Artykuły

Od początku jest kac

Lubimy być rzucani na kolana. W teatrze też, zwłaszcza ostatnio. Kazimierz Dejmek gościnnymi występami Teatru Polskiego nie powalił Krakowa na kolana. Ani młotem Konrada, ani pięścią Czepca. Nie spełnił więc oczekiwań i zapewne dostanie mu się za to porządnie. Że nudny, że staroświecki, że akademicki. Kiedyś zazdrościliśmy innym krajom, europejskim zresztą, ich akademickich teatrów, obrosłych wiekową tradycją, niczym mchem. U nas wątlutka niteczka tradycji była zbyt często brutalnie zrywana, aby ten mech zdążył się rozplenić. Starannie był zeskrobywany. Dziś natomiast określenie akademicki" brzmi niemal jak obelga. Oznacza dostojne skostnienie, a więc rzecz niewybaczalną. W teatrze jeden z grzechów głównych. Przeciwstawiany jest teatrowi "europejskiemu". Do poziomu teatrów europejskich wprawdzie nam daleko, ale na mapie teatralnej świata przecież istniejemy. Dzięki Kantorowi, Wiśniewskiemu, cokolwiek by o nim sądzić, ciągle jeszcze Szajnie i Grotowskiemu. Po prostu lepsi jesteśmy w awangardzie niż w dykcji.

Akademicki teatr Dejmka wystąpił W zupełnie nieakademickim Teatrze im. Słowackiego z "Wyzwoleniem" i "Weselem" Wyspiańskiego. Premiera "Wyzwolenia" w Teatrze Polskim odbyła się w lipcu 1982, "Wesela" w lipcu 1984. Obydwa przedstawienia reżyserował Kazimierz Dejmek, z uporem unikając słowa "inscenizacja".

"Naród, który chce żyć, musi w sobie zniszczyć to, co jest martwe". To właśnie zdanie Wyspiańskiego umieszczono w programie "Wyzwolenia". Wybrane trafnie. Może być uznane za motto przedstawienia. Dejmek rozgrywa "Wyzwolenie" na pustej scenie. Wielki podest nachylony ku widowni. W górze podwiązane łańcuchami i sznurami biało-szare paludamenty, po bokach fragmenty kolumn, owinięty białymi chustami posąg Nike. Na tych kolumnach barwna maciejówka, błyszczący złotem wieniec. W części drugiej znikną te szmaty u góry, pozostaną łańcuchy i one to, nie kajdany na rękach, obrazują spętanie Konrada. Przestrzenna i malarska scenografia Andrzeja Majewskiego jest plastyczną interpretacją. W niej może ukazać się "polska Antygona", aby "swego mimo straże dokonać".

Z tekstem "Wyzwolenia" poczyna sobie reżyser dość swobodnie. Przestawia sceny, wyrzuca postacie, wprowadza nowe, obdziela dowolnie kwestiami, skraca, kastruje. Zmienia sensy Wyspiańskiego i jego intencje. Nie tyle może zmienia, co wybiera. Bezceremonialnie, ale przyznać trzeba, że logicznie.

Konrad grany przez Jana Englerta jest dojrzały. To nie "młody gniewny", artysta, romantyk wsadzony w ten polski tyjater masek, pozorów, gestów i tromtadracji, patetycznych deklaracji. To inteligent chłodno, choć z zapałem, wyrzucający z siebie racje. Nie ma w nim ognia artysty-kreatora. Myśli, które wypowiada, są w nim od dawna. Artykułują się, nie formułują. Nie przychodzi tu z nadzieją po to, aby po tej polskiej dell'arte wybuchnąć gniewem i odrazą. Nikomu od warchołów nie wymyśla. Przychodzi, aby "wprząść do dzieła" robotników. Szukać czynu. Dlatego pierwszy spotyka go Stary Aktor, bardzo pięknie grany przez Zdzisława Mrożewskiego, jedyny u Wyspiańskiego sojusznik Konrada, jedyny, który rozumie wymiar czynu, miałkość gadania, nicość pieniącą się wokół.

Konradowi nie chodzi o teatr. Dlatego skreśla Dejmek Muzę, obdzielając częścią jej tekstu Konrada i Reżysera. Nie chodzi o martwy teatr i poezję romantyczną. Chodzi o przeszłość i diagnozę niemocy. Teatr ukazuje Konradowi i nam momenty naszej historii. Chłopi z kosami, spiskowi, ginący podchorążowie, Atena z listopadowej nocy, Prymas i Mówca - przywódcy narodu, Karmazyn i Hołysz - nasza sarmacka przeszłość, (wspaniale grani przez Mariusza Dmochowskiego i Ryszarda Dembińskiego). Ich twarze są pomalowane lub noszą maski, które potem zdejmują. Za Karmazynem i Hołyszem czai się gromada chłopska, ale "nie zadrży oko przed cepami... Wiwat Polonia! Wiwat my!" I od razu z III aktu, z drugiej dell'arte, ciskają przed nami karabelę i lity pas: "Nasze błędy posiądą oni!". Oni, czyli my. No i Ojciec z córkami, patetycznie rozmodlony, Ojciec z Synem, podatni na zaczadzenie. Harfiarka wypowie swoje "nic", choć nikt za nią nie idzie. Nawet nie zamierza. Każdy trwa w swoim rozmodleniu. Akt II, sceny z Maskami nie są dla Konrada sprawą dramatyczną. To raczej dyskusja niż walka. Jak każda dyskusja retoryczna i bez rezultatów. To też tylko słowa, nie uczucia czy argumenty.

Konrad u Dejmka pragnie wyzwolin z zapatrzenia w przeszłość. Ze skażenia historią, jej mitami, pomyłkami, jej przekleństwem, usypiającym sumienia czadem. Z usprawiedliwienia przeszłością naszych słabości i wad, z gloryfikowania naszych porywów. Z romantycznej interpretacji historii. To jest Konradowy i nasz bagaż, Konradowe piętno rodzące bezsilność wobec teraźniejszości, klęsk, "oszustwa narodowego" i upiorów przeszłości. Ale Dejmek jest przekorny. Konradowa walka wyraża się w dyskusji, zapał spala się w gadaniu. On także jest tyra Polakiem, który "jak skoro zacznie gadać, tak ze słabą głową przegada wszystko". Nie będzie żadnego czynu. Hestia nie poda Konradowi pochodni, on też nie rzuci się do walki z Geniuszem. Jakby w ten czyn nie wierzył nikt. Nie wierzy nawet sam Konrad, nie wierzą robotnicy, obojętni na jego początkowe zapowiedzi i finałowe lamenty. Na cały ten "katzenjamer polskiego inteligenta".

Dejmka reinterpretacja "Wyzwolenia" jest wymyślona logicznie i polemiczna wobec dramatu Wyspiańskiego. Budzi sprzeciw i żal. Przedstawienie jest godne, poważne i statyczne. Jest to raczej "szermierka słowa" niż "bój myśli". Konstrukcja pozbawioną tajemnicy, owego niepokoju, który kryje się w Wyspiańskiego rozwichrzeniu, wielowątkowości, teatralności wreszcie. Z partytury Wyspiańskiego pozostał jakby wyciąg fortepianowy. Pozbawione barw i tonów "Wyzwolenie"- nie jest nużące tylko dlatego, że jest krótkie.

"Wesele" za to jest długie i przypomina zaduszki. Krzysztof Pankiewicz zbudował na wielkiej scenie izbę w chacie, ogromną, deskami wyłożoną. Meble, kosy, obrazy jak z Wyspiańskiego. Kostiumy też, tylko stonowane, odbarwione. Osoby dramatu w lekkiej karykaturze. Widzenia naiwne, zironizowane. I światło - przyćmione, szarawe, od drzwi do weseliska jaskrawe i pełniejsze, od okna zielonkawe, nocne i nierealne. Pośrodku stół, obrusem białym nakryty, z zastawą i świecznikiem. Wokół niego trwa snucie się gości i gospodarzy, ciągły ruch tym stołem po kole zorganizowany. Przedstawienie rozgrywa się w ciszy, choć o muzyce mówi się bez przerwy. Nie jest dziarsko, ani malowniczo. Od początku jest kac, trwa chochola noc. Zanim jeszcze pojawią się osoby dramatu, już wiemy, że "dawność tak z nami walczy", bo "jesteśmy jak przeklęci".

Nie są to tylko takie sobie przy wódeczce pogaduszki, kokietliwe i błahe. W tym "Weselu" każdy dialog ma swoją wagę i znaczenie, gęstość i sens. Reszta została po prostu skreślona.

Wszystko tu wyprowadzone jest z tekstu, czytanego dokładnie i wnikliwie. Pan Młody Jana Englerta, zajęty sobą i Jagusią, uporczywie i programowo zamknięty na wszystko co niemiłe. Modrzewiowy dwór, ładna żona i spokój. Zachwyci się kosą, opałową rosą. Konradowa modlitwę z "Wyzwolenia" zamieni w rzeczywistość sielską, bez wzruszeń i porywów. Chyba najlepszy Pan Młody, jakiego widziałam. Grany inteligentnie., cienko, poza plotką i udawaniem Rydla. Gospodarz Andrzeja Szczepkowskiego długo nie poznaje Wernyhory, potem jakby nie chciał go poznać, szuka ucieczki, pod spódnicę żony, zasłania się jej chłopskim rozumem. Bezwolny safanduła, ale za to bardzo patriotyczny. Czasem duch go ponosi, wybuchnie, naubliża gościom, ale przecie wygodnie usadowił się w tej rzeczywistości i całkiem mu z tym dobrze. Tak jak wyręczał się Hanusią, tak padnie na kolana i czekać będzie aż Matka Boska manifest napisze, który naród obudzi do wzlotu. Cały w gadaniu, w patetycznej uczuciowości. Poeta (Andrzej Łapicki) stary lowelas, znudzony i zblazowany. Żyje, bo czuje. "Myślę, że ten ból jest siłą", powie i "najgorliwiej padnie na kolana w mocno podejrzanej egzaltacji. Dziennikarz (Jan Matyjaszkiewicz), kabotyn z premedytacją, z natury i wyboru, cyniczny i amoralny, prowokacyjnie i bezczelnie szczery. Czepiec (Mariusz Dmochowski), silny w pysku i pięści pijak i rozrabiaka. Ojciec (Teofil Gendera), skąpy wiejski snob, z upodobaniem wydaje kolejne córki za panów z miasta. Dwom się udało, a trzecia, Marysia (Maria Ciesielska), tak mu się zbiesiła i wyszła za prostego chłopa jak on sam. Żyd (Czesław Bogdański) jednoznacznie stręczy Poecie Rachelę Ksiądz (Lech Ordon), okrąglutki proboszczunio, rozpustę jeno tropi. Panna Młoda (świetna Joanna Szczepkowska) jurna i pyskata, co się zowie Rachel Jolanty Russek, postarzała pannica w pretensjach, za wszelką cenę poderwać chce Poetę. "Ledwie go oczami nie zji" bo "na czworakach się gramoli na kultury wyższe piętra", jak pisał Boy I straszna mieszczka Radczyni (Eugenia Herman). Wypaleni, mielący słowa, piękne, górnolotne, myśli w kółko te same. Gadaniem jak chochołem okryci, tylko że pod spodem nie ma nic. Narodowy slogan, frazes i egzaltacja. Okrutny portret.

Tylko trzy postacie mają tu świadomość blagi i tej wewnętrznej pustki. Pijaczyna Nos (Bogdan Baer) wie, że zanurzenie się w "ten świat zdrowy" jest sztuczne i udawane. I kiedy wszyscy trwają w zbożnym oczekiwaniu na cud. Nos powoli wkłada sukmanę, wykpi te gesty i pozy. Da im ironiczny komentarz. Wie też Maryna, przepięknie i zaskakująco zagrana przez Halinę Łabonarską, zachowująca jasne myślenie, sąd i osąd. I gorycz. Kuba (Mirosław Konarowski), który chełpliwe oświadczenie Gospodarza "jeszcze duża takich Polaków ostało, co są piękni" rozsądnie a znacząco zapyta: A kaz się to wszyćko kryje?" Nie ma złotej podkowy. Jasiek (Piotr Loretz) zgubi złoty róg, Gospodarz zapomni szybko o Wernyhorze. Tylko błazeński kaduceusz Stańczyka (Gustaw Holoubek) będzie przechodził z rąk do rąk, będzie się poniewierał po meblach. Rekwizyt wymowny, ale bez znaczenia, nie chciany.

Pierwszy akt tego "Wesela" bardzo mi się podobał. Nawet brak muzyki przestał przeszkadzać. Tak jasno postawione są role, rozgrywane dialogi, wyciągnięte reakcje i relacje postaci. Ale całe właściwie "Wesele" zagrane zostało w I akcie. Dlatego zapewne temperatura przedstawienia spada, tempo zamiera, dialogi ze zjawami są dyskursywne i wychłodzone. Jest powolnie i sennie.

Wszyscy są tu starsi od literackich pierwowzorów. Nawet Isia mocno jest wyrośnięta. Panienki z miasta też. We właściwym wieku, na oko przynajmniej, jest Szczepkowska i wiejscy chłopcy. No i starcy oraz osoby w wieku dojrzałym. Mimo woli nasuwa się więc myśl o pokoleniu, które wszystko już ma za sobą. Nie wiem, czy o to chodziło Dejmkowi, ale cała ta szacowna obsada coś przecie znaczy. Znaczyć musi.

Obydwa przedstawienia spełniają obowiązek polemiki, próbują coś znaczyć. Współcześnie. Dla nas. Są głosem w dyskusji o naszym dziś, wizerunkiem naszego pokolenia. Przynajmniej jego części. Jest to teatr rozumny, szlachetny, ile chłodny. Nie pobudza emocji, nie działa na uczucia, nie wywołuje v wzruszenia. Chce wyzwalać refleksję. Zmusić do myślenia.

Dla Dejmka najważniejsze jest słowo dobrze mówione przez dobrego aktora. Wierzy, że publiczność chce, umie słuchać i patrzeć. Nie zamierza zaskakiwać formą, ani zauroczyć teatralnością. Zżyma się na nowatorstwo "inscenizatorów", co utożsamia z miernotą, grafomanią i efekciarstwem podejrzewając, że kryje się za tym dyletantyzm, pustka myślowa i niedouczenie zawodowe.

Bezpośrednie wypowiedzi twórców traktuję zawsze z pewną podejrzliwością. Wypowiedzi Dejmka o sobie również. Może nawet bardziej. Nie dlatego, że są nieszczere lub kokietliwe. Ale są niechętne. Formułowane dla kogoś i po coś. Kazimierz Dejmek był w latach 50. naszym "młodym zdolnym". Jego deklaracje brzmiały wtedy talk, jak brzmieć powinny: górnie, konstruktywnie i nieco patetycznie. Takie były czasy. Potem Dejmek spoważniał.

Stał się instytucją. Bywał na pomniku i poza cokołem, cacy i be. Nie należy do pokornych, raczej do przekornych. Ma prawo być rozgoryczony czy rozczarowany. A przecie z uporem robi swój teatr, na przekór modom, wierny swoim gustom, teatralnemu stylowi, swoim - jak to określa - obowiązkom. Można Dejmkowi zarzucić zawężenie znaczeń "Wyzwolenia" i "Wesela", można zarzucić przeinterpretowanie. Z obydwoma tymi dramatami wyczyniano już tak przedziwne rzeczy, że Dejmkowe przesunięcia akcentów wydają się niewinną igraszką. Nie ma w tych przedstawieniach mgiełki niedomówień, nie ma taniej aluzyjności, mrugania do widza o tym, co ja wiem, a pan rozumiesz. Granice tego teatru zakreśla szacunek dla sceny i publiczności.

Jest jakaś satysfakcja w obcowaniu z wierszem mówionym ze sceny jak wiersz, a nie kaleka proza. Z interpretacją, która zaskakuje takim rozumieniem postaci, jakich nie podejrzewaliśmy. Z aktorstwem zespołu zdyscyplinowanego, który potrafi podporządkować się reżyserskiej myśli, potrafi ją wyartykułować i nie zatrzeć intencji. Jest wreszcie przyjemność w oglądaniu teatru, w którym wszyscy mówią po polsku. Słyszymy, że uczestniczymy w osobliwej chwili a nie "fili". Rzecz w naszym życiu teatralnym tak samo rzadka, jak przedstawienia naprawdę wielkie. Tak samo potrzebna, jak ekscytacja szokującą formą, co zapowiada fenomen, który może na zawsze pozostać utalentowanym oseskiem. Na kolana nie rzuca. To fakt. Ale jest w naszym teatralnym pejzażu wartością bezsporną, której nie sposób nie docenić, gdy "wszystko jest prowizoryczne: przekonania, opinie, twierdzenia".

Dlatego, mimo wszystko, wolę akademicki teatr Dejmka od innych, zupełnie nieakademickich teatrów.

Po napisaniu tych paru kartek przeczytałam, chyba w "Tu i Teraz" list czytelniczki oburzonej, że w filmie telewizyjnym wyrodna matka z mętów społecznych nazywa się Potocka. Jest to bowiem szarganie historycznego nazwiska, które nosiły osoby zasłużone dla naszej historii i kultury. Pomyślałam o przedstawieniach Dejmka i przypomniał się "Transatlantyk" Gombrowicza:

"Wówczas JW. Damom i zaproszonym Cudzoziemcom Pojedynek ukazawszy, im też Męstwo, Honor, Bój ukażą, a tyż Waleczność niezmierzona. Krew Serdeczną, Cześć Niezłomną, Wiarę św. Nieprzepartą, Moc św. Najwyższą i Cud św. Narodu całego. Na kolana padłem... A bo nie tylko Geniuszami, Myślicielami, nadzwyczajnymi pisarzami Naród nasz sławny, Przesławny, ale tyż Bohaterów mamy... Ja na kolana padłem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji