Artykuły

"Dom Bernardy Alba"

Biały, jakby wymalowany wapnem masyw budynku, biegnących w górę schodów, luku bramy, przecina tylko wielki, czarny, prosty krzyż, dominujący nad sceną. Już rozsuwa, się kurtyna, już rozpoczyna pierwszą kwestię pełna namiętnej, nienawidzącej pasji Służąca, już korowód postaci w czarnych habitach sunie ku miejscu, gdzie modlitwę za zmarłego odmawia Bernarda Alba. I ta scena chyba najbardziej utkwiła mi w pamięci - czarne kobiety w habitach, masyw ścian, zawodząca, żałobna melodia.

Garcia Lorca jest poetą wielkich namiętności, silnych, gorących odczuć, potężnych indywidualności, w domu Bernardy Alba żyje dziesięć kobiet i nie ma ani jednego mężczyzny. Dziesięć kobiet pełnych nienawiści i rozpaczy, buntu i pasji, wybuchowych, obdarzonych temperamentem, zmuszonych do uległości, walczących i pokornych, histerycznych, nienormalnych, wypaczonych, schorzałych psychicznie przez długie odosobnienie i brak nadziei. Czy Bernarda Alba jest winna? Okrutna Bernarda, nieugięta Bernarda, dumna i władcza? Bernarda nienawidząca ludzi, gotowa zginać i poświęcić szczęście najbliższych w imię zasad wpojonych jej w młodości, przekonana, że powołaniem hiszpańskiej kobiety jest średniowieczne zamknięcie i praca?

Myślę, że spektakl, zaprezentowany nam przez Teatr Nowy wydobył surowego, strasznego Garcia Lorce, pisarza egzotycznej dla nas obyczajowości, pisarza groźnego i posępnego. Zamknął w sobie kilka znakomitych kreacji kobiecych - a o to wszak chodzi tu przede wszystkim. Więc - przejmujące w sile i głuchej rozpaczy sceny Służącej (Eugenia Herman) z I aktu, szczególnie w zestawieniu ze zbliżającym się czarnym pochodem robią naprawdę niezatarte wrażenie. Więc - doskonała Wiesława Mazurkiewicz w roli Martirio, córki Bernardy, świetna kreacja Janiny Jabłonowskiej w roli Poncji, dobra Augustias Bohdany Majdy.

Po pierwszym akcie sądziłam, że mamy do czynienia ze znakomitym przedstawieniem - po ostatnim zapadnięciu kurtyny było to tylko przedstawienie dobre. W pewnej chwili aktorki nie utrzymują już "wysokiego tonu", nadanego przez reżysera od samego początku. Rozpoczyna się niezbyt ciekawa, pozbawiona spięć wewnętrznych rozmowa. Wybuchy i pointy wynikają z sytuacji scenicznych a nie ze zderzeń silnych indywidualności. Może zresztą winna jest sama konstrukcja sztuki? Katastrofę przygotowuje tyle aluzji, tak wcześnie rozegrano najsilniejsze akcenty, tak bardzo napięto atmosferę, że kiedy katastrofa przychodzi - nikogo nie dziw nikogo nie przeraża, nikim nie wstrząsa. Po prostu - jeżeli akcentuje się w przemówieniu każde słowo - tym samym nic nie jest akcentowane...

I dlatego może nie mogła roli przeprowadzić konsekwentnie do końca tak wspaniała na początku Wanda Jakubińska? Bernarda Alba ma bowiem zadanie najtrudniejsze - gdy przychodzi katastrofa i gdy wszyscy mają już prawo milczeć, ją czeka jeszcze straszliwy wstrząs, ruina tego w co wierzyła i dlaczego żyła. Ale widz jest już zmęczony i nie wierzy, ile można bez przerwy ciągnąć wysokiego "c".

Tyle o Garcia Lorce - pisarzu naturalistycznym. Lecz jest jeszcze przecież Federico Garcia Lorca - poeta, Ten nie był obecny w przedstawieniu. Nie wiem - może wykluczyła go surowość i jednoznaczność inscenizacji? W każdym razie mam pretensję do aktorów, że tekstu Lorci nie mówili tak, jak mówi się tekst poetycki, że pozostawili tylko treść słów, gubiąc ich dźwięk, ton i barwę. A może gdzieś tu leżałoby rozwiązanie roli Adeli, najmłodszej córki Bernardy Alba? Adeli zakochanej, też silnej i też drapieżnej - lecz może mniej surowej dzięki swej wielkiej miłości? Niewątpliwie jest to najlepsza z dotychczasowych ról Danuty Mniewskiej - ale wolałabym Adelę inną. A już na pewno kompletnie "poza sztuką" jest Maria Górecka, (Amelia) - to oczywiste nieporozumienie aktorskie. Z trudnej roli Magdaleny względnie poprawnie wybrnęła Maria Białobrzeska - niemniej konieczność istnienia tych dwóch ostatnich postaci w samej sztuce wydaje się być wątpliwa.

W wypadku Matki Józefy, matki Bernardy, 80-letniej staruszki (Zofia Petri) zawinił reżyser - z realnej postaci stworzył topielicę ubraną w kolorowe szmatki, jakąś dziwożonę, stworę, obsadził w tej roli aktorkę, która zagrała epizod interesujący - epizod Ofelii z "Hamleta".

Ale w sumie przedstawienie jest dobre.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji