Artykuły

Sarmata w skórze Fauna

Gdy do tej świetnej scenografii, odznaczającej się bogactwem plastycznych pomysłów, przepychem witkiewiczowskich, peyotlowych wizji - dodać wirowy ruch obrotówki, efekty akustyczne, zadziałać grą świateł i barw, jak i obrazu Siemiradzkiego - powstanie wspaniałe widowisko plastyczne, doskonale obchodzące się bez tekstu.

W "Białym małżeństwie" Tadeusza Różewicza (premiera w Teatrze "Wybrzeże") scenografia Mariana Kołodzieja omal nie "zjadła" tekstu sztuki, bardzo specyficznego, raczej kameralnego. Kto wie czy ten styl scenografii, choć podrwiwającej z la belle epoque, ale w jakimś sensie przecież monumentalnej, znakomitej przy tym, wręcz oszałamiającej - nie zasugerował, nic narzucił reżyserowi Ryszardowi Majorowi zbytniej celebracji tekstu Różewicza.

Akt pierwszy - przy kilku dobrych sekwencjach mocno się dłuży - w jego partiach końcowych ("rozmowa kobiet"), a nie w "Szewcach" S. I. Witkiewicza byłoby miejsce na tabliczkę z napisem: "NUDA CORAZ WIĘKSZA". Wywołanie takiego efektu było skądinąd celem autora: pokazać jałowość bezmyślnej paplaniny, wzbudzić w nas protest. Reżyser ma tu jednak do dyspozycji skrót, podsunięty przez Różewicza: "rozmowa... przemienia się w jakieś okrzyki, piski, gęganie..." Ryszard Major woli przeciągnąć tę scenę, rozbudować ją reżysersko. I traci kontakt z widownią. Aż prosi się tu o duże skróty, o przyspieszenia.

Są zresztą w tym pierwszym mega-akcie (prawie dwie godziny!) ciekawe pomysły inscenizacyjne - walc na obrotówce, dobra malarsko scena finału, Halina Słojewska - Matka "pączkującą" dziećmi, są i inne, rodem ze studenckiego kabaretu: Byk-Ojciec szarżuje na kobiety do wtóru melodii "Hej kto Polak na bagnety"!

Ryszard Major wykazuje się słuchem na niuanse stylu Różewicza, nadając mu właściwy wyraz sceniczny. Egzaltowany recitativ Matki wygłoszony jak z rzymskiego rastrum "zderza się" z prozą Kucharol i pospolitą banalnością wypowiedzi Ojca. Albo "zbitka": recytowany przez Beniamina w pięknoduchowskim stylu wiersz Korab-Brzozowskiego zderza się z jurnym wierszowanym "wyznaniem wiary" tegoż Byka-Ojca.

A przy tym inny jeszcze rodzaj różewiczowskich (wywodzących się zresztą od S. I. Witkiewicza) zbitek: sytuacji tzw. salonowej i tekstu, lub działania obscenicznego. To rozgrywa Major w zasadzie trafnie, szczególnie w drugim zwartym i gęstym dramaturgicznie akcie.

Różewicz drastycznymi, szokującymi wręcz środkami pragnie doprowadzić do odkłamania, oczyszczenia pewnych pojęć i obrażeń. Jako broń wybiera drwinę, ironię, cudzysłów, parodię. Na przykładzie spraw płci pokazuje jak gombrowiczowskie tym zakresie "upupienie" obyczajowe prowadzi do kontrdziałania, zapędzającego tego, który się broni w postawę również w jakiś sposób nieprawdziwa, zafałszowaną. W tym samym stopniu będą u Różewicza nieprawdziwi uwznioślający kobietę młodopolscy poeci, jak skabotynizowana będzie Bianka, pragnąca spełnić "czyn" na publicznym przyjęciu, mający udowodnić jej fizjologię, jej człowieczeństwo.

Wydaje mi się, że Różewicz w swoich poprzednich sztukach przeciwstawiający się łatwej, utartej "teatralności" i literackości, tworzący pozornie bezforemną "partyturę dla reżysera", lubujący się w rozbudowywaniu didaskaliów- w swym ostatnim utworze "kontestacyjnym" - rozsmakował się w samym procesie tworzenia sztuki, jej technice, ustawianiu sytuacji i dialogów, że udzielił sobie zgrzeszenia na skorzystanie z zaaprobowanej przez "teatralny dom mody", bardzo zresztą wyszukanej, konwencji. Przy zachowaniu swej własnej, noszącej jego piętno, poetyki.

Różewicz "ustawia się" przy pisaniu wobec innych autorów, demistyfikuje dawne, (a może i nowsze) literackie stereotypy, pokazuje, że fredrowski dziadunio jest "seksem podszyty", konfrontuje młodopolskie pięknosłowie z nie zawsze "poetyckimi" - w rozumieniu tamtej epoki - realiami. Uprawia więc trochę literacką, bardzo zresztą finezyjną, zabawę dla wtajemniczonych.

Śmieszy go np. maniera roman tyków, przywołujących na pomoc wszystkie żywioły, i to koniecznie, dla wyrażenia "miotającego" poetą uczucia. Gdy spostrzega pod koniec sceny "O, przyjdź!" tzw. męską Beniamina (cytuję didaskalia): ...zaczyna wyć. Światło gaśnie. Za oknem narasta krwawa łuna. Słychać bicie dzwonów. Zapada ciemność.

Paulina buntująca się przeciwko "uwznioślającej" poetycko-obyczajowej frazeologii powie: "...mam gazy w chramie mego ciała", itd., itp. Różewicz widzi oczywiście naiwność tego rodzaju "odkryć". Spiętrzenie w tej "parodii komedii mieszczańskiej" tzw. szokujących sytuacji w połączeniu z obscenicznym językiem - to również drwina z mody na "seks" (jak na to już zwracano uwagę) - nie tylko z zakłamań i pruderii minionej (czy na prawdę ze wszystkim minionej?) epoki.

Bianka - to pierwsza duża i w pełni udana rola Tomiry Kowalik, występującej w duecie z również znakomitą w roli Pauliny Zofią Walkiewicz. Tomira Kowalik oddała świetnie obsesje i lęki Bianki, nękanej przez narzucone wychowaniem i obyczajem tabu seksualne zawieszonej pomiędzy światem snu i deformowanej przez wyobraźnie rzeczywistości. Stworzyła rolę pełną dramatyzmu i napięcia - w najbardziej nawet ryzykownych momentach.

W innej tonacji - dziecięco - zaczepianej, agresywnej i "niewinnej" (użyjmy staroświeckiego terminu), przy pozornym cynizmie w pełni naturalnej - poprowadziła rolę Pauliny Zofia Walkiewicz, tworząc z Tomirą Kowalik znakomity aktorski tandem.

Widoczne już w kostiumie i charakteryzacji skrzyżowanie Sarmaty-Polonusa z Satyrem - to kapitalny Dziadek Henryka Bisty, dającego jeszcze raz popis swojego wytrawnego aktorstwa. Ruchomy fotel na kółkach jest dla Bisty nie tylko rekwizytem: Bista potrafi tym wózkiem na kółkach - grać! - Fotel zrasta się z nim, staje się częścią jego organizmu! Jak dobrze oddaje Bista satyrową "skoczność", rączość Dziadka - jak potrafi, gdy trzeba, podrobić nagle, na zasadzie "przebitki" - fredrowską kordialność tuż po jednej z tzw. ryzykownych scen!

Z powodzeniem wywiązał się obsadzony trafnie w roli Byka-Ojca Stanisław Michalski, Matką w "witkacowskim" stylu, była Halina Słojewska, Beniaminem - Andrzej Blumenfeld, Ciotką - Bogusława Czosnowska, a wykorzystywaną niecnie przez Pana Kucharcią - Teresa Iżewska. W roli Pana Feliksa wystąpił Waldemar Gajewski. Muzykę zaproponował trafnie Andrzej Głowiński.

Choć więc był to Różewicz ponad miarę zmonumentalizowany - przedstawienie z dużą inwencją i nakładem wysiłku wyreżyserowane przez Ryszarda Majora, upięknione niezwykle przez Mariana Kołodzieja, trzeba ocenić pozytywnie. Że sztuka będzie szokować? Tym, którzy rozdzierać będą szaty (nie na scenie, tam chodzi się bez szat) - przypominam ku przestrodze nazwisko Pirożyński, przez Boya ongiś osławione!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji