Kupmy sobie miłość
Wiele sprzecznych myśli ciśnie się do głowy po wczorajszym spektaklu w Teatrze Polskim "Shopping and fucking" Marka Ravenhilla w reżyserii Pawła Łysaka, spektaklu okrzykniętego przez prasę najbardziej skandalicznym widowiskiem minionego sezonu teatralnego.
"Shopping and fucking" to opowieść o młodych ludziach, żyjących w permanentnym odurzeniu narkotykowym. W świecie, w którym liczy się tylko tytułowy seks i kupowanie, przy czym najczęściej obie te czynności łączą się w jedno - seks za pieniądze. I nie są to raczej ludzie należący do grupy nabywców, oni sprzedają sami siebie.
Jeśli teatr ma być miejscem, w którym mówi się o rzeczach ważnych, dotyczących wszystkich, należy działać tak, aby dla wszystkich były one zrozumiałe. Czy aby pokazać osamotnienie człowieka w świecie pozbawionym uczuć, a pełnym kwitnącego merkantylizmu należy sięgać po tak patologiczne realia i zachowania, że aż widz nie może w to uwierzyć? Czy mamy wziąć sobie do serca przekaz spektaklu, którego jedną z końcowych scen jest wbijanie kuchennego noża w odbyt? To prawda oczywista, że człowiek jest bestią, która aby przeżyć, zdolna jest czynić zło większe, aniżeli można sobie wyobrazić, ale nie trzeba chyba w taki sposób tego pokazywać. Z drugiej strony, może właśnie tacy jesteśmy, jak bohaterowie sztuki: drapieżnicy zdolni do krwawych czynów, tylko po to, aby przeżyć. Jak mówi jeden z bohaterów: "Jesteśmy częścią piramidy pokarmowej - drapieżnikami". Nie kwestionuje on istnienia Boga, ale jak sam dodaje "Nad Bogiem i Biblią jest jedno - pieniądz".
Jeśli zamierzeniem dramatopisarza i reżysera było ukazanie tragedii pomieszania wartości, która dosięga tylko nielicznych, to cel został osiągnięty. Szczególnie udało się to poprzez grę wszystkich aktorów. Jeśli jednak tę historię mamy potraktować jako parabolę - opowieść, która mogła się zdarzyć wszędzie, której bohaterem mógł być każdy - wydaje się ona przejaskrawiona. Nie wszyscy ludzie są zdolni do takiego życia i takich czynów, trzeba w to wierzyć do końca.