Artykuły

Warszawa - Tohu - Bohu - Dawno

I narodził się Porfirion Osiełek. Ale czy wtedy padał deszcz?

Stanisław Maria Saliński wspomina tylko przegadane noce w Milanówku, pierwsze czytanie powieści: "Porfirion Osiełek czyli Klub Świętokradców". A było to jak notuje Gałczyński:

"Warszawa - Tohu - Bohu - Dawno."

Istotnie dawno, bo 46 lat temu. Zaś sprawa deszczu przyszła mi na myśl podczas oglądania adaptacji "Osiełka" pióra Krystyny Meissner, przedstawionej właśnie na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego.

I zjawił się "Śliczny pan Porfirion Osiełek false Hilarion Gaff" wśród tłumu parasoli. W spektaklu parasol okazał się plastycznym wyrazem poetyckiej melancholii. Drogowskazem Porfirionowych przygód.

Pobłogosławiony lirycznym rekwizytem ostro wkracza Porfirion (Andrzej Szajewski) w świat rozdęty wygłupem, gdzie odnajdujemy Gombrowiczowskie-Witkacowskie style zabawy. Szajewski drobiazgowo uformował brzuchatego Osiełka z uśmiechów człowieczka cichej niewiedzy, gestów zadowolonego chłoptysia, z chodu - "Ten pan przechadza się z właściwą sobie dezynwolturą". Teraz piętrzą się pomysły reżysera (Krystyna Meissner) i scenografa (Ryszard Winiarski).

Pisząc "Porfiriona", protestował Gałczyński przeciw ówczesnej rzeczywistości politycznej, zakłamaniu. Protestował też przeciw pluszowym kanapom, kanonizowanym wdowom. Lecz jego protest, choć zdaniem debiutanta całościowy, kwitował świat swobodą robienia obrzydliwych min. Stąd już na początku powieści kot Myrmidon fi donc "rzyga sardynkami strawionymi z nonszalancją".

Tyle prozatorski debiut. A potem. Potem czytaliśmy wszyscy wiersze Gałczyńskiego. Zatem "Porfirion" jako dawna powieść późniejszego poety? Lub może geneza dowcipu burzącego porządek obrazów lirycznych?

Krystyna Meissner od razu objęła "Porfiriona" cudzysłowem poetyckiej umowności. Nawet ów programowo anty-mieszczański kot na scenie raczej sięga do wyobraźni bajki, niż szokuje brakiem form towarzyskich. "Wykrzywione gęby" bohaterów Witkacego, Gombrowicza, Schulza,których z racji premiery "Osiełka" przytacza, w jak zwykle świetnym programie, Marta Piwińska - rozbijały często aktem bólu świadomość człowieka. Odwaga 21-letniego Gałczyńskiego, zapisana językiem groteski, była wtedy wyrazem wiary w siłę samej formy symbolu. Treść symboliki pokazały dopiero późniejsze rzeczy poetyckie. Żart skonkretyzowała "Zielona Gęś".

Spektakl "Porfiriona" jest nie tylko dobrym teatrem. Jest równoległym potraktowaniem studenckich dowcipasów, narastania lirycznej metaforyki i wreszcie zmagań o prawo do autentyczności osobistych przeżyć artysty.

Dowcipy, szturchańce osiągają apogeum na spotkaniu u Heksenszus. Heksenszus, w ujęciu Eugenii Herman, wspomaganej celnym kostiumem, wprowadza klimat zabawy przedrzeźniania ludzkich postaw (m.in. pochylenie ciała, "dystynkcja" wymowy). Salon Heksenszusów potwornieje. Ostro i konsekwentnie pokazana Ciotka Tundal Anieli Świderskiej przejmuje niemal Witkacowskim grymasem. Meissner zatrzyma grymas karykatury szczęśliwie, nie dobudowując Gałczyńskiemu sprzed 46 lat przeczucia kryzysu ludzkiej egzystencji. Poetycki skrót rozkłada akcenty parodiowania strasznych Heksenszusów. Ciekawie rozwiązują twórcy inscenizacji zaręczynową toaletę Osiełka (pomysł wieszaka-szafy, sadzawki-wanny).

Cezura dwóch aktów chyba jeszcze wyraźniej poszerza świat Porfiriona. Szczególnie pięknie wydobyty został moment Spowiedzi Mordercy (August Kowalczyk). Znowu sięgnijmy do powieści. Gałczyński wyprzedza monolog o księżycu wstępem:

"Zabandażowany morderca krzywił gębę w sposób odpychający i zgrzytliwym głosem opowiadał jakieś nieprawdopodobne historie, kołysząc wstrętnym łbem ponad stołem. Czkał ohydnie."

W spektaklu spowiedź tłumaczy się bez klimatu przebierańców i wygłupu. Przed 46 laty spowiedzią Gałczyński zapowiadał siłę poetyckiego wzruszenia przyszłych wierszy. Teraz słowa o trudnym miłowaniu bezpośrednio nawiązują do skojarzeń poezji twórcy "Kolczyków Izoldy". Kowalczyk uchronił liryzm monologu. Niewielu aktorów potrafi tak przekazać brzmienie poetyckiej metafory.

Wróćmy do Ślicznego Pana Osiełka. Właściwie raz znika mu uśmiech sympatycznej niewiedzy. Cała postać nieco wychodzi z ram prostaczka. Szajewski ostrzejszym ruchem, mocniejszym akcentem mowy przełamuje dotychczasową koncepcję bohatera. Dzieje się to w dialogu Porfirion - Autor (Kowalczyk). Znowu powieściowy pierwowzór utrzymuje ton zabawowej mistyfikacji. Osiełek odpycha twórcę przynaglany atakiem noktambulizmu. Dopiero sceniczny Porfirion postawiony wobec Autora wymyka się atmosferze ścisłych charakterystyk.

Tragedia zniszczonego pisarza przestała być etapem zgrywy. Szajewskl zawiesił wkładanie Osiełkowych masek. Słuchamy więc Gałczyńskiego. No, może niezupełnie, gdyż trwają prawa przedstawienia. Powieszony Autor zdejmie stryczek. Porfirion ruszy w świat krokiem Chaplinowskiei marionetki. Rozlega się wiersz poety. Ciąg kształtowania wyobraźni Gałczyńskiego Meissner podkreśliła w oberży. Bowiem mordercy mówią wersami "Zaczarowanej Dorożki". Również muzyka Tomasza Ochalskiego wzmacnia dźwięk słowa.

Inscenizacja utrwala słuszne proporcje wygłupu, liryzmu, autodemaskacji. Dobrze się stało, że Meissner pominęła fragment "Porfirion w fabryce", dziś raczej dokument pasji młodego twórcy. Ciekawszy wydaje się akt drugi. Lecz to już sprawa rozwoju talentu samego Gałczyńskiego.

A swoją drogą dziwne, że recenzentka stołecznego dziennika - założywszy sobie słabość Teatru Polskiego, zauważa wyłącznie rolę młodej absolwentki warszawskiej PWST.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji