Artykuły

Plus minus śmierć

Przedstawienie "Martwej królewny" Nikołaja Kolady rozpoczyna się wprawdzie projekcją snu, ale przez wiele minut myli publiczność klimatem obyczajowego realizmu. Mocno zarysowane postacie, rubaszne (by nie rzec - ordynarne) żarty, pijacka rzeczywistość ludzi, którym najprościej do celu bez myślowego wysiłku.

Długo ulegamy temu złudzeniu, moszcząc się w rosyjskiej rodzajowości i skeczowym rodowodzie dialogów, pełnych zabawnych powiedzonek. Błahostka, podejrzewamy, ale zgrabnie napisana i wyraziście zagrana przez czwórkę aktorów poznańskiego Teatru Polskiego. Dramaty Kolady nie są w Polsce znane, więc znakomita część widowni daje się zaskoczyć Pawłowi Szkotakowi, którego interpretację "Martwej królewny" uznano za wartą pokazania w katowickim konkursie. Element zaskoczenia ma tu istotne znaczenie - wzmacnia bowiem dramaturgiczną konstrukcję spektaklu, opartą na wprowadzaniu coraz poważniejszych tonów; nie tylko w zachowaniach bohaterów, ale także w podskórnym nurcie ich psychologicznego wizerunku. Okazuje się więc oto, że Rimma - dziwna, infantylna i wiecznie pijana lekarka (?) weterynarii, której podstawowym zajęciem jest zabijanie zwierząt za pomocą prądu, to wcale nie jakieś niedorozwinięte monstrum, lecz ktoś tak samotny, że bardziej samotnym być nie można. Spod bełkotliwego tonu, lekceważenia śmierci i pozorów emocjonalnego niedorozwoju, jak z kokonu wydobywa się jednak strzęp człowieka. Rimma - w tej roli przejmująca Beata Bandurska - ma w życiu tylko psa. Śmierć starej suki wyznaczy granice istnienia Rimmy, choć młoda kobieta podejmie, jedyny raz w swoim życiu, wysiłek zbliżenia się do innego człowieka. To przed przystojnym Maksy-mem obnaży się psychicznie, ale nie zyskując zrozumienia, także fizycznie. Tylko jego wprowadzi w jedyną swoją fascynację - w baśń o zmartwychwstaniu królewny, zamkniętej w kryształowej trumnie. Bezskutecznie; Maksym, choć współczuje Rimmie, nie odważy się przytulić nieszczęśliwej. A ona wie przecież, jak skutecznie połączyć plus i minus śmiercionośnych elektrod.

Spektakl Pawła Szkotaka kończy się dość zaskakującym, ile mocnym akcentem - bajkowym, metafizycznym głosem z zaświatów, przez które Rimma wędruje ze swoją suką w poszukiwaniu chwili dobra. Zarówno reżyser, jaki i aktorzy, ustrzegli się w przedstawieniu skłonności melodramatycznych. To jest cierpka opowieść, gorzka historia z naszego

świata, na którym pełno jest smutnych ludzi, marzących o minucie ukojenia. Spektakl mocno atakuje nasze emocje, przede wszystkim wiarygodnością. A Kolada naprawdę znał taką lekarkę i ona naprawdę już nie żyje...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji