Artykuły

Potknięcie na linie

Przedstawienie rozpoczyna nie­prawdopodobny huk puszek, który obwieszcza wejście Carla (Przemysław Tejkowski) od strony widowni. Ten zgrzytliwy efekt akustyczny podrywa nie tylko widzów, ale także budzi (nikomu nie życzę, po­dobnego przebudzenia) śpią­cego na scenie Blondina Ireneusz Pastuszak). Inscenizacja "Przejścia nad Niagarą" Alonso Alegrii - peruwiańskie­go dramaturga i reżysera wymaga bowiem obecności zaledwie dwóch aktorów.

Mała scena teatru w Tarno­wie to klitka z widownią, li­czącą nie więcej niż pięćdzie­siąt miejsc, i ze sceną, mie­rzącą może siedem kroków na sześć. Marek Tomasik - scenograf spektaklu stworzył na niej wnętrze, przypomina­jące zaplecze jakiegoś zrujno­wanego magazynu, niemiłosie­rnie zaśmieconego starymi skrzynkami, pudełkami, opo­nami, deskami, zardzewiałymi rurami i tym podobnymi przedmiotami, kojarzącymi się ze wszystkim, tylko nie z po­kojem mieszkalnym. Tu we­getuje Blondin - akrobata, który czternaście razy prze­szedł po linie nad Niagarą, a za ostatni wyczyn otrzymał - bagatelka - ponad trzy tysiące dolarów. Na pewno nie świadczy o tym jego ubiór: podniszczone, kilka nu­merów za duże spodnie, po­plamiony, biały podkoszulek, dziurawa i postrzępiona ma­rynarka oraz dawno zużyte buty. To jedno z wielu, nie­uzasadnionych odstępstw re­żysera - Karola Wiśniew­skiego od tekstu Alegrii. Z jakiego powodu ów ekwilibrysta ma być nędzarzem? Nie wiem.

Ale najbardziej rażący jest sam finał. Oto dojrzały akrobata, wespół z młodym zapaleńcem, niesionym na ramionach, dokonuje kolejnego, tym razem najniebezpieczniejszego przejścia nad wodospadem. Ta scena ma symbolizować między innymi przezwycięża­nie własnych słabości, walkę ze strachem w imię przekra­czania bariery niemożliwości czy wreszcie przyjaźń, która pozwala tę walkę wygrać. Ma opowiadać również o tym, że swoją prawdziwą wartość po­znajemy dopiero wtedy, kie­dy ujawnia się ona w obec­ności drugiego człowieka. I dlatego ważne jest to, że obydwaj śmiałkowie przecho­dzą po linie razem. Tymcza­sem, reżyser, nie wiedzieć czemu, rozdzielił ich po oby­dwu stronach widowni i efekt jest taki, że jeden idzie, a drugi na niego krzyczy. Nie wiem też, dlaczego Wiśniew­ski, tak lekką ręką, wykreślił z tej sceny wszystkie partie "do siebie". Fragmenty te nie tylko pokazują, co postać w danym momencie myśli, ale także wyznaczają wewnętrzny rytm finału, który bez tego wyszedł mizernie. Podobnie blado wypadli aktorzy, którzy swe postaci zbudowali jedy­nie na opozycji: krzykliwy Carlo i zmartwiony Blondin. To trochę za mało, aby ten spacer po linie mógł się za­kończyć sukcesem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji