Artykuły

"Przepióreczka" z kameliami

TAK się złożyło, że z tekstem i kształtem scenicznym "Przepióreczki" Żeromskiego zetknęłam się po raz pierwszy na przedstawieniu w Teatrze Narodowym (wstyd...). Zachęcona entuzjastycznymi recenzjami - "Wróciła nam Przepióreczka" - oraz znakomitą obsadą - ulubieni aktorzy: Mikołajska i Holoubek, szłam nastawiona optymistycznie na "świeży odbiór emocji artystycznych". Tymczasem w miarę rozwoju akcji, ze sceny na scenę, z aktu na akt - doznawałam coraz silniejszego uczucia nieautentyczności tego, co się działo, a równocześnie czułam, że nie jest to wina aktorów. Nagle - olśnienie: przecież schemat sytuacyjny "Przepióreczki" jest uderzająco zbieżny ze schematem - "Damy Kameliowej". Tam bohaterka, tu bohater udają, że są czymś, czym nie są, grają wielką role, aby przez ofiarę "ocalić dobrą sprawę".

W melodramacie romantycznym Dumasa-ojca Antony w słynnym finale na prośbę swej kochanki zabija ją, byle ocalić jej "skalaną cnotę" od cienia hańby: "Opierała mi się, zabiłem ją". W melodramacie Dumasa - syna Małgorzata umiera, jako ofiara udawania, zmuszona do te|o przez ojca Armanda, który widział w niej tylko prostytutkę, a nie doceniał prawdziwej miłości do syna. Tu i tam melodramat był prymitywnym artystycznie a przy tym pozerskim buntem przeciwko dwulicowej moralności, która potępiała prostytucję z nędzy, akceptując prostytucję pod płaszczykiem "sakramentu".

Ale udawanie, że się jest kim się nie jest, spotykamy nie tylko w melodramacie, gdzie ofiarą "gry" padają sami niewinnie grający. Udawanie to także klasyczny chwyt farsowy, który umożliwia podejrzanym osobnikom wyłgiwanie się z kłopotliwej sytuacji.

"Przepióreczka" była w założeniu autora tragedią polskiego inteligenta w warunkach odzyskanej niepodległości. Podtytuł "komedia" musiał być użyty ironicznie, bo inaczej sam autor nie mógłby traktować poważnie komplementów, z jakimi spotkała się sztuka. Przecież rozentuzjazmowana inteligencka publiczność i krytyka lat 20-tych przyjęły "Przepióreczkę" jako sprawę o ofierze, to znaczy jako tragedię.

Ale inteligencja polska okresu międzywojennego - zawieszona w próżni między skrajną prawicą a radykalną lewicą, intelektualnie wtórna wobec prądów umysłowych Zachodu - nie była materiałem na bohatera tragicznego. Znalazło to dobitny wyraz w twórczości dramatycznej Witkacego. Inteligent z postromantycznymi kompleksami staje się u niego kabotyńskim bohaterem groteski absurdalnej. Podobnie jak u Gombrowicza - niedojrzałości połączona z "podgniwaniem" staje się tu tworzywem struktur par excellence intelektualnych.

Na czym polega nieprawdziwość Przełęckiego?

Przełęcki uważa siebie - a inne postacie sztuki także nam to do wierzenia podają - za prawdziwego człowieka nauki, prawdziwego działacza społecznego i prawdziwą ofiarę obowiązku. To znaczy uważa się za człowieka, który wszystko podporządkowuje "Sprawie", który poświecą jedną autentyczną wartość dla innej, ważniejszej z punktu widzenia moralności i dobra społecznego.

Prawdziwy bohater tragiczny zawsze dokonuje wyboru, który kończy się dla niego śmiercią (dosłownie lub przenośnie). Jeśli wybór jest moralnie słuszny - bohater umiera jako ofiara; jeśli moralnie niesłuszny - jako kat. W tragedii współczesnej model ten uległ zresztą dalszym komplikacjom. I tak np. w "Requiem dla zakonnicy" Faulknera, bohaterka tragiczna, Nancy, musi najpierw zabić niewinne dziecko, a potem złożyć w ofierze własne życie, aby tą hekatombą wywołać wstrząs w duszy Temple Drake i ocalić jej drugie dziecko.

Niczego podobnego nie znajdziemy w "Przepióreczce". Przełęcki, jeśli przyjrzeć się bliżej jego poczynaniom nie sugerując się komplementami, jakimi darzą go współprotagoniści, oraz tradycyjną interpretacja - nie jest ani prawdziwym człowiekiem nauki, ani społecznikiem, ani ofiarą obowiązku. Jest flirciarzem i kabotynem, który z talentem robi sobie "gębę" bohatera narodowego.

Przełęcki przez cały czas flirtuje z nauką, z działalnością społeczną i z obu naraz bohaterkami. Gdyby poważnie traktował naukę, gdyby był Einsteinem, o którym tyle się mówi, nie bawiłby się w niepoważne akcje pseudospołeczne. Gdyby serio traktował działalność społeczną, swoją elokwencję, walczyłby o reformę rolną, a nie opierał oświecanie chłopów na flirtach z księżniczką, która chce go po prostu kupić sobie na amanta, czy też na romansach z gęsią, której marzą się salony czy bodaj kawiarnie Warszawy. W końcu, gdyby był człowiekiem naprawdę uczciwym, nie wymigiwałby się ze sprawy kabotyńskim gestem, każąc innym, niepowołanym po temu, pić nawarzone przez siebie piwo. Z obrażonej ambicji rzadko powstają wielkie dzieła społeczne, których prawdziwym motorem jest ludzki stosunek człowieka do człowieka. I gdyby Przełęcki naprawdę tak kochał (czytaj: pożądał) Smugoniową, jak o tym mówi, to albo zauważyłby to wcześniej (nie jest zakochanym sztubakiem i z księżniczką prowadzi grę nader misterną) i zawczasu naprawdę zrezygnował albo też poszedłby za namiętnością, machnąłby ręką na Wszystko inne i zabrałby Smugoniową, zabijając (w płaszczyźnie moralnej) Smugonia i jego synka.

Dlatego Holoubek, aktor o znakomitej inteligencji i intuicji, wyczulonej na zakłamanie, gra cały czas - i słusznie! - kabotyna, zgrywającego się na potęgę, z gruntu nielojalnego wobec wszystkich innych postaci, a kiedy już aktor musi zagrać zakochanego sztubaka - odwraca się ze wstydu tyłem do widowni! Dlatego Mikołajska świetna jako niewyżyta dama, której wpadł w oko interesujący parweniusz (coś z "Kurki wodnej"), kiedy flirt, a raczej targ z nim ni w pięć ni w dziewięć bierze w łeb - jest wyraźnie zażenowana obrotem roli i z przymusem robi sobie gębę "działaczki". Notabene podejrzewam, że w rzeczywistości społecznej Przełęcki i księżniczka spotkaliby się znów w Warszawie i tam uwolnieni od chóru prostolinijnych prowincjuszy - dogadaliby się dosyć gładko.

Materiałem na bohatera tragicznego jest w sztuce człowiek, który uwierzył gadaninie Przełęckiego i gotów był podporządkować swoje dobro jego "geniuszowi": Smugoń, zamazany przez sztuczną powłokę młodopolszczyzny i sztucznie zaniżoną inteligencja (jak cham to cham). To dlatego, jak informuje program, wielki Jaracz jako Smugoń był silniejszy w wyrazie od wielkiego, ale grającego tu fałszywą rolę - romantyka Osterwy.

W "Przepióreczce" dochodzi do głosu sprawa Kordiana i chama, a nieautentyczność sztuki jako dramatu wynika stąd, że z tej sprawy nie zostały wyciągnięte konsekwentne wnioski.

Nie chciałabym zranić niczyich uczuć pozbawioną rewerencji próbą analizy. Widzowie starszego pokolenia patrzą na "Przepióreczkę" przez różnorakie złudzenia lat młodości, a jeśli dzisiaj razi ich coś w spektaklu skłonni są raczej zrzucać winę na "tych dzisiejszych aktorów" niż rewidować do końca poglądy i złudy młodości. Spojrzenie pokolenia średniego, a cóż dopiero całkiem młodego, z natury rzeczy jest już inne. Narzuca się wniosek, że autor - pod naciskiem solidaryzmu narodowego pierwszych lat niepodległości politycznej, ale nie wyzwolenia społecznego - chciał wykazać, że z tragedii narodowej, jaką była krzywda chłopa, można wyjść bez ofiar, a w istocie dowiódł tylko, że z tragedii nie można się wykłamać pozorem ofiary. Chciał napisać tragedię o ofiarności polskiej inteligencji, ale - dzięki wewnętrznej uczciwości - wyszła mu mimo wszystko - farsa o zakłamaniu głównego jej trzonu. Honor tej inteligencji ratuje w "Przepióreczce" Wilkosz, który ma świętą rację rzucając w twarz Przełęckiemu - "fircyk". Tylko, że Wilkosz to właściwie reprezentant pozytywizmu, ukłon mimo woli złożony Prusowi.

Jedynym kluczem do "Przepióreczki" (w moim przekonaniu) byłoby dziś zagranie tej sztuki nie jako tragedii, bo to się nie da, nie jako melodramatu z życia wyższych sfer towarzyskich, bo to nas w końcu nic nie obchodzi, lecz tylko i jedynie jako farsy z życia wyższych sfer intelektualnych stolicy. I kto wie, czy tylko wczorajszej.

Tylko wyplątując "Przepióreczkę" z kamelii (i stokrotek na główkach dziatek...) można by zapewnić żywe zwycięstwo Żeromskiemu i odzyskać "Przepióreczkę" dla dzisiejszego teatru.

I to właśnie czynili pp. Mikołajska i Holoubek, gdy tylko nie przeszkadzała im atmosfera jubileuszowa, której ofiarą padł - jak mi się zdaje - tak skądinąd inteligentny i czuły na śmieszność reżyser, jak Goliński. Jeszcze jeden, który źle wychodzi uwierzywszy Przełęckiemu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji