Artykuły

"Przejazdem"

Z TRZECH przedstawień teatralnych, które obejrzałem, najbardziej podobało mi się wznowienie sprzed jedenastu lat. Myślę o sztuce Iwana Turgieniewa "NA ŁASKAWYM CHLEBIE" w reżysera Tadeusza Byrskiego, z Gustawem Lutkiewiczem w roli głównej (12 XI p. 2). Zapis telerecordingowy, podły z samej natury, z czasem jeszcze sparszywiał, dźwięk brzmiał chwilami jak na starych kopiach przedwojennych filmów, zdziwienie budziły przerwy montażowe wynikłe z jakichś trudnych już do pojęcia ówczesnych kłopotów technicznych. W dodatku sama sztuczka, mimo fragmentów zdradzających rękę mistrza analizy psychologicznej, mocno trąci staroświeckim melodramatem. A jednak zapominało się o tym wszystkim oglądając Lutkiewicza w roli Kuzowkina. Jakże to świetnie, po mistrzowsku poprowadzona rola, co za subtelność, jakie bogactwo odcieni przy konsekwentnym unikaniu pułapek taniej "rodzajowości"!

Znacznie mniejszy entuzjazm wzbudziła we mnie poniedziałkowa premiera - sztuka Leonida Zorina "PRZEJAZDEM" w reżyserii Daniela Bargiełowskiego. Nie znam niestety oryginalnego tekstu autorskiego, podejrzewam jednak, że w tym, co zobaczyliśmy, wiele pochodziło nie od autora, ale od reżysera. Nie wiem na przykład, czy u Zorina połowa akcji rozgrywa się - bez koniecznej potrzeby - w łóżku, ale jestem prawie pewien, że to nie autor ułożył bohaterów w tym łóżku "na waleta", w sposób kojarzący się raczej z przygodnymi a niewinnymi noclegami studentów u niezamożnych kolegów niż z nocą miłosną dwojga dorosłych ludzi. I nie autor ubrał bohaterkę w powiewną i przewiewną koszulkę: on przecież wie, jaka temperatura musi panować zimą nad ranem, w niewielkim domku na Dalekiej Północy, zwłaszcza gdy bohaterka, intensywnie zajęta czym innym, nie mogła podrzucić do pieca.

To w końcu drobiazgi, choć nic mi nie wiadomo o tym, by moda na "prześcieradłowce" dotarła do dramaturgii radzieckiej. W każdym zaś razie nie jest to w tej dramaturgii nurt charakterystyczny i szczególnie godny eksponowania. Mam jednak do przedstawienia pretensje poważniejsze: o sposób poprowadzenia ról Bagrowa (Stanisław Zaczyk) i Klawdii (Ryszarda Hanin).

Gdyby brać pod uwagę obiektywną wymowę faktów, Bagrowa uznać trzeba - mimo jego stołecznej ogłady, talentu i uznania, jakim się cieszy - za bęcwała o mocno przytępionym poczuciu moralnym. Przecież wie, nawet mówi o tym, że on sobie pojedzie, a ona zostanie w owym prowincjonalnym miasteczku, jeszcze bardziej niż dotąd wyobcowana, wydana na łup plotek, pewnie już na zawsze samotna (bo nerwowy Pietia chyba nie zaryzykuje ożenku). Jedno by go mogło tłumaczyć: gwałtowna namiętność, nieprzeparta fascynacja erotyczna. Ale w tekście do takiej interpretacji nie ma podstaw: Bagrow działa raczej na zasadzie, że "dżentelmen kobiecie nie odmawia". Oglądając go w akcji ma się absolutną pewność, że mógłby się powstrzymać.

Oczywiście, trudno tego odeń wymagać: bohater nastrojowej sztuczki nie musi być aniołem. Ale z jakiej racji mamy aż tak serio traktować te jego duszne problemy? Toć on "s żyru biesitsia" za dobrze mu się dzieje. Pewnie, że pójście na pełne demaskowanie Bagrowa to byłaby niedopuszczalna taniocha, ale od czegóż półtony?

Właśnie półtonów, cieniowania zabrakło mi też w roli Kławy. Jest to dość grubo naszkicowana postać w typie "język niewyparzony, lecz złote serce", przy tym postać podszyta, mimo pewnej schematyczności rysunku, głębokim smutkiem, może nawet tragedią, a już na pewno sporą dawką mądrości życiowej. Jeśli tego wszystkiego można się było od biedy doszukać w roli Ryszardy Hanin, to nie była to zapewne rola zła. Ale trudno tu o zachwyt, który budzą zazwyczaj kreacje artystki. Ta Klawa została przeszacowana w kierunku przykrej wulgarności; wręcz trudno było uwierzyć w jej przyjaźń z subtelną Tatianą i przesubtelnioną, nieśmiałą Ałłą.

Najmocniejszym punktem przedstawienia, a zapewne i sztuki, była rola Tatiany w wykonaniu Asji Łamtiuginy. Mało jeszcze znana publiczności ogólnopolskiej aktorka wrocławska wydobyła z tej postaci wszystko, co było do wydobycia, a może nawet trochę więcej. Ukazała kobietę dzielną, po swojemu rozumną, a zarazem autentycznie namiętną - nie tylko, choć także, w sferze czysto erotycznej. Złakniona przeżyć wielkich i pięknych i umiejącą z banalnej, głupiej przygody wydobyć dla siebie chwile szczęścia wysokiego i czystego. Wolną od złudzeń, ale gotową zapłacić każdą cenę za te krótkie chwile. Dzięki tej właśnie roli trudno uznać "Przejazdem" za przedstawienie całkiem chybione.

PRAWIE nic nie można natomiast powiedzieć na usprawiedliwienie pomysłu, by na jednym z wątków "TAJNEGO AGENTA" Conrada oprzeć przedstawienie Teatru Sensacji. "Tajny agent", powieść z wielu względów ciekawa, choć w twórczości Conrada raczej drugoplanowa, nie daje się - pod grozą niedopuszczalnej wulgaryzacji - sprowadzić do "kryminalnego" wątku, który z niej wypreparował Andrzej Zakrzewski. Jest to poważna i świetnie napisana, mimo nietrafności wielu diagnoz, powieść społeczno-polityczna; jej wartość leży głównie w przesyconej ironią narracji. Przy tym wątek, który nam ukazano, tak nierozerwalnie łączy się z innymi, że trudno ukryć ślady brutalnej amputacji. Co na przykład znaczy i czemu służy - w tym tekście, który poznaliśmy - zupełnie niejasny konflikt między inspektorem Heatem a Komisarzem?

Wątek sensacyjny został ponadto wypreparowany w ten sposób, że tylko Winnie Verloc zachowała resztki motywacji psychologicznej, które pozwoliły Ewie Wawrzoń stworzyć postać jako tako pełną i zrozumiałą. Reszcie bohaterów, przede wszystkim zaś Verlokowi i obydwu policjantom, pozostała tylko sama zewnętrzność, ulepiona w dodatku z postępków mało zrozumiałych. Toteż Mariusz Dmochowski, Henryk Machalica i Andrzej Szczepkowski grali tak, jak grywa się literaturę sensacyjną, tyle że - wobec braku materiału - bez cechującej udane dzieła tego gatunku logiki myśli i postępowania, a napięcie, które coraz to spadało, musiano podtrzymywać tandetnie "koprowa" ilustracją muzyczną.

TOTEŻ z prawdziwą przyjemnością jeszcze tego samego wieczoru zobaczyłem Andrzeja Szczepkowskiego - i grono równie jak on znakomitych tużpowojennych wychowanków krakowskiego Studia Teatralnego - w pierwszym programie z nowego cyklu "WIECZORY KRAKOWSKIE". Była to urocza pogawędka, w której świetnie zagrana naturalność i bezpośredniość raz po raz przechodziła w naturalność i szczerość autentyczną, a wcale poważne "wartości poznawcze" wsączały się do głów odbiorców zupełnie bezboleśnie. Wyróżnianie kogokolwiek z uczestników tej nocnej (początek o 22.05) rodaków rozmowy mijałoby się z założeniem programu, wymieńmy więc tylko pozostałe nazwiska: Irena Babel, Anna Lutosławska, Marta Stebnicka, Tadeusz Łomnicki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji