Artykuły

Czereśnie w POSKU

Ostatni "Czwartek w POSK-u" był pod znakiem lata, czereśni i wdzięku. Dzień nie był zbyt gorący, ale odświeżające i słodkie czereśnie budziły na nie apetyt. "Apetyt na czereśnie" to tytuł uroczego, lekkiego "mini-musicalu" Agnieszki Osieckiej. Nie była to premiera na londyńskich deskach - w r. 1969 wystawiana była w "Ognisku Polskim" w innej obsadzie, a przed kilku laty grana była zaledwie kilka razy z tymi samymi aktorami, jak na ostatnim "Czwartku". Komedia ta jest jednak tak urocza, że z przyjemnością ogląda się ją jeszcze raz.

Agnieszka Osiecka jest niezwykle utalentowaną i nie mniej popularną w Polsce autorką wielu piosenek i skeczy. Wyrosła w znakomitym teatrzyku studenckim STS, znanym z ostrości satyry i odwagi krytyki. Osiecka chwyta bezbłędnie atmosferę obyczajową w kraju, okrasza ją ironią, opromienia dobrym smakiem i nie małą dozą poezji. Rekordy powodzenia pobił jej spektakl "Niech no tylko zakwitną jabłonie". Mnie osobiście jeszcze bardziej podoba się kameralny "Apetyt na czereśnie" - ma on więcej wdzięku i jakiejś podskórnej zadumy. Jest to dwuosobowa (plus pianista) komedia, której akcja przeplatana jest ślicznymi piosenkami. Jest to jakby żart sceniczny, prowadzący do nieoczekiwancgo zakończenia. Na tle znanych i nieznanych piosenek, przeważnie ze słowami Osieckiej, rozgrywa się akcja - interesująca, nie banalna, finezyjna. Melancholia miesza się z uśmiechem - jak w życiu.

Nie chcę zdradzać treści sztuki, bo przedstawienie będzie powtórzone, mogę tylko tyle powiedzieć, że sztuka składa się z szeregu migawkowych scenek, w których aktorzy odgrywają kolejno etapy swych przeżyć małżeńskich i w ułamkach sekund wcielają się w coraz to inne postacie. Chociaż realia sztuk] charakterystyczne są dla Polski Ludowej - takie perypetie małżeńskie rozgrywają się wszędzie i sztuka nadaje się do pokazania w każdym środowisku.

Obecny spektakl w POSK-u był prawie że powtórzeniem dawnego przedstawienia w reżyserii Leopolda Kielanowskiego, który z tej miłej komedyjki zrobił śliczną, lekką, lśniącą wieloma kolorami bajkę. Obsada natomiast jest częściowo zmieniona. Mężczyznę gra tak jak wtedy Witold Schejbal - i jest o całe niebo lepszy. Jego vis comica bardzo rozwinęła się w ciągu tych lat. Jest on niekłamanie zabawny, wywoływał salwy śmiechu i jako "prawdziwy mężczyzna" - podrywacz samochodowy, wyśmienity w scenie pijaka, ani odrobinę nie przeszarżowany; i jako fircykowany K. O ("Kulturalno Oświatowy") polskich "wczasów", typowy wytwór Peerelu, a przy tym symbol pensjonatowego uwodziciela. Był poważny i zatroskany jako oddany pracy inżynier i jako nieustępliwy mąż nudzącej się żony. "Parlandował" przy tym, przyjemnie, a to jedna z najtrudniejszych rzeczy w piosenkarstwie. Gościem POSK-owego widowiska (a mamy nadzieję, że nie tylko gościem) jest Lena Harrison, aktorka z Polski. Pamiętamy ją jako świetną Dianę w sztuce Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej "Powrót mamy". Jest zupełnie inna od grającej przed laty w "Apetycie na czereśnie" poetyckiej, nerwowej, czułej jak sejsmograf Krystyny Dygat. Oddaje ona za to idealnie typ prawdziwej dziewczyny z Polski Ludowej, rzeczowej, nieco wulgarnej, nie szczędzącej łokci do przebijania się przez życie, a przede wszystkim podbijającej wdziękiem oraz rozkosznym brakiem logiki. Odchodzi od męża, bo chce sobie kupić różowy kapelusz, a takich nie mają w dziurze, gdzie mąż "frajer inżynier" poświęca się dla pracy i ojczyzny. Lena Harrison to wcielenie wdzięku i seksu. Gra z jakąś taką naturalnością, że kto nie widział jej w innych rolach może pomyśleć, że gra ona samą siebie. Była w przedstawieniu przekonywającą prostą dziewczyną, przodownicą pracy, kochającą żoną, zdradzającą mężatką, wulgarną szansonistką w szmatławej knajpie uzdrowiska (w tej piosence-parodii była bezkonkurencyjna). Śpiewa przy tym nastrojowo i zmysłowo śliczne piosenki, przede wszystkim Agnieszki Osieckiej, dodając piosenki swego ulubionego Okudżawy.

Trzecią postacią tego "mini-musicalu" jest pianistka, a muzyka w tym spektaklu odgrywa dużą rolę. Aleksandra Kłaczyńska, utalentowana pianistka, jest idealną akompaniatorką, choć nie chciała się włączyć w przedstawienie jak jej poprzednik Andrzej Marek. Doskonały efektem był przez nią na fortepianie oddany stukot pociągu, w którym rozgrywa się akcja sztuki.

Przedstawienie w POSK-u przyjęte było przez wypełniającą salę publiczność entuzjastycznie. Z nielicznymi wyjątkami widzowie chwalili i sztukę i wykonawców. Przypomniało mi to "ankietę" jaką przeprowadziłam wśród widzów po pierwszym przedstawieniu "Apetytu na czereśnie" przed laty. ("Tydzień Polski" z dn. 17 stycznia 1970 roku). Dwunastu przedstawicieli kulturalnego "establishmentu" emigracyjnego wypowiedziało się wtedy z zachwytem o sztuce i o przedstawieniu. Warto przypomnieć wypowiedź Stefanii Kossowskiej: "Jeśli ktoś czuje się w obowiązku popierać teatr emigracyjny, niech nie idzie na 'Apetyt na czereśnie', bo to nie obowiązek, tylko przyjemność. Wdzięk, poezja, dowcip, oryginalność".

"Apetyt na czereśnie" to jeszcze jedno piórko do pióropusza Urszuli Święcickiej, inicjatorki i organizatorki "Czwartków w POSK-u". Sama wyglądała ślicznie w czapce kolejowego zawiadowcy i prawdziwie "warszawskiem" akcentem zapowiadała odejście pociągu - platformy rozgrywającej się sztuki. Gwizdek też brzmiał przekonywająco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji