Qui pro quo we "Współczesnym"
"Śmiech w teatrze może być zdumiewającym pomostem, móże przekonywać ludzi, by zachowali otwartą głowę, mimo, że wrodzone uprzedzenia dyktują im co innego" - powiedział Alan Ayckbourn, autor sztuki "Jak się kochają", której premiera odbyła się ostatnio w Teatrze Współczesnym w Warszawie.
Alan Ayckbourn poznał teatr jako aktor, inspicjent, reżyser. Obecnie kieruje teatrem w Scarborough, oraz jako autor i reżyser współpracuje z londyńskim Teatrem Narodowym. Ayckbourn jest jednym z najpopularniejszych współczesnych dramaturgów w Anglii. Szczególnie upodobał sobie komedię sytuacyjną.
"Jak się kochają..." jest właśnie typową komedią sytuacyjną. Zaczyna się obiecująco. Ranek, dom budzi się do życia. Na scenie, paralelnie ustawione dwie pary małżeńskie. Widzowie mają okazję podpatrzyć ich życie codzienne z kłopotami i radościami. Te dwie rodziny, to dwa różne światy, których działania "na ten sam temat" odbywają się w sposób jakże szalenie odmienny. Pojawia się (znacznie później) trzecia para małżeńska, w niczym nie przypominająca dwóch poprzednich. Początek więc zapowiada utwór prawie serio, niemal pogłębioną sztukę obyczajową w stylu dawnych angielskich młodych gniewnych.
Niestety, wbrew oczekiwaniom, sztuka idzie w zupełnie innym kierunku, przełamuje się bowiem w stronę naiwnej komedii. Wprawdzie widzowie zaczynają się śmiać i robi się zabawnie, utwór jednak w tym momencie wiele traci. Traci, szczególnie, jeżeli chodzi o stałych bywalców Teatru Współczesnego, od lat przyzwyczajonych do innego rodzaju repertuaru prezentowanego w tym znakomitym, o dobrej tradycji artystycznej teatrze. W każdym razie na pewno nie przyzwyczajonych do scen w stylu oblewania się makaronem czyli obrzucania tortami). Widownię Teatru Współczesnego nawet to śmieszy, choć zapewne bardziej śmieszyłoby w teatrze na Litewskiej. Szkoda tylko, że z tego "qui pro quo" zupełnie nic nie wynika.
W programie do przedstawienia napisano, że tym spektaklem teatr uruchamia "małą scenę" w jedynym dostępnym miejscu, to znaczy na "dużej scenie" (bowiem od czasu utracenia sali przy Czackiego, takiej sali nie posiada). Dla odróżnienia - spektakle "na "małej scenie" będą się odbywały o godz 19.15. Stąd więc ten drugi nurt repertuarowy o znacznie lżejszym ciężarze gatunkowym.
W spektaklu tym na uwagę zasługuje reżyseria i doskonałe aktorstwo. Grają same gwiazdy: ZOFIA KUCÓWNA w roli dystyngowanej angielskiej damy, pani domu (bardziej jednak Kucówna niż Lady), i jej całkowite przeciwieństwo, MARTA LIPIŃSKA jako "nowoczesna" w każdym calu żona urzędnika (chyba jedna z najlepszych aktorsko ról M. Lipińskiej). CZESŁAW WOŁŁEJKO w roli angielskiego gentlemena, szefa biura, roztargnionego pana domu i małżonka, prezentuje - jak zawsze - znakomity warsztat aktorski. Świetny KRZYSZTOF KOWALEWSKI, ulubieniec publiczności teatralnej i filmowej, w tym przedstawieniu bardziej przypomina sfrustrowanego Polaka wracającego spod przysłowiowej "budki z piwem", niż angielskiego urzędnika z "niższych sfer". Trzecią parę małżeńską grają BEATA POŹNIAK (zbyt akademicka i nieco przekarykaturowana postać naiwnego współczesnego "kopciuszka") i WIESŁAW MICHNIKOWSKI jako urzędnik z tzw. zasadami, tuż przed awansem (do perfekcji rozwinięte operowanie mimiką). Całość zgrabnie wyreżyserowana przez MACIEJA ENGLERTA.
Tylko, że po zapadnięciu kurtyny natychmiast zapomina się o przedstawieniu. Szkoda.