Artykuły

"Play Strindberg" Witkacego

Tacy reżyserzy jak Erwin Axer wydają się predestynowani do sztuk Witkacego. Wiadomo, że sztuki te źle znoszą wszelkie udziwnienia inscenizacyjne - poza tymi, które znajdują się w samym tekście i didaskaliach autorskich - choć w dużej większości udziwniająco się je wystawia. Wiadomo, że ważniejsza, czy też co najmniej równie ważna jak cały ten efektowny cyrk nadrealistyczny, jest w nich treść intelektualna. Axer właśnie słynie ze swego szacunku dla tekstu literackiego, z dogrzebywania się do ukrytych w nim wartości i celnego pokazywania ich na scenie. Tak jest też w przedstawieniu "Matki".

Być może "Matka" nie należy do najlepszych sztuk Witkacego. Ale czy w ogóle dużo ich jest - tych najlepszych? Odpowiedzmy tak z ręka na sercu i bez snobizmu. "Matka" po prostu jest jedną ze sztuk Witkacego, dzieli z nimi swe siły i słabości. Genialne pomysły teatralne we fragmentach, genialne przeczucie dziejowa wysnute z przenikliwej obserwacji współczesności - jedno i drugie wyda się tym genialniejsze, że zrodziło się już w latach dwudziestych. Z drugiej strony jednak plątanina myśli, mnożenie i porzucanie wątków, obsesyjne nawroty, niedbałość w konsekwentnym układzie całości.

Zaczyna się to jak parodia dramatu rodzinnego Ibsena ("Upiory") czy Strindberga, o których zresztą mówi się w sztuce wyraźnie. Taki Witkacowski "Play Strindberg" - wcale nie gorszy od Dürrenmatta. Piekło poza fasadą kochającej się rodziny - ośmieszone i doprowadzone do koszmaru. Matrona , która poświęca całe życie dla syna i zarabia na dom robotą na drutach jest pijaczką i narkomanką o bujnej przeszłości erotycznej. Nieżyjący jej mąż zawisł na szubienicy jako zbrodniarz. Synalek Leon odziedziczył po tacie pewne skłonności; a poza tym to nierób i artysta wysysający z matki pieniądze. Jego narzeczona Zosia, dziewczę o wybujałych upodobaniach erotycznych, dobrze opłacających się finansowo. Wszystkie te postacie wzięte z rzeczywistości i z literatury są jakby rozdęte w swych cechach charakterystycznych, jakby ukazane w zwierciadle wyolbrzymiającym i wyostrzającym.

Ale parodia literacka to tylko jeden z elementów "Matki". Ta historia rodzinna - i nie tylko ona w tej sztuce - obrazuje równocześnie koniec całej epoki mieszczańskiej, rozkład kultury zabitej przez cywilizację, technizację - zmierzch indywidualizmu. Taka ocenę współczesnego świata daje Leon, który szuka "idei zasadniczej", i mogłoby się zdawać, że ta diagnoza pokrywa się z poglądami autora. Ale Leon jest też ośmieszony jako filozoficzny kabotyn, dla zdobycia pieniędzy zostaje alfonsem, sutenerem i na dodatek szpiegiem obcego mocarstwa. To zapewne też parodia pewnych wątków literackich. Jest bezsilny wobec nieuchronnego biegu dziejów. Frustrację dziejową topi - wraz z całym swoim towarzystwem - w narkomanii, w szaleńczej pokokainowej zabawie, w której świat na chwilę wydaje się piękny. W końcu ginie jako indywidualność przytłoczony przez zbiorowość.

Po diagnozie nie ma tu terapii. Katastrofizm jest totalny, bo i ci, którzy Leona wykańczają, siadają z powrotem do windy, którą przyjechali i która prowadzi do nikąd. Nie ma z niej wyjścia. Za to inne postacie sztuki wkraczają do bliżej nieokreślonej krainy szczęśliwości... W epilogu myśl autora plącze się i rwią coraz bardziej.

Przedstawienie - jak zawsze w Teatrze Współczesnym - jest znakomite aktorsko. Halina Mikołajska w roli tytułowej stwarza kreacje godną upamiętnienia w kronikach teatralnych. To chyba szczytowe osiągnięcie w dotychczasowej twórczości tej świetnej aktorki. Rola zbudowana z charakterystycznych cech szalonej staruchy, uproszczonych - bez rozpraszania się w szczegółach - w syntetyzowane rysy, nakreślone z niebywałą finezją i wyrazistością teatralną. Bogate modulacje starczego głosu, ostry gest towarzyszący słowom, rozmaite w tonacji śmieszki i śmiechy, od których czasem przechodzi dreszcz, kapitalnie pokazany obłęd alkoholowy. A przy tym spoza tej koszmarnej śmieszności chwilami przeziera rozpaczliwy tragizm tej postaci.

Również JAN ENGLERT zasłużył na najwyższe pochwały, bezbłędnie trafił w aurę Witkacowskich postaci jako słaby i brutalny, śmieszny i groźny artysta-filozof. BARBARA KRAFFTÓWNA w roli służącej Doroty raz jeszcze udowodniła, jak dobrze zaprawiona jest w Witkacym. STANISŁAWA CELIŃSKA bardzo dowcipnie ujęła rozkoszną idiotkę Zosię. Bardzo zabawny był w trochę, niesamowitym komizmie TADEUSZ SUROWA, jako dyrektor teatru Cielęciewicz, a EDWARD FIDLER należycie śmieszył jako tato Plejtus. W pozostałych rolach występowali z powodzeniem IRENA HORECKA, ANTONINA GIRYCZ, JÓZEF NALBERCZAK, WŁODZIMIERZ NOWAKOWSKI, RYSZARD OSTAŁOWSKI, MARIAN FRIEDMAN.

Scenografia Ewy Starowieyskiej w zasadzie wierna wskazówkom autora, podkreślona motywami secesyjnymi, wybornie oddawała trupi nastrój tej sztuki o rozkładającym się świecie w przededniu katastrofy ostatecznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji