Artykuły

Na festiwalu Gombrowicza odkryto na nowo

IX Międzynarodowy Festiwal Gombrowiczowski w Radomiu. Pisze Zbigniew Wieczorek w Gazecie Wyborczej - Radom.

IX Międzynarodowy Festiwal Gombrowiczowski przeszedł do historii. Nagrody przyznane. Teraz zaczyna się właściwa praca nad przyswojeniem myśli Gombrowicza przez odbiorców.

Jeśli policzyć wszystkich uczestników festiwalu, to w ciągu sześciu dni oprócz twórców z pięciu krajów przebywało w Teatrze Powszechnym ok. dwóch tys. widzów. Jak na imprezę o randze międzynarodowej to wydaje się bardzo mało, jak na teatr to miejsc zabrakło. Tak więc od prawie dwudziestu lat w naszym mieście mamy elitarne przedsięwzięcie artystyczne i od roku Muzeum Gombrowicza we Wsoli, a większego zainteresowania pisarzem jak nie widać, tak nie widać. Tym większa chwała tym, którzy trwają i twórczo rozwijają pomysł Wojciecha Kępczyńskiego w radomskim teatrze.

W jakich warunkach realizowano festiwal, opowie kiedyś dyrektor, o kwestiach finansowych wie zapewne księgowa, ale wszyscy mogliśmy widzieć otoczenie teatru. Przez tydzień obserwowałem ekipę układającą kostkę granitową na parkingu przed budynkiem. Tych kilkudziesięciu metrów kwadratowych powierzchni nie ułożono do końca imprezy. Ekipa techniczna teatru musiała przeżywać niezwykłe frustracje na ten widok, przy tylu spektaklach festiwalowych, pracując w tym tempie, musieliby odwołać wszystko. Za ten popis sprawności od widzów należą się owacje na stojąco, tych obok teatru należałoby wytupać.

Kiedy przyglądam się programowi obecnego festiwalu, muszę zauważyć w porównaniu do poprzednich edycji niewielką ilość imprez towarzyszących. Tak naprawdę to jedynie dyskusja w Muzeum Gombrowicza pod przewodnictwem prof. Jerzego Jarzębskiego z udziałem Kazimiery Szczuki, Jean-Pierre'a Salgasa, Andersa Bödegarda, Piotra Kłoczowskiego i Mariana Bieleckiego była istotnym wkładem w dzisiejsze odczytywanie spuścizny Gombrowicza. Mam nadzieję, że zapis debaty będzie dostępny dla chętnych w różnej formie na stronie muzeum. Z wypowiedzi znawców przedmiotu wynikało, że to właśnie Gombrowicz jest współcześnie pisarzem komentującym rzeczywistość. Żyjemy w czasach, w których ojczyzna i synczyzna jawnie rywalizują ze sobą na ulicach miast, a proroczy "Trans-Atlantyk" budzi ciągle polityczne emocje. Jakby podkreśleniem naukowych wywodów był sukces argentyńskiego zespołu na festiwalu. Przywieziony przez Nacional Teatro Cervantes z Buenos Aires spektakl oparty na powieści "Trans-Atlantyk" i "Dzienniku" Gombrowicza pokazał nam Polaków oczami uczniów pisarza zza oceanu. Nie jest to wizerunek pocieszający, w tym scenicznym portrecie objawiliśmy patriarchalność społeczeństwa (sukienki zamiast kobiet) i przywiązanie do patetycznych gestów. Tym mocniej został odebrany obrazoburczy i prowokacyjny czyn Gonzala w wykonaniu Pablo De Nito. To targnięcie się na znaki polskości wzbudziło niezwykłe emocje wśród widzów. Nie wiem, czy w dzisiejszej Polsce znalazłby się równie odważny teatr, zdolny do tego rodzaju artystycznej manifestacji. Argentyńczycy pokazali nam, jak niebezpieczny i wywrotowy jest Gombrowicz dla bogoojczyźnianej frazeologii oraz sienkiewiczowskiego modelu wychowania.

Pięć Iwon, każda inna

Festiwalowe dni upływały przede wszystkim pod znakiem "Iwony, księżniczki Burgunda". O naszej radomskiej realizacji już pisałem i podtrzymuję swoją opinię. Dziś na tle realizacji z Opola, Katowic, Koszyc i Sfântu Gheorghe widzę, że możemy z powodzeniem rywalizować na arenie międzynarodowej, a przynajmniej Europy Środkowej. Jak potrzebny jest małym narodom Gombrowicz, dopiero zacznie się okazywać. Reżyserzy z Węgier, Słowacji czy Rumunii są zapraszani do pracy w Polsce i korzystają z okazji, by naszego klasyka nowoczesności objawić swojej publiczności. Nic lepszego oprócz festiwalu w Radomiu nie można było wymyślić dla promocji Gombra w świecie. Oprócz znanego nam już teatru z Koszyc, zobaczyliśmy węgierską grupę z Rumunii ze świetnymi aktorami (nagrodzone role Iwony Gizelli Kicsid i Szambelana Tibora Pálffy czy Księcia Filipa László Mátraya), co uprzytomniło nam, jak wielki potencjał twórczy tkwi w małych narodach Europy i że tam warto szukać partnerów do współpracy. László Bocsárdi, reżyser "Iwony", poszedł chyba najdalej w obrzydzeniu nam głównej bohaterki. Utaplany w błocie ludzki łachman stanie się wyzwaniem dla Filipa i dla całego dworu, bo jest zaprzeczeniem wszelkiej znanej im/nam konwencji. Prowokacja księcia musi skończyć się źle dla Iwony, w tym świecie nie ma miejsca dla jej "naturalizmu". W trakcie oglądania przedstawienia miałem nieodparte wrażenie, że twórcy zobaczyli Gombrowicza przez pryzmat prozy i grafiki Brunona Schulza. Sceny damsko-męskie jakby zostały wzięte z "Xięgi bałwochwalczej". Jeszcze raz wyszła wspólnota Austro-Węgier w sferze kultury.

Do znaczących wydarzeń artystycznych festiwalu (zespołowa nagroda aktorska) należy zaliczyć występ słowacko-polskiego duetu z Opolskiego Teatru Lalki i Aktora. "Iwona" w reż. Mariána Pecko objawiła nam spotęgowaną teatralność ludzkiego świata przy pomocy lalek. Wysmakowane plastycznie przedstawienie w groteskowym pomniejszeniu i powiększeniu pokazało kreacyjne możliwości aktorów teatru lalkowego. Niezapomnianą Królową Małgorzatę zaprezentowała Mariola Ordak-Świątkiewicz, wydobywając z parodystycznego tekstu zarówno śmiech, jak i politowanie dla ludzkich słabości.

Inną wersją rumuńsko-węgiersko-polskiej współpracy okazał się spektakl Teatru Śląskiego z Katowic. "Iwona" w reż. Attili Keresztesa to wyrafinowany plastycznie obraz odwróconego świata Gombrowicza. Tym razem tytułowa bohaterka jest piękną, wysoką dziewczyną przypadkowo zaplątaną w dworską intrygę i ma wśród czarnych postaci fraucymeru królowej swojego sobowtóra w postaci Izy. Iwona jest znakiem niezgody na pogwałcenie praw ludzkich przez dwór, wcześniej przecież król zabił zgwałconą szwaczkę, teraz Filip gwałci Izę, która przez to staje się istotą pogodzoną z losem, z narzuconymi zasadami. Ci, którzy nie zgodzą się na ten akt poddaństwa, muszą zginąć. Tak oto forma pokazała swą zabójczą moc. Ciekawy efekt interpretacyjny zepsuła niestety fatalna dykcja aktorów, na tym tle milczenie Iwony okazało się złotem (nagroda dla Agnieszki Radzikowskiej za rolę tytułową).

Koszycka interpretacja "Iwony" w reż. Józsefa Czajlika zaintrygowała nas seksualnymi podtekstami tak w scenografii, jak i w zachowaniach aktorów. Czerwone abażury i kanapa ostro odcinały się swą barwą od czarnego tła. Żałobno-erotyczna kolorystyka każe zwrócić uwagę na znaczenie tych sfer w życiu człowieka. Istnienie Iwony na scenie, jak na miejscu zbrodni, zaczyna się od okrutnego żartu obrysowania przez Filipa ciała bohaterki. Ten obrys do końca spektaklu będzie widocznym znakiem losu Iwony. Niepasująca do operowo-groteskowego świata dworu bohaterka zostanie z premedytacją pozbawiona życia.

Gombrowicz w szwedzkim wydaniu

Osobną kategorię w podejściu do Gombrowicza ustanowili Szwedzi z Turteatern ze Sztokholmu. Anders Bödegard we Wsoli mówił o zjawisku powrotu zainteresowania Gombrowiczem w Szwecji, m.in. za sprawą artystów Turteatern. Cieszy nas fakt poważnego potraktowania dzieła polskiego pisarza. Na uwagę zasługuje próba uprzystępnienia dzieciom antropologii Gombrowiczowskiej w "Rewolucji na bosaka" Cariny Ehrenholm. To bezpretensjonalne podejście do różnych zjawisk z twórczości autora "Kosmosu" spodobało się młodej widowni. To samo można powiedzieć o "Ferdydurke" w reż. Erika Holmströma. Środki rodem z cyrku i kabaretu świetnie pasują do groteskowego świata, ale nieopanowane grożą spłyceniem przekazu.

Wbrew wszystkim obawom repertuar festiwalu zadowolił różne gusta i dał niepowtarzalną okazję do przyjrzenia się interpretacjom szekspirowskiego dramatu Gombrowicza. Formuła konkursowa Międzynarodowego Festiwalu Gombrowiczowskiego w Radomiu zaczyna się powoli sprawdzać, przyciągając zespoły z różnych stron świata. Cieszy radomian przede wszystkim kondycja naszego teatru, który godnie się prezentuje na różnorodnym artystycznie tle. Przyszłość festiwalu zależy od umiejętnie prowadzonej polityki upowszechniającej myśl i dzieło Gombrowicza. Tu widzę rolę Muzeum Literatury i jego oddziału we Wsoli. Udział w IX MFG tej placówki był nad wyraz skromny. To niewykorzystana szansa w tym roku. Gratuluję całemu zespołowi Teatru Powszechnego udanej artystycznie konfrontacji ze światem, a dyrekcji autoironicznych pomysłów plastycznych. Za dwa lata po nowych drogach na X Festiwal Gombrowiczowski dojadą do nas może Chińczycy?

* Zbigniew Wieczorek jest nauczycielem języka polskiego w VI LO im. Jana Kochanowskiego w Radomiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji