Artykuły

Tropami teatralnej pasji Karola Wojtyły

Karol Wojtyła dobrze sobie zapracował na miano Człowieka Teatru. W latach gimnazjalnych grał, a kilkakrotnie współreżyserował, kilkanaście sztuk, głównie pozycji repertuaru romantycznego i modernistycznego. Przed wojną należał do Konfraterni Teatralnej, a w czasie okupacji występował w konspiracyjnym Teatrze Podziemnym prowadzonym przez Mieczysława Kotlarczyka - pisze Krzysztof Miklaszewski.

"Tropami teatralnej pasji Karola Wojtyły". Takim tytułem opatrzyłem kiedyś cykl rozmów z moim londyńskim przyjacielem - znanym poeta i tłumaczem Bolesławem Taborskim, który wszystkie utwory sceniczne Papieża Jana Pawła II fantastycznie przetłumaczył na angielski. Taki tytuł zadziwiał niepomiernie, dość powiedzieć że te rozmowy przełożono na kilka języków, a ich fragmenty znalazły się w książkach wcale nie teatralnych. Wreszcie - o czym świadczy odpowiedź z Watykanu - taki tytuł zachęcił (podobno) samego Bohatera do zapoznania się z jego zawartością, z której - ni mniej, ni więcej wynikało - że Karol Wojtyła, potem ksiądz Wojtyła, potem biskup i arcybiskup - metropolita krakowski, zaliczany być może do dramaturgów... awangardowych.

To wcale nie żarty, ani dusery, wypowiadane na kolanach. Karol Wojtyła bowiem dobrze sobie zapracował na miano Człowieka Teatru. W latach gimnazjalnych grał, a kilkakrotnie współreżyserował, kilkanaście sztuk, głównie wspaniałych pozycji repertuaru romantycznego ("Balladyna", "Kordian", Nie-Boska Komedia") i modernistycznego ("Sułkowski", "Zygmunt August", "Judasz z Kariothu"). W swym przedwojennym roku studiów polonistycznych w Uniwersytecie Jagiellońskim należał do Konfraterni Teatralnej, przemianowanej na Studio 39, którą kierowali zawodowcy z Tadeuszem Kudlińskim na czele, a która była rodzajem teatru studyjnego, poszukującego. W czasie okupacji nie zrezygnował ze sceny, występując w konspiracyjnym Teatrze Podziemnym, prowadzonym przez swego Przyjaciela-wspaniałego Artystę Słowa - Mieczysława Kotlarczyka. I tu właśnie dzięki współpracy z Kotlarczykiem i inspiracji Juliusza Osterwy, który zaprzyjaźnił się, z gronem młodych entuzjastów teatru, narodziły się pierwsze kanony przyszłego Teatru Rapsodycznego, któremu sprzyjał, którego bronił, któremu kibicował aż do jego likwidacji przez komunistyczne władze w roku 1967.

Idea Teatru Rapsodycznego zaprzątała przyszłemu Papieżowi wiele uwagi i tym sposobem Karol Wojtyła stał się - obok Mieczysława Kotlarczyka - głównym prawodawcą tego modelu teatru, który swoją ekspresję buduje na słowie i jego scenicznej sile. Spróbujmy tę koncepcję, formułowaną przeciwko teatrowi werystycznemu i "bogatemu" zrekonstruować. Są to przemyślenia nie tylko bardzo oryginalne, ale z punktu widzenia historii teatru XX wiecznego - nowatorskie.

Jak napisał w artykule "Dramat słowa i gestu", w warunkach konspiracji "niesłychana oszczędność środków wyrazu okazała się właśnie eksperymentem twórczym". Odkryto wówczas iż.. "elementem podstawowym sztuki jest żywe ludzkie słowo. Ono też jest głównym zaczynem dramatu, fermentem, poprzez który przechodzą ludzkie czyny, skąd czerpią swoją właściwą dynamikę". W eseju programowym "O Teatrze Słowa" - wbrew temu, co można by sądzić - wyjaśnia Wojtyła potoczne nieporozumienie, jakoby "teatr słowa" mógł obyć się bez "ruchu". Dowodzi bowiem bardzo przekonywująco:

"Teatr nigdy nie był samym żywym słowem; w ogóle słowo, jeśli ma być żywe, nie da się pomyśleć bez ruchu", wyjaśniając jednocześnie, że w teatrze słowo "dojrzewa w oszczędny gest" ponieważ - jak dodaje przy charakterystyce Kotlarczyka - "proporcje pomiędzy słowem a ruchem, pomiędzy słowem a gestem, sięgają właściwie jeszcze głębiej, poniekąd poza teatr, sięgają w samo filozoficzne ujecie człowieka i świata. Przewaga słowa nad gestem przywraca pośrednio myśli przewagę nad ruchem i odruchem w człowieku. Okazuje się przy tym, że myśl bynajmniej nie jest zastojem, ale ma ona swój własny ruch. Właśnie ten ruch myśli, dynamikę myśli, chwyta żywe słowo i czyni ją zalążkiem działania".

Artykuł "Rapsody tysiąclecia" przynosi pedagogiczne postulaty tego modelu teatru. Wojtyła, przyglądając się praktyce Teatru Rapsodycznego, podkreśla: "Właśnie ten teatr, w którym tak wiele jest słowa, a tak mało "gry" zabezpiecza młodych aktorów przed zgubnym rozwojem indywidualizmu aktorskiego, nie pozwala im bowiem niczego narzucać tekstom od siebie, dyscyplinuje ich wewnętrznie, a nawet trzyma w ryzach (...) Tutaj prawie nigdy nie musi on być danym człowiekiem, nie musi "dać postaci", musi ją tylko pośrednio zarysować w świadomości widzów-słuchaczy".

Koncepcja Teatru Karola Wojtyły jest wyjątkowo spójna i całościowa, nie brakuje w niej śmiałych sformułowań o istocie i naturze utworu dramatycznego.

"Utwór sceniczny - pisał Autor 6 dramatów - jest często zawężeniem dramatyzmu życia i bytu człowieczego, sprowadzeniem do ciasnych nieraz rozmiarów jednostkowego wydarzenia i ograniczonej akcji, łatwo zauważyć, jak te granice ciążyły wielkim dramaturgom, jak bardzo nieraz Słowacki, Wyspiański czy Szekspir musieli się nałamywać do możliwości faktycznego teatru, który ze względów technicznych jest za małym zwierciadłem rzeczywistości. Oto stoimy wobec tej prawdy, że nie tylko wydarzenia są dramatyczne, ale dramatyczne są również problemy, problemy, w których uwikłało się zwykle wiele, bardzo wiele różnorodnych wydarzeń. Teatr w tradycyjnym tego słowa znaczeniu nie potrafi ich wszystkich objąć i pokazać."

Pisząc dramaty i myśląc jednocześnie o ich kształcie scenicznym i realizacji teatralnej Karol Wojtyła zadziwia swoją... awangardowością. Nic dziwnego, że jego tłumacz i teatralny biograf zarazem Bolesław Taborski jednym tchem przy dramatach Wojtyły wymienia i T.S. Eliota i Harolda Pintera, bo jak słusznie analizował: "Wojtyła nie stwarzał wehikułów gry aktorskiej, ale traktował je jako przekaz myśli. Wyjaśnia to zresztą, dlaczego aktorzy maja trudności z graniem w Jego sztukach. Bo nie można się w nich "wygrać", ale trzeba poddać się myślom i słowom autora, a więc zrozumieć je i uznać za swoje."

Starając się zrozumieć wszystkie te tropy teatralnej pasji, która stawia Teatr Rapsodyczny między Wielkimi Polskiego Teatru: Kantorem, który bronił wizji i Grotowskim, który przyswajał ekspresję ciała, otwieramy dziś Teatr Karola Wojtyły, proponując jeden z najbardziej przenikliwych zapisów związku Kobiety i Mężczyzny w Sakramencie Małżeństwa - dramat z roku 1960 "Przed sklepem jubilera". Siła postawienia problemu czyni tę "medytację" (...) przechodzącą w dramat" - jak określił ten utwór "gatunkowo" sam Autor - jednym z najciekawszych utworów scenicznych o kondycji człowieka współczesnego, zagubionego w... miłości.

"Czasem ludzkie istnienie wydaje się za krótkie dla miłości -powiada Adam, porte parole Autora i dodaje: "Kiedy indziej jest jednak odwrotnie: miłość ludzka wydaje się za krótka w stosunku do istnienia - a może raczej za płytka".

I mimo, że łatwych rozstrzygnięć w Miłości, która nas przerasta, Autor nam nie podsunie, to nie pozostawi nas bez Nadziei. Krzysztof, wychowanek Adama ,który zastąpił mu zmarłego przedwcześnie Ojca, zdobędzie się na westchnienie: "Miłość jest ciągłym wyzwaniem rzucanym nam przez Boga, rzucanym chyba po to, byśmy sami wyzywali los".

Na zdjęciu: Karol Wojtyła po maturze, Wadowice, 1938 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji