Artykuły

Gromobicie ciszy

W DZIEJACH "Wesela" dwa fakty wydają się bezsporne: że dramat jest arcydziełem w zgodnej opinii krytyków i historyków literatury i teatru oraz że jako arcydzieło nie doczekało "Wesele" realizacji scenicznej na miarę swej wielkości. W historii nie ma bowiem takiego przedstawienia, o którym można by powiedzieć, że było spektaklem na miarę "Dziadów" Schillera czy Swinarskiego. Panuje opinia, że chociaż realizacji "Wesela" wynika na ogół coś bardzo interesującego, istnieją jednak zawsze jakieś problemy, kłopoty, które powodują, że przedstawienie nie sięga rangi arcydzieła. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, co przesądza o takim skutku artystycznym. Czy istnieje jakiś nie wykryty - dotychczas błąd w samym tekście "Wesela", czy wina jest po stronie teatru?

W sporach o "Wesele" mają swój udział historycy literatury, którzy sprzeczali się ustalenie konwencji i struktury utworu, interpretację zjaw, o związek z rzeczywistością lub sposób jej przetworzenia. Ludzie teatru wiedli spór o materialny kształt utworu, o jego najtrafniejsze odczytania. Dysputa realizatorów tworzyła wizualną tradycję "Wesela", która wywodziła się z prapremierowej koncepcji samego Wyspiańskiego. Odchodzono później od grania utworu w bronowickiej chłopskiej izbie, różnie też interpretowano zjawy przypisując coraz to inne funkcje od "uwznioślających" do "kompromitujących".

O ile problem scenerii "Wesela" mówi raczej o emocjonalnej sferze doznań, poszerza ją, otwiera, zamyka, odsyła do większej mniejszej liczby skojarzeń, stwarza określoną ekspresję emocjonalną, o tyle sposób traktowania zjaw zdradza raczej wybór konwencji z całego szeregu dla "Wesela" możliwych: od pamfletu politycznego wyrażonego w satyryczno-groteskowej konwencji szopki, do poematu romantyczmego o rozwichrzonej kompozycji. Jakakolwiek byłaby owa konwencja, ważne jest to, że "Wesele" bardzo poddaje się wszelkiej teatralnej konwencjonalizacji, co pozwala mniemać, że sam utwór jest jedną wielką konwencją. Zatem, jeśli "Wesele" będące zbiorem treści silnie skonwencjonalizowanych, a więc łatwych do rozpoznania w swoich schematach, spotka się z interpretacją, która jeden schemat chce odczytać drugim, wówczas z pewnością mamy do czynienia z interesującym przedstawieniem. Mówiąc prościej,, jeśli reżyser ma jeden integrujący pomysł na "Wesele", wówczas może wyniknąć z tego coś ciekawego, choć niekoniecznie arcydzieła.

Kazimierz Dejmek rozegrał swoje "Wesele" w ciszy. Przez otwarte drzwi z boku nie słychać "hucznego weseliska, buczących basów, piskania skrzypiec, niesfornego klarnetu, hukania chłopów i bab..., rumoru tancerzy". Takie "Wesele" z didaskaliów Wyspiańskiego było tworzywem filmu Wajdy. Dejmek zrezygnował z wszystkich dźwięków - tańców, melodii, z całego świata na zewnątrz. Rozegrał swoje "Wesele" w ciszy jakby bolesnej, w izbie, która bardzo przypomina tę z planów scenograficznych Wyspiańskiego. Wprawdzie nie w "jasnym szarawym tonie półbłękitu", lecz raczej w tonacjach brązu-szarości-czerwieni. Są portrety Matki Boskiej Częstochowskiej nad drzwiami do alkierza, Matki Boskiej Ostrobramskiej nad drzwiami do weselnej izby, jest piec w kącie, "na środku izby stół okrągły", a wokół niego nie drewniane stołki kuchenne ,.z białego drzewa", lecz mieszczańskie krzesła z lat trzydziestych, są "świeczniki żydowskie", fotel Gospodarza, okno, a nad nim wieniec itd. itd. Wszystko to w izbie nadnaturalnej wielkości, na bardzo trudnym do grania pochyłym podeście - podłodze, sprawia wrażenie monumentalnej izby ze snu z ciemnymi korytarzami zamiast drzwi, z belkowanym niebem - sufitem. Przedstawienie rozgrywa się w sinym, dość ostrym świetle zmieszanym w I akcie z ciepłym światłem świec.

Grane jest w zwolnionymi rytmie. Słowa padają w meczących pauzach, bohaterem i osią kompozycyjną spektaklu staje się czas. Meczący czas czekania, czas nieustannie oscylujący na nieuchwytnej granicy napięcia i nudy. Arcydzieła i grafomanii. To "Wesele" brzmiące w ciszy przywraca niespodziewanie sens słowom, przywraca sens postaciom, sprawia, że konflikty stają się 'bardziej dramatyczne. Tekst niezatupany muzyką nabiera doniosłości, wyraża więcej. Ośmiozgłoskowiec "Wesela", pełen melodii, pamiętany jako kołowrotek znanych i obiegowych powiedzeń, zaczyna tu żyć logiką tekstu dramatycznego pełnego spięć i rozładowań. Ten tekst w jakiś sposób rymuje się z naszą rzeczywistością. Ale "Wesele" zawsze rymowało się z jakąś polską rzeczywistością. To z pewnością jeden z fenomenów tego utworu.

Oczywiście nie z "Wesela" i nie z teatru czerpiemy wiedzę o naturze dzisiejszych konfliktów w naszym społeczeństwie i nic z "Wesela" dowiemy się, jaka jest rozbieżność między dzisiejszą rzeczywistością a różnymi o niej wyobrażeniami.

W spektaklu Dejmka świat zjaw miesza się ze światem postaci. Bo tak naprawdę nie wiadomo, czy np. rezolutny i wesolutki Upiór-Szela jawi się usmarowanemu, wyglądającemu jak upiór Dziadowi, czy Dziad jawi się Szeli, czy Rycerz kojarzący się w tym spektaklu ze Zbyszkiem z Bogdańca jawi się poważnemu i zatroskanemu poecie, czy to poeta jawi się Rycerzowi, czy Stańczyk w tiulach może głosić poważne przestrogi, a Wernyhora w srebrzystobiałym, operetkowym boa na ramieniu może mieć coś wspólnego z wieszczem? To wszystko nie bardzo jest jasne. I jeśli nawet, jak chce tego Puzyna, zjawy demaskują i demistyfikują bohaterów, to nie jest tylko "kompromitacja" w politycznym wymiarze.

Jednak interpretacja całości jako pamfletu politycznego ma swój głęboki sens, o ile czas i czekanie można traktować jako wartości w kategoriach politycznych. A przecież można.

Mniejsze znaczenie ma w tym przedstawieniu związek postaci z rzeczywistością. Nawiązywanie do kontekstu prapremiery nie ma zbyt wielkiego sensu, natomiast traktowanie poszczególnych postaci jako przedstawicieli grup czy środowisk ze wszystkimi wynikającymi konsekwencjami jest stosunkowo mało odkrywcze w tradycji "Wesela". Przez rozegranie swego przedstawienia w ciszy uzyskuje jednak Dejmek jeszcze jeden walor: wszystkie postacie wydają się bardziej osamotnione. Występują w próżni, bez kontaktu z rzeczywistością, ich dialog o czekaniu i nadziei, odbywający się w swoistej pustce, nabiera jeszcze bardziej dramatycznego charakteru. Jest to rozmowa nie rozumiejących się Polaków, którzy utraciwszy poczucie rzeczywistości, czekają na cud.

W zakończeniu spektaklu jest przejmująca scena, kiedy tłum pogrążony w chocholim tańcu, na wyciemnionej scenie, zwraca się w kierunku rozświetlonego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Wymowa tej sceny może być rozmaita, ale jej dramaturgia jest prawdziwie przejmująca. Oto efekt czekania, czarni, bolesna prawda, która z tak wielką ekspresją i emocją może być pokazana tylko w teatrze. Polskie czekanie na cud, kiedy cudu nie ma w ludziach, polskie tłumaczenie wszystkich niepowodzeń jakimś fatum, zewnętrznym złem, bo przecież zła nie sposób szukać w sobie.

Są w tym niezwykle starannym przedstawieniu sceny piękne, są mniej dopracowane, są dwie kreacje aktorskie: Andrzeja Szczepkowskiego - Gospodarza i Joanny Szczepkowskiej - Panny Młodej, jest dużo dobrego aktorstwa znakomitego zespołu Dejmka, są epizody: Barbara Rachwalska - Klimina, Mirosław Konarowski - Kuba, Hetman - Andrzej Żarnecki, są także pomyłki obsadowe, ale jest przede wszystkim niezwykle sugestywny pomysł Dejmka z ciszą, który dominuje nad wszystkim.

Wahałbym się nazwać to przedstawienie wybitnym, ale z pewnością jest to dla dziejów "Wesela" bardzo ważne przedstawienie. I choć nie przełamuje paradoksu, że z tego arcydramatu nie udaje się zrobić arcyprzedstawienia, to jednak jest przedstawieniem, które zobaczyć trzeba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji