Pechowa piękność
Aktorzy to jedna z najbardziej przesądnych grup zawodowych. Nie gwiżdżą na scenie, bo potem mogłaby ich wygwizdać publiczność. Kiedy upadnie im egzemplarz sztuki, przydeptują, żeby nie położyć roli. A już panicznie boją się, gdy na scenie stoi trumna, bo wtedy murowane, że ktoś w teatrze umrze.
Na plakacie do "Don Kichota" - przedstawienia łódzkiego Teatru Lalek "Arlekin" - jest naga piękność ubrana tylko w hiszpański stroik z welonem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ponętna pani zamiast głowy ma trupią czaszkę.
W "Arlekinie" wszyscy są święcie przekonani, że to właśnie Śmierć z plakatu przyniosła im pecha, bo premierze towarzyszył ciąg nieszczęśliwych wypadków. Zaczęło się od tego, że reżyser Waldemar Wolański złamał nogę. Incydent wprawdzie nie zdarzył się w teatrze, tylko na sali gimnastycznej podczas gry w siatkówkę, ale w meczu brała udział drużyna przygotowująca właśnie "Don Kichota".
Drugą ofiarą plakatu stał się stolarz. Podczas montowania dekoracji spadł, złamał rękę i żebra. Jeszcze gorszą przygodę miała inspicjentka, której piła ucięła palec u prawej ręki. Kobieta poprosiła o jeden dzień wolnego i pojechała na działkę. Tam używała piły. Palca, niestety, nie udało się uratować.
- Gdyby została w teatrze, może nie doszłoby do tragedii - mówią w "Arlekinie".
A Śmierć dalej zbierała swe żniwo. Zmęczona próbami i przedpremierowym stresem młoda aktorka zapadła w cukrzycową śpiączkę. Kiedy nie pojawiła się w teatrze, rozpoczęto poszukiwania.
Jedna z jej starszych koleżanek tak przejęła się zniknięciem artystki, że sama zasłabła i wylądowała w szpitalu z podejrzeniem zawału serca. Jakby tego było mało, jeszcze jedna osoba straciła pracę w teatrze.
Tyle ofiar widać zadowoliło plakatową piękność, bo premiera odbyła się już bez zakłóceń. Nawet strażak nie miał nic do roboty, chociaż na scenie płonęło prawdziwe ognisko.
Fama o wypadkach towarzyszących przygotowaniom do "Don Kichota" szybko rozeszła się wśród miłośników teatru. Nic więc dziwnego, że ci, którzy zazwyczaj chętnie brali na pamiątkę plakaty z premier, tym razem odmawiali przyjęcia podarunku. No bo po co kusić Los.