Artykuły

O Genowefie zupełnie bez emocji

"O Genowefie" w reż. Igora Gorzkowskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Martyna Pietras w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Dobra interpretacja muzyczna, kilka nietrafionych pomysłów i brak odczuwalnych emocji - tak można podsumować wtorkową premierę "O Genowefie" w Teatrze Wielkim.

Historia przedstawiona w "Genowefie" Roberta Schumanna czerpie z wypełnionej magią średniowiecznej legendy i obfituje w ekstremalne emocje. Palatyn Zygfryd udaje się na walkę z "wrogami wiary", Saracenami. Żonę Genowefę zostawia pod opieką przyjaciela Golo. Ten chce ją uwieść, wbrew jej woli. Razem z wiedźmą Małgorzatą, Golo knuje spisek - w jego wyniku hrabina zostaje oskarżona o cudzołóstwo. Zygfryd każe Golo zabić niewierną żonę, jednak po powrocie przekonuje się ojej niewinności. W tej historii twórcy wtorkowego spektaklu "O Genowefie" dokonali licznych cięć - z libretta reżyser Igor Gorzkowski wyjął historię trójki bohaterów (Genowefa, Golo, Zygfryd) i wykorzystał wybrane arie. Dodano też kilka partii chóru i zmniejszono obsadę instrumentów. Ciągłość wątków miał zapewne czytany między scenami komentarz, zawierający fragmenty didaskaliów oraz cytaty z arii. Jaki to dało efekt? Dość przeciętny.

"Genowefa" nie jest operą łatwą do wystawienia - dramaturgia historii, walka dobra ze złem, wierności z pożądaniem, rozgrywa się na płaszczyźnie muzycznej (wykorzystano tu m.in. motywy przewodnie), w niuansach libretta. Bez tej świadomości trudno znaleźć dla tej historii formę sceniczną. Podczas premiery dało się odczuć liczne "dysonanse". Sercem Golo targają emocje - walczy ze sobą, musi opiekować się "niebem" Zygfryda (Tomasz Mazur), który jest "jego drugim ojcem". Ale w końcu ulega - "mógłby, chce, musi!" pocałować Genowefę.

Tych namiętności w interpretacji Michała Marca zabrakło. Trudno więc zrozumieć jego afront za wyzwisko Genowefy "Bastard!" ["Bękart" - przyp. red.]. Zresztą Genowefa (bardzo dobrze śpiewająca Roma Jakubowska-Handke) też nie miała powodu, by go tak wyzwać - przecież Golo nie był wobec niej agresywny.

Postaci snuły się po scenie, poruszając się powoli po minimalistycznie urządzonej przestrzeni (trzy czarne krzesła, biała plama na podłodze zamiast łóżka). Szkoda, że zabrakło wiedźmy. To ona jest niejako spiritus movens oryginalnej akcji - namawia Golo do zdrady, którą pokazuje potem Zygfrydowi w zaczarowanym lustrze. Silnie obecną w operze aurę nadnaturalności uosabiały trzy baletnice - cienie głównych postaci. Ubrane w czarne kostiumy tancerki czuły emocje bohaterów, były ich pośrednikami, pozornie nieobecne ingerowały jednak w ich relacje. Pomysł bardzo trafiony, w przeciwieństwie do przetworzonych elektronicznie chórów, które brzmiały jak połączenie Enyi, Vangelisa i mnichów z zespołu Era Znakomity był chór Teatru Wielkiego. Kameralna orkiestra pod dyrekcją Marcina Sompolińskiego, choć grała całkiem sprawnie, nie oddała sugestywnej siły brzmienia pełnej obsady. Po premierze został niedosyt. Może wersja koncertowa na dużej scenie byłaby lepszym rozwiązaniem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji