Artykuły

Jaskółki

Ostatni tydzień w programie TV należy uznać za dobry. Świetna inscenizacja teatralna, co najmniej dwa przyzwoite programy rozrywkowe, kilka mniejszych interesujących pozycji, a nawet wybitne czy ciekawe filmy to, przyznajmy, w TV oznacza dobry tydzień. Ale ten tydzień dostarczył czegoś więcej, co winno być dla recenzenta powodem do refleksji. Zdradził mianowicie sygnały szerszego i bardziej dalekosiężnego spojrzenia na sztukę (bo głównie chodzi mi o problemy kultury), zasygnalizował proces poszerzania się horyzontów, mieliśmy kilka ważnych jaskółek, które oby robiły wiosnę, tym bardziej że już pora po temu, nawet na naszym spóźnionym kalendarzu.

Mieliśmy więc piękną i twórczą inscenizację w poniedziałkowym Teatrze TV poetyckiego dramatu Federico Garcia Lorca "Miłość don Perlimplina do Belisy", przejmującą historię o szkole miłości i goryczy małżeńskiego doświadczenia, jakie przeżywa para bohaterów. Lorca jest chyba jedynym w swoim rodzaju mistrzem tego, co nazywamy teatrem poetyckim - skupienie całej uwagi na grze uczuć i samej istocie przeżycia, jako elementu akcji, symboliczna niemal prostota sytuacji, a jednocześnie doprowadzenie ich do jakiejś ostatecznej krańcowości - wszystko to stwarza olbrzymi margines dla wyrazu, dla środków teatralnych, tekst jest właściwie librettem. Fascynujące piękno spektaklu TV jest zasługą reżyserskiej śmiałości Aleksandra Bardiniego i wizji plastycznej Z. Pietrusińskiej, a także znakomitej gry aktorów B. Pawlika, B. Wrzesińskiej, W. Łuczyckiej, B. Brun-Barańskiej i M. Gajdy. Bardini stworzył całkowicie własną, głęboko stylową i fantastyczną w klimacie koncepcję tego poematu scenicznego, między operą, komedią masek, baletem i pantomimą. Pawlik, z ową maską rokokowego maszkarona pokazał swoje wielkie możliwości właśnie tragika, znakomita i demoniczna była Łuczycka, ciekawa w zmysłowej przewrotnej naiwności B. Wrzesińska (może nazbyt podobna do K. Jędrusik). Najistotniejsze jednak, że był to pierwszy po długim czasie spektakl, odchodzący od naturalistycznej linii teatru TV, jaka ostatnio w niej dominowała. Odrywając się od dosłowności dopiero otwierają się możliwości teatru.

Drugą taką "jaskółką" był fakt, że TV pokusiła się zrobić mały festiwal Antonioniego. Po dwukrotnym zaprezentowaniu "Przygody", a następnie "Zaćmienia", krytycy i znawcy (A. Bohdziewicz, A. Jackiewicz, M. Czerwiński i J. Fuksiewicz) pokusili się, aby przekonać i zbliżyć do tej wielkiej współczesnej sztuki masową widownię TV. Projekcję połączono z dyskusją ("Na wielkim ekranie"). Doceniając sens i znaczenie tej próby wprowadzenia masowej widowni w rzeczywisty świat i problematykę dzisiejszej sztuki filmowej, trudno nie zauważyć, iż dyskusja ta nie spełniła chyba swego zadania. Chodziło przecież o to, aby przekonać publiczność do sztuki Antonioniego, a więc wyjaśnić go, obronić wobec najczęstszych zarzutów (że niezrozumiały, że nudny, że nielogiczny i marginesowy...). Nie da się tego zrobić, jeśli się będzie mówić o "wolności" i "wolnej woli" artysty, o "biologicznym widzeniu", o biernym, naturalistycznym i bezsilnym portretowaniu życia, jeśli się będzie szufladkować socjologicznie sprawy, które są sprawami ogólnoludzkimi ("nic, co ludzkie, nie jest mi obce" - stwierdzili już dawno mędrcy; to uwaga pod adresem młodocianych dyskutantów). Antonioni da się obronić właśnie na płaszczyźnie i wobec tych zarzutów, jakie mu widzowie stawiają. Jest to sztuka w pełni kreatywna, przemyślana do najdrobniejszego szczegółu, ma linię dramaturgiczną, "akcję", jest logiczna i konsekwentna, jest najbardziej świadoma i pełna treści myślowych. Sugerowanie temu reżyserowi agnostycyzmu oraz irracjonalistycznego widzenia świata - jest chyba, delikatnie mówiąc, wyrazem ślepoty. Jestem gotów to udowodnić przykładami fragmentów "Przygody", cytatami z dialogów. Film ukazuje relatywność ludzkich uczuć, to, jak bardzo siebie samych nie znamy, przeraźliwą dialektykę i sprzeczność naszych pragnień, powierzchowność i ograniczoność kontaktów z drugim człowiekiem, a także wynikające stąd uczucie samotności. To wszystko Antonioni konsekwentnie, logicznie i plastycznie w "Przygodzie" pokazał, co więcej - zajął wobec tej prawdy stanowisko. Wydaje mi się, że dyskusja TV powinna te rzeczy widzowi uświadomić, przybliżyć mu tę wierną sztukę, zjednać go dla niej. Inaczej taka dyskusja nie ma sensu, przeszkadza tylko w percepcji samego filmu. Ambitny zamiar TV został właściwie zaprzepaszczony.

Teatr Sensacji pokazał trzeci odcinek "Stawki większej niż życie" p. t. "W pułapce" A. Zbycha, w reż. A. Konica Pan Zbych uraczył nas dalszymi, pełnymi napięcia przygodami por. Klossa (Kłosa?). Była tu galeria znakomitych postaci (S. Mikulski, H. Bąk, Z. Maciejewski, J. Nalberczak, R. Pietruski i in., każdy z nich przepyszny w swoim stylu), oglądało się z zapartym tchem, myślenie i wątpliwości przychodziły później (np. dlaczego oficer niemiecki musiał się spotkać z "dentystą" akurat w lesie, pełnym partyzantów, kiedy już przedtem spotykał się z nim bezpośrednio w gabinecie...), ale na tym ten rodzaj widowiska polega, żeby wciągać akcją. I w tym sensie cykl ów zdaje egzamin.

Nie przekonuje mnie natomiast w dalszym ciągu powieść TV "Dzwonić cztery razy" ("Święto wiosny"), choć zaprezentowano nam przy okazji jednego świetnego aktora (R. Filipski). Dobre i to. Jest to, niestety, przykład szlachetnej w intencjach sztuki kompromisów, o samych konfliktach pozornych, polegających na qui pro quo, czyli nieporozumieniu, tzn. wszyscy okazują się w rzeczywistości lepsi niż się wydawało (przez chwilę), sztuka z klimatu nieśmiertelnych Matysiaków oraz ich "jednego pokoju" (ten drugi gdzie się dzieją rzeczy złe, jest zawsze zamknięty), naturalistyczne ple-ple bez końca i początku, tzw. życie, które cieknie jak z kranu.

Najwyższy czas, żeby pochwalić J. Rzeszowskiego. Od lat jest on jedynym człowiekiem, który serio pracuje nad inscenizacją piosenki i - przy wielu programach martwych czy stereotypowych - ciągle jednak szuka, eksperymentuje, wzbogaca. Ostatnia "Rewia Polskich Nagrań" z Łodzi była programem w pełni udanym, zawierała mnóstwo inwencji, pomysłów, chwytów, żywy zróżnicowany sposób podania był to jeden z najlepszych jego programów. Czemu tego nie dajemy na "Interwizję" (w miejsce "Butterfly, cha, cha"), rzeczy pod każdym względem tłumaczącej się dla obcego widza? Był też świetny kolejny program "Przy kominku", reż O. Lipińskiej, prowadzony prze K. Rudzkiego, kulturalny, cienki, naturalny i bezpośredni w sposobie konwersacji znakomitych "starszych panów" (Jurandot, Krukowski, Rudzki, Wasowski, Przybora, Młynarski). Bardzo to dobra klasa i świetny, nie wymuszony cykl. Był jeszcze znakomity recital aktorski A. Śląskiej (dobrze, że kontynuujemy tę serię, prowadzoną przez J. Kydryńskiego); była dobra tym razem pozycja Toeplitza ("Słownik wyrazów obcych"), wyjaśniająca, pouczająca, a przy tym pełna zabawy: był ambitny film amerykańskich "niezależnych" pt. "Czas pogaństwa" - ale na omówienie wszystkiego miejsca nie staje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji