Artykuły

Rozbawione (i pełne uroku) trzy siostry

(...)

Hanuszkiewicz, przystępując do realizacji "Trzech sióstr", wyszedł z kontrowersyjnego założenia, że dotychczas Czechowa wszyscy grali źle, nawet w MCHAT'cie, zwanym "Domem Czechowa" teatrze Stanisławskiego i Niemirowicza-Danczenki. Inna rzecz, iż na poparcie swej tezy znalazł nielichy argument, w postaci wypowiedzi samego Czechowa. Zacytujmy jedną:

"Dlaczego na afiszach i w reklamach prasowych moje sztuki tak uporczywie mianuje się dramatem? Stanowczo Niemirowicz i Stanisławski dopatrują się w nich zupełnie czegoś innego, niż napisałem, mógłbym przysiąc nie wiem na co, że żaden z nich ani razu nie przeczytał sztuki dokładnie."

Hanuszkiewicz natomiast przeczytał. I dał przedstawienie wyborne! Komedia stała się naprawdę komedią - szczególnie w pierwszej części (czteroaktową sztukę przedzielono na dwie części tylko). W drugiej, gdy jednak - czego ukryć się nie da - pół miasta idzie z dymem, żona Wierszynina usiłuje popełnić samobójstwo, a Tuzenbach ginie w pojedynku, o beztroską zabawę już nam nieco trudniej, ale - finał znowu jest porywający. I po raz pierwszy, odkąd pamiętam "Trzy siostry", pod końcowe oklaski, trzy dziewczyny wychodzą przed widownię radosne, roześmiane, prowokujące i nas do uśmiechu.

Te trzy dziewczyny, to Zofia Kucówna - Masza, Mirosława Dubrawska - Olga, Ewa Żukowska - Irina. Znakomite! Kucówna więcej niż znakomita...

Jest to więc, w sumie, spektakl szalenie logiczny, przekonujący, drugiej strony jednak, pamiętam że równie piękne, równie logiczne, a przecież całkiem inne, były inscenizacje, czy MCHAT'u właśnie w reżyserii Niemirowicza-Danki, pokazywanej w Warszawie, czy Dąbrowskiego w Krakowie, z Mikołajską - Iriną...

Czyli - zgódźmy się, że Czechowa dotychczas nie grywano źle, lecz tylko inaczej. Że po prostu w "Trzech siostrach" istnieje doskonały materiał i na satyryczną komedię i na społeczny dramat; ale fakt faktem, że na komediowych "Trzech siostrach" czas płynie przyjemniej.

Powiem więcej: na "Trzech siostrach" bawiłem się lepiej, niż na siódmym programie kabaretu "Dudek". Ludzie - słuchajcie "Dudek" i mało śmieszny! Nie do wiary, ale do tego doszło! Dwa braki złożyły się na to, że program "7 czyli do tego doszło", mniej bawi od poprzednich. Pierwszy brak, to brak tekstów. Dudek ratuje się remanentami albo przedwojennymi ("Cukierzalc" - szmonces Konrada Toma), albo sprzed lat dziesięciu ("Na wyrębie" Tyma), albo też co tam komu leżało w zakurzonych teczkach ("Idę na całość" i "Ogórki małosolne" Młynarskiego, "W hotelowym lobby" Choromańskiego) albo nie ratuje się wcale.

Drugi brak, to brak Gołasa i Michnikowskiego dotychczas "samograjowych" filarów kabaretu. Brak tym dotkliwszy, że dwóch Wiesławów nie jest w stanie zastąpić jeden Wojciech (Pokora), choć pewnie bardzo chce. Co zatem pozostaje? Dlaczego warto jenak spędzić wieczór w "Nowym Świecie"?

Pozostaje urok i ciepło, jakie potrafią utrzymać na estradzie Dziewoński, Kobuszewski i Pawlik, pozostaje niezmienna siła komiczna Ireny Kwiatkowskiej, wdzięk i uroda dwu, bardzo udanych "Dudkowych" debiutantek: Małgorzaty Niemirskiej i Jolanty Zykun, pozostaje wreszcie piękna piosenka Osieckiej "Chleb z czeremchą", pięknie przez Niemirską śpiewana...

(...)

Data publikacji artykułu nieznana

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji