przedstawienie naprawdę jest dobre. Dwu solistom i dwu pianistom udało się stworzyć spektakl o dobrym tempie, wypełniony akcją i melodią.

Renata Bogdańska, pieśniarka obdarzona ciepłym i wyrazistym głosem, którym operuje z finezją, zaśpiewała około dwudziestu piosenek o miłości. Jest to temat najbardziej odpowiadający jej temperamentowi artystycznemu i każdej z tych piosenek nadała indywidualny wyraz. Wykonanie wszystkich piosenek cechowała duża kultura i muzykalność. W niektórych jednak (jak np. w dwóch nowych piosenkach Chudzyńskiego "Kłamiesz mi" i "Dach") oprócz tych zwykłych swych możliwości Bogdańska wykazała humor i wdzięk oraz duże wyczucie nowoczesnego rytmu, a w uroczych ludowych piosenkach Hemara - zrozumienie dowcipu i walory aktorskie. W porywającej "Malagueni" była dramatyczna, a nawet drapieżna - cechy nie przeczuwane u tej eleganckiej artystki. W tych piosenkach była chyba jeszcze lepsza i ciekawsza, niż w piosenkach nastrojowych.

Mieczysław Malicz dał dużą dawkę humoru, tego jego niedomówionego humoru, którym bardziej bawi niż gdyby dopowiadał swoje puenty do końca i łopatą wykładał nam je na talerz. Takie numery jak "Wodzirej", "Cza-cza-cza" czy parodia Hemara to sukcesy bez pudła. Dawno nie słyszany "Kelner warszawski" na nowo wzruszał i bawił.

Cały program cechowała kultura i umiar - wydaje mi się więc, że mógłby obejść się bez jedynego skeczu ("Lekcja miłości") choć autorem tego skeczu jest Tuwim. Wtedy moglibyśmy być wdzięczni artystom, że zaoszczędzili nam najmniejszej nawet dawki "szmiry".

Akompaniament dwóch fortepianów (Maria Drué i Bernard Czaplicki) bardzo przyczynił się do "zaokrąglenia" programu. Tę dwuosobową orkiestrę prowadziła Marysia Drué, której akompaniament staje się coraz muzykalniejszy i wrażliwszy. Para pianistów robiła wrażenie zgrania takiego, jakby całe życie nic innego nie robili, tylko grali na cztery ręce.

P.S. Stanisław Baliński w swojej recenzji z programu w czwartkowym numerze "Dziennika Polskiego" porównał Renatę Bogdańską do Juliette Greco. Uważam, że wyrządził tym krzywdę naszej pieśniarce. Juliette Greco przed laty była kwintesencją francuskiego "esprit", była seksualna i intelektualna, fascynowała i zapierała dech. Jej piosenki chodziły za słuchaczem smugą. Podczas ostatnich swoich występów w Londynie w jesieni ub. roku była zmanierowana, sztuczna, zakłamana. Nie wierzyło się w jej przeżycie artystyczne. Jej gierki, nieznośne pląsy rąk, kokieteria bez kontaktu - drażniły. Na szczęście nic takiego nie można powiedzieć o Bogdańskiej.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji