Artykuły

W co się wrzyna angina?"

"Księżniczka Angina" w reż. Pawła Aignera w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Pomylona księżniczka, rozrywanie królików, magiczne masło roślinne, a do tego kompletny brak logiki. Jak to wszystko pogodzić w jednym spektaklu? U Topora wszystko jest możliwe, a nawet ma sens.

Na początek antyreklama. Wszystkim tym, którzy preferują spektakle z konkretną fabułą, gdzie wszystko jasne jest od a do z, logika jest najlogiczniejsza pod słońcem, czas płynie normalnie, i humor także jest oczywisty, nie meandrując niebezpiecznie na boki - "Księżniczki Anginy" w Białostockim Teatrze Lalek - nie polecamy. Szkoda ich czasu, biedacy wiercić się będą na krzesłach, i z tej niechęci do absurdów nie zauważą może nawet, że gdzieś między owymi absurdami kryje się opowieść o zagubieniu i mrocznej naturze człowieka.

Jeśli zaś widz ceni sobie na scenie dziwactwa wszelakie, spiętrzenie nonsensów, nieobliczalny rytm spektaklu - gdy nie wiadomo, co się zdarzy za chwilę; wolty nastroju, zderzenie liryczności z rubasznością, słowem: surrealizm w najczystszej postaci - o, taki widz na "Księżniczce" czuć się będzie znakomicie.

Za jeden z tekstów Rolanda Topora zabrał się Paweł Aigner, niegdyś ceniony aktor BTL-u, dziś ceniony reżyser, pracujący w różnych polskich teatrach. Po kilkuletnich przymiarkach zaadaptował tekst na scenę - efekt jest ciekawy, choć pod koniec spektakl wytraca tempo i przydałoby mu się parę cięć. Ale to w sumie drobiazgi wobec zgrabnie skrojonej całości. Aktorzy BTL dobrze się czują w oparach absurdu i na szczęście ze sceny nie bije żenująca sztuczność, jak to się zdarza tam, gdzie zespół aktorski z takim ładunkiem nonsensu sobie nie radzi, nie czuje go. W BTL absurd sobie hasa po scenie dość lekko, nieustannie zwodząc widza na manowce. Już, już ten ostatni uwiedziony jest dramatyczną sceną, by za chwilę dostać pstryczka w nos, nieoczekiwanym wulgaryzmem czy kpiną. I odwrotnie. Tu raczej nie wiadomo, co się zdarzy za chwilę, jakie słowo padnie ze sceny, jaka emocja storpeduje tę poprzednią. Taka to już toporowska uroda - nigdy nie wiadomo, w jakim kierunku pójdzie dziecięca rymowanka (polecamy szczególnie tę, opowiadającą "w co się wrzyna angina").

Auto zamiast karety

Dziwny spektakl zaczyna się od dziwnej sceny - wypadku. Czerwonym autem pędzi dziwna para: mała dziewczynka i starszy jegomość. Potrącają młodego człowieka, para debatuje, co też z nim uczynić: wypatroszyć? zabrać ze sobą? Młodzieniec (Michał Jarmoszuk) na szczęście tylko trochę poobijany, wstaje, zaczyna rozmawiać z tymi, którzy go poobijali i tak zostaje wciągnięty w historię pełną przygód. Dziewczynka okazuje się być księżniczką Anginą (Łucja Grzeszczyk), jegomość to kanclerz Witamiński (Ryszard Doliński). We dwójkę uciekają z księstwa, gdzie urządzono spisek. Po drodze, a to goni ich Sinobrody (bawiący się w budowanie grozy Adam Zieleniecki). A to kanclerz spotyka swoją dawną ukochaną (dowcipna i zdystansowana Barbara Muszyńska). A to nawiedzony ksiądz (i straszny, i śmieszny Wiesław Czołpiński) nie chce kanclerza wpuścić do królestwa bożego...

Dzieje się dużo, bywa niewiarygodnie, ale nie fabuła jest w sumie tu ważna, co rozmaite smaczki językowe, nieoczekiwane puenty, ów nierzeczywisty świat rządzący się prawami snu. Ale myli się ten, kto sądzi, że tego typu zabawy na scenie to jedynie dowcipne popisy. Za tym nielinearną przestrzenią pełną nonsensów kryje się coś więcej - smutna - mimo humorystycznej otoczki - opowieść o lęku przed rozpadem. Z różnych surrealistycznych kawałków poskładać można historię zagubionej dziewczynki, dla której rzeczywistość okazuje się być tak nie do zniesienia, że trzeba ją sobie jakoś w głowie poukładać po swojemu.

Stąd stworzenie alternatywnej (bo z wykorzystaniem czerwonego auta a nie karety) historii o księżniczce uciekającej przed złą wróżką, i broniącej się choćby masłem roślinnym. Stąd przemieszanie rozmaitych - wziętych z zakamarków podświadomości - wątków: mroczne zamki, św. Mikołaj, sadomasochistyczne zapędy, osobnik w masce na twarzy rodem z "Milczenia owiec", demoniczny księżulo plujący jadem, czy dziecięce upodobanie do upiornej stylistyki (historie o robakach, figury z wnętrznościami na wierzchu). I stąd też wrażenie, że wszystko, co się dzieje na scenie, to nieskrępowana zabawa małej dziewczynki, teatralizującej wszystko i pociągającej za sznurki.

Choć tak naprawdę jednak do końca nie wiemy, co tu jest jawą, a co snem. Może być to opowieść o potędze wyobraźni chorego umysłu, w którą zostajemy wciągnięci, by uciec od świata realnego. A może też, kto wie, Angina naprawdę istniała?

Upiorności i wnętrzności

Chwalić trzeba aktorów, szczególnie główną trójcę. Łucję Grzeszczyk (Angina) ogląda się z przyjemnością - ma w sobie wszystko to, co do roli księżniczki-dziewczynki-dziwaczki trzeba: wdzięk, delikatność, psotność, złośliwość, histeryczność. Gra naturalnie, lekko, nie ma w niej fałszu. Michał Jarmoszuk (Jonathan) też nieźle dotrzymuje jej kroku - zresztą oboje na scenie wypadają świeżo. Z takim ładunkiem młodzieńczości skonfrontowano postać Kanclerza (Ryszard Doliński), sympatycznego osobnika, który jeszcze z życia i uciech erotycznych z pasją korzysta, a jednocześnie ciągle opowiada, jak się psuje od środka i nieustannie sposobi się na śmierć (sceny, w których Doliński z egzaltacją i dramatyzmem pokłada się, by oddać ducha, tymczasem ciągle mu coś przeszkadza i sam zaczyna marudzić - to jedne z najlepszych i najzabawniejszych scen w całym spektaklu).

Jednym z aktorów przedstawienia jest scenografia Pavla Hubicki, podkreślająca nutę katastrofizmu, ale też i pełna zabawnych niespodzianek. Rozbity samochód, który w zależności od potrzeby staje się alkową, amboną, tajemniczą skrytką, czy przestrzenią teatralną - mruga światłami, kolebie się, pędzi (ciekawa choreograficznie jest scena, gdy pasażerowie wskutek szybkości niemal przyklejają się do szyby). W pewnym momencie dzięki wizualizacjom Krzysztofa Kiziewicza staje się nawet rodzajem telewizora, filmowej migawki, gdy w jednej chwili przed oczami przesuwają się najważniejsze wydarzenia. W tej przestrzeni dobrze się też komponują (i ilustrują podświadome ludzkie potrzeby) kostiumy Zofii de Inez. Wściekle czerwona, niemal jak krew kamizelka Witamińskiego to jak sztandar życia, którego mimo wszystko trzyma się z uporem. Żałobno-weselna suknia ukochanej kanclerza pokazuje dwoistość świata, a maska na twarzy osobnika w skórze - podświadome ciągoty człowieka do niszczenia i zadawania cierpienia. Do tego muzyka aranżowana przez Piotra Klimka, która łącząc różne rytmy (od marsza pogrzebowego po piosenki Fogga) dobrze oddaje nieobliczalność spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji