Artykuły

Traktat o sprawiedliwym kacie

"Mary Stuart" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Michał Gradowski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

W "Mary Stuart" w Teatrze Nowym tytułowa bohaterka schodzi na drugi plan. I roztapia się w tłumie lawirantów, oszczerców i morderców.

Mary Stuart (Bożena Borowska-Kropielnicka) na niewielkiej platformie czeka na egzekucję. Na pniu, na którym siedzi, niedługo spocznie jej głowa. Z dostojnej, królewskiej postawy niewiele zostało. Schorowana, cierpiąca kobieta czeka na śmierć. Ale zapach krwi budzi w niej demona - nawet własna śmierć jest dla Mary Stuart ekscytująca. Chce dotknąć topora, sprawdza listę gości, którzy przybędą na egzekucję. I tak już będzie z upadłą królową do końca - budzącą na przemian współczucie i pomieszany ze wstrętem strach. Czas wypełniają jej rozmowy z katem (Wojciech Ziemiański), który na drewnianym wozie, wraz z niemym pachołkiem, przygotowuje się do egzekucji oraz służbą. Na kata trzeba jednak patrzeć z perspektywy tego, co na scenie dzieje się później.

A później zaludnia ją liczny orszak królowej: pokojówki, służący, lekarz, aptekarz i sekretarz. Kiedy się bali, byli posłuszni, teraz interesuje ich tylko podział łupów. Mamy plejadę bezideowych antybohaterów: pragmatyków, lawirantów, oszczerców, jednakowo odpychających, niezależnie od pozycji na dworze. Królowej za podłość odwdzięczają się podłością, z upodobaniem poniżają się wzajemnie, umilają sobie czas jarmarczną rozwiązłością. A za plecami knują. Nikomu nie można ufać. Świetny w tej roli jest zwłaszcza Didier (Janusz Andrzejewski) - wyniosły, z przyklejonym do twarzy szarmanckim uśmiechem, a jednocześnie oślizgły i odrażający. W końcu złej energii jest już tyle, że musi ona znaleźć ujście - ofiarą pada aptekarz Symmons (Zbigniew Grochal), w porównaniu z pozostałymi nawet sympatyczny, choć chciwy.

Na tym tle kat wydaje się dziwnie anachroniczny. Pracę traktuje poważnie i z godnością, ludzi - którym obcina głowy - obdarza wyrozumiałością i szacunkiem. To właśnie kat jest w tym dramacie jedynym sprawiedliwym.

Nie sądzę, żeby ukrycie na drugim planie głównej bohaterki było zamierzone. Bożena Borowska-Kropielnicka z tą dużą rolą nie do końca sobie poradziła. Nieprzekonujący jest jej ból, trudno jej zawierzyć, kiedy podnosi głos, prostuje plecy i znów próbuje być władcza jak kiedyś.

Nie pomagają jej też okoliczności, bo na scenie panuje chaos. Wygląda to tak, jakby każdy z aktorów starał się "zrobić wrażenie". Jak najgłośniej wykrzyczeć swoją kwestię, jak najdłużej skupić na sobie uwagę widzów. Mary Stuart w tym tumulcie ginie.

Efektowny koniec spektaklu jest taki jak jego większa część. I o ile wcześniej jad sączył się ukradkiem, teraz płynie ze sceny kaskadami. Ubrane w piękne szaty Mary Stuart i Elżbieta I (Irena Dudzińska) obrzucają się z werwą ohydnymi, wymyślnymi wyzwiskami. I jest w tym coś oczyszczającego.

A otwierająca i zamykająca dramat francuska piosenka jeszcze długo po spektaklu dźwięczy w uszach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji