Pyskówka bez drugiego dna
To druga po "Martwej Królewnie" sztuka, światowej renomy rosyjskiego dramaturga Nikołaja Kolady na tej scenie. I trochę szkodą że nie w reżyserii Pawła Szkotaka który udowodnił, jak świetnie umie poruszać się po tej cienkiej linii pomiędzy farsą, a tragedią, śmiesznością i metafizyką ludzkiego losu.
Młodej reżyserce z Krakowa Karinie Piwowarskiej trochę tej umiejętności zabrakło. Nie najlepiej też czuli się w tej huśtawce nastrojów i poetyk scenicznych aktorzy. Przede wszystkim jednak, ta swego rodzaju ambiwalencja odczuć związanych z tym spektaklem związana jest chyba z faktem, że ta z gruntu kameralna i pięcioosobowa sztuka wystawione
I została w Polskim nie w malarni, lecz na dużej scenie, gdzie wszystko trzeba było wyostrzyć, rozbudować inscenizacyjnie i pokazać bardziej wyrazistymi środkami aktorskimi.
"Gąska" jest inna niż znane nam dotychczas sztuki Kolady: "Martwa królewna", "Merylin Mongoł" czy "Proca". To komediofarsa i wodewil, czy jak się to wyraził w programie do przedstawienia tłumacz sztuki - Jerzy Czech, pyskówka. Oto w pewnym prowincjonalnym teatrze, główna jego aktorką a zarazem żona dyrektora nakrywa młodą aktoreczkę, ową tytułową Gąskę w łóżku z dyrektorem artystycznym teatru, i jest to ta sama dziewczyną dla której mąż chce się z nią rozwieść. Mamy więc tutaj typowo farsową sytuację. Rzecz w tym jednak, że uświadamia ona jej bohaterom całą tragikomedię ich losów. Prowokuje - tak u Czechowa - do stawiania sobie fundamentalnych pytań. Jak żyć, jak pogodzić się z przegraną, jak przestać marzyć o lepszym teatrze, lepszym życiu.
Aktorsko zwraca uwagę przede wszystkim rola tytułowej Gąski - młodej, debiutującej na tej scenie aktorki Magdaleny Planety. Jej starsi partnerzy najlepiej sprawdzają się z reguły, w tym co jest w tym spektaklu farsą, ale brak im - najmniej może Wojciechowi Kalwatowi w roli Fiodora - owej tragicznej metafizyki losu.