Artykuły

Opera bez arii miłosnej

Ziemia, na której namiętność przeradza się nie w miłość lecz w zbrodnię, jest jałowa, wysuszona, spalona słońcem. Zroszona jedynie gorzkimi łzami. Bezbarwny, nijaki pejzaż - bez odrobiny świeżej zieleni. Rozmyte zarysy wzgórza, brudne plamy na horyzoncie, martwe niebo. Nic, na czym warto by choć na chwilę zatrzymać wzrok. Nawet architektura jest tu tylko prostą geometrią, przywołującą zresztą nie najlepsze skojarzenia.

W takim pejzażu oglądamy na kaliskiej scenie, niezbyt często u nas wystawiany, dramat Federica Garcii Lorki, "Krwawe gody", którego reżyserii podjął się na otwarcie nowego sezonu sam dyrektor teatru, Jan Nowara.

Uboga scenografia wprawdzie dość zręcznie zaznacza podział przestrzeni scenicznej, stwarzając możliwość gry na różnych planach, ale już w zabudowie owej przestrzeni to dążenie do prostoty daje efekty co najmniej osobliwe. Dwa podstawowe elementy scenograficzne, duże białe pudła, przesuwane na kółkach, przypominają, niestety, do złudzenia (niech mi autor po chrześcijańsku wybaczy to porównanie!) przenośne toalety o niezbyt wysokim standardzie. A o taką perwersję twórców spektaklu doprawdy trudno podejrzewać.

Ziemia jałowa z dramatu Lorki to Andaluzja. Niekoniecznie trzeba jej szukać w dalekiej Hiszpanii. Takie martwe miejsca, zapomniane przez Boga, obciążone jakimś beznadziejnym fatum, można przecież napotkać wszędzie.

Na tej ziemi nieprzyjaznej i niewdzięcznej żyją ludzie. Żyją, a może raczej pół-żyją, trwają siłą bezwładu, egzystują na pograniczu realności i urojeń. Kobiety, które w rodowych walkach tracą mężów i synów, żyją już tylko swym bólem i cierpieniem. Tym, co było i minęło, lub tym, co dopiero ma przyjść. Młodzi mężczyźni poddają się złudnym urokom życia lecz giną, zanim jeszcze wejdą w jego pełnię. Starsi mogą już tylko naiwnie pomarzyć, że ich późni potomkowie znajdą kiedyś w sobie dość siły, aby tę ziemię pokochać i zamienić ugory w kwitnącą, szczęśliwą krainę.

Matka (Małgorzata Andrzejak) - bodaj najważniejsza postać w tym dramacie - ma na twarzy wypisane cierpienie, a w gestach zakodowaną bezradność. Jej czarna suknia jest jak złowrogi cień, a ciemne włosy ciążą nad głową jak tragiczne fatum. Ta sama czerń znaczy też skronie niedoszłych kochanków, którzy daremnie próbują walczyć z przeznaczeniem. Ale jasne suknie i płowe włosy dziewcząt czy młodych kobiet (skąd u Hiszpanek ta uroda?) też nie uchronią ich przez ponurym losem.

Los jest zapisany i musi się spełnić. Ale ludzie też mają swoje tajemnice. Głęboko ukryte i nie uświadomione do końca, nadzieje i tęsknoty, czasem nawet wielkie namiętności. Odkrywają je w gorących rytmach muzyki hiszpańskiej, wyzwalają poprzez taniec i śpiew. Na własną zgubę, bo wielkie pragnienia tutaj nie spełniają się. Namiętność nie przeradza się w miłość, nie prowadzi do szczęścia lecz do zbrodni, niosąc za sobą kolejną wielką falę ludzkiego bólu i żałobnego smutku, otaczającego od wieków tę ponurą krainę.

Dlaczego tak się dzieje? Na to pytanie spektakl kaliski nawet nie próbuje szukać odpowiedzi.

Całe przedstawienie zbudowane jest na tym charakterystycznym tanecznym rytmie, który wystukują buciki tańczących dziewcząt i chłopców. Taneczne intermedia przeplatają się ze scenami dramatycznymi, powracają jak echo, jak przestroga. Narzucają rytm i tempo akcji, toteż całe widowisko - zwłaszcza w drugim akcie - coraz wyraźniej zmierza ku musicalowej czy wręcz operowej konwencji. Po rozśpiewanej i roztańczonej sekwencji weselnej następuje, chyba najpiękniej zainscenizowana, nocna wizja pogoni zbiegłych kochanków. Obraz mroczny i tajemniczy, z pogranicza świata fantastki, pełen niepokojących dźwięków, szeptów, zaśpiewów.

Tam - na manowcach życia - na zbłąkanych czekać będzie śmierć (Monika Krzywkowska). Choć w podartych łachmanach, tak kusząca, pociągająca, że nie można jej się oprzeć. Po raz kolejny spełnia się więc przeznaczenie losu.

Ta operowa konwencja, wystylizowana, odrealniona, jakkolwiek urokliwa, niesie jednak za sobą i inne konsekwencje. Sprawia, że cały dramat Lorki wyraźnie traci swą ostrość. Nie wybrzmiewa już tak mocno do końca.

A może to wszystko się w ogóle nie zdarzyło? Może ponura wizja narodziła, jak zły sen, tylko w duszy panny młodej, niepewnej czy w ramionach przyszłego małżonka odnajdzie ukojenie. Albo też w myślach, zaniedbywanej młodej żony, raczej skłonnej widzieć swego męża w objęciach śmierci niż innej kobiety, Mogła ją też wyśnić matka - kobieta ciężko doświadczona przez los i podświadomie kreująca podobną przyszłość innym ludziom.

Dziwna ta opowieść o krwawym weselu. Prawdziwa i nieprawdziwa. Niejasna, niedopowiedziana do końca, niepokojąca. Opera, w której kochankowie nie potrafią zaśpiewać arii miłosnej. Czy to w ogóle ma jakikolwiek sens?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji