Artykuły

Sztuki przeczytane. Chłopiec malowany

Sztuka Piotra Rowickiego ma ciekawy punkt wyjścia. Ładnie, w ostrym skrócie uchwycone postawy. I konwencję: groteskowe nieprawdopodobieństwo zdarzeń pozwala obnażyć fałsz rzeki sloganów towarzyszących podobnym sytuacjom. Daje szansę do gwałtownego starcia postaw, do pokazania bezmiaru rozpaczy pod maskami poprawnych zachowań - pisze Jacek Sieradzki w Dialogu.

Klatka schodowa. Drzwi. Za drzwiami matka. Modelowa matka żołnierza. Także żona żołnierza, bo ta profesja jest generalnie dziedziczna. Porządna kobieta przy wojsku, której horyzontem ambicji jest to "jedno zdanie, którym potem żyłam cały dzień: jak pięknie wyprasowałaś". Koszulę pod mundur, rzecz jasna. "Albo tylko buziak w czoło i wiedziałam, że wszystko jest dobrze. Tak jak trzeba."

Po drugiej stronie drzwi dwaj chłopcy malowani. Przynoszą wiadomość. Tę wiadomość, którą tęskniącym matkom, żonom i narzeczonym przynosili z frontu towarzysze broni, jak świat światem. "Przychodzimy w imieniu tego, który złożył najwyższą ofiarę - ofiarę życia, realizując zadania służbowe w odległym kraju." Formułka brzmi upiornie. I gdyby została po otwarciu drzwi wypowiedziana, pewnie mielibyśmy niewyszukany żałobny obrazek, jednoznaczny emocjonalnie i obojętny po wymamrotaniu w myśli wyrazów współczucia.

Aliści formuła nie zabrzmi. Bo matka nie taka głupia, żeby spodziewanej wiadomości drzwi otwierać. Siedzi w środku, klepie sama przed sobą mantry o wzorowym życiu rodzicielki żołnierza i nie wpuszcza tego, o czym przecież wie, że przyszło i przyjść musiało. A chłopcy z drugiej strony drzwi zaczynają się wkurwiać. Bo też mają żony i dzieci, do których im spieszno, a rozkaz, który wykonują, mocno jest im nie w smak. Dobrze wiedzą, że nikt ich za jego wykonanie nie polubi. Więc muszą to mieć za sobą. I wchodzą do mieszkania matki. Razem z futryną.

Zamiast wzruszającej sceny, rusza ostra groteska. Matka karmi ich zupą i prosi, żeby jej nie mówili tego, co mają jej do powiedzenia. Próbuje ich zagłuszyć puszczaną coraz głośniej wiązanką pieśni bojowych. No to oni przekrzykują muzykę, nakręcając się pustą retoryką mechanicznych kondolencji. Aż kobieta łapie strzelbę ze ściany i bach, ładuje kulkę w brzuch jednemu z posłańców. Mamy dość złośliwą parodię patetycznego umierania na froncie, pełną uwznioślającego majaczenia, nijak niepasującego do wariackiej sytuacji. Pozostały przy życiu żołnierz ładuje sobie kreskę w nos; nakręcony oddeklamowuje żałobne formułki do końca, po czym sugeruje, że on zapomni o sprawie, ciało kolegi gdzieś wyniesie i porzuci, ale nie za darmo przecież. Kombatanci muszą sporo płacić za wymarzony spokój. Ona tymczasem nie ma pieniędzy. Daje mu szkatułkę z odznaczeniami dziadka, męża etc. Co tylko zwiększa agresję przybysza, który na koniec zbiera co się da ze ścian i wychodzi.

Matka zostaje sama. I przychodzi do niej duch syna, którego uśmierciła wcześniej w nieodpędzalnym, samospełniającym się przeczuciu.

Sztuka Piotra Rowickiego ma ciekawy punkt wyjścia. Ładnie, w ostrym skrócie uchwycone postawy. I konwencję: groteskowe nieprawdopodobieństwo zdarzeń pozwala obnażyć fałsz rzeki sloganów towarzyszących podobnym sytuacjom. Daje szansę do gwałtownego starcia postaw, do pokazania bezmiaru rozpaczy pod maskami poprawnych zachowań. Kłopot w tym, że autor, z wigorem rozkręciwszy sytuację, nie wie, co z nią zrobić, jak rozwinąć, jak przełamać groteską jeszcze parę razy. W zamian w dialog matki z żołnierzem nad trupem drugiego żołnierza wkrada się - przez słabnące napięcie i dziurawe sytuacje - najbardziej możliwie oklepana retoryka antymilitarna, na czele z rytualnym wyklinaniem ministra, którego drewniane kondolencje właśnie zostały wyrecytowane. "Minister wysyła list i wszyscy mówią, że jest dobrze i nikt nie interesuje się tym, że podpis na pierdolonym liście jest zeskanowany, a ten skurwiel pierdzący od rana do wieczora w fotel za dwadzieścia tysięcy nawet nie raczył unieść swojej tłustej, owłosionej łapy, żeby się podpisać." I tak w kółko.

Zaś po tej wstrząsająco odważnej i niebanalnej krytyce mamy jeszcze dramaturgiczną pietę: spotkanie matki z duchem zabitego syna. I z groteski, u której początku posłańcy z kondolencjami wyłamywali drzwi w domu poległego, wypoczwarza się na koniec czysta tkliwość i ckliwość.

Piotr Rowicki, trzydziestopięcioletni historyk i pisarz z Ostrowi Mazowieckiej, swoich sił próbuje w dramaturgii od paru lat. Tworzył tragigroteski osnute wokół traumy Zagłady. W "Przylgnięciu", jednym z najlepszych spektakli Laboratorium Dramatu, dybuk zamordowanego żydowskiego dziecka wcielał się w duszę warszawskiego żulika; "Mykwa" była próbą rozliczenia zakorzenionego, odwiecznego antysemityzmu potomków drobnej szlachty podlaskiej, z zaścianków niedalekich od jedwabnego. Tę z kolei sztukę wystawił Teatr Polski w Poznaniu. W organizowanym tam dorocznym konkursie dramaturgicznym "Metafory rzeczywistości" w tym roku zwyciężył "Chłopiec malowany". Jest więc szansa, że i ten utwór trafi na deski sceniczne [na zdjęciu plakat do prapremiery, która odbędzie się 14 listopada w Teatrze Polskim w Poznaniu].

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji