Zazdrość, "Dekameron" i współczesność
Od 27 lat w Krakcowie mówiło się bez przerwy o konieczności powołania do życia sceny satyrycznej. Kiedy dokonał tego Brunon Rajca, kiedy w podziemiach Ratusza, przeto nie w pomieszczeniach mieszkalnych nowo wyremontowanych kamienic zabytkowych, gdzie powinni mieszkać ludzie, znaleziono miejsce na widownię i scenę - zazdrość i głupota, zaczęła podpływać pod gardła sezonowych graczy recenzenckich. Machnijmy na nich ręką, ale nie zapominajmy przy tym, że twórcy krakowskiego Teatru Satyryków też przed laty nie mieli ułatwionego żywota, szarpali się na lewo i na prawo aby zaangażować aktorów, często po amatorsku "zagrywali", by przypodobać się publiczności, a przynajmniej pięć osób dzięki tejże właśnie scenie zdobyło kwalifikacje i zdało eksternistyczne egzaminy aktorskie.
Przedstawienie "Dekarnerona" Giovanniego Boccaccia w adaptacji i z piosenkami Herynka Cyganika, z muzyką Henryka Mosny i scenografii Katarzyny Żygulskiej, w reżyserii Mieczysława Górkiewicza wywołało w Krakowie duże zainteresowanie. Scena Satyry "Maszkaron" weszła na rynek teatralny przy dość wyrazistej reklamie i niechęci ze strony zazdrośników, którzy założyli ręce na brzuchu i czekali, aż im ktoś kapnie jakąś forsą i uprosi, żeby łaskawie wzięli się do roboty.
"Dekatmeron" w "Maszkaronie" ma rozmiar pełnospektaklowy, szokujące dla wielu treści, które jednak w porównaniu z tańcami współczesnych rockowych piosenkarek są niewinnym żartem. Henryk Cyganik wyjął z "Dekamerona" - sześć scen, opatrzył je swoistym rytmem działań scenicznych i piosenkami. Prawda jest taka, że ten skomplikowany montaż trzyma się dobrze całości. Natomiast pretensje do tego, że Boccaccio pisał często w "Dekameronie" o kopulacji są bezprzedmiotowe, ponieważ miłość cielesna, spojrzenie na ludzkie ciało z innej perspektywy, niż perspektywa przestępstwa jest dobrym prawem człowieka.
Z przywołanych tu sześciu scen (Ferondo w czyśćcu, Ca-landrina przy nadziei, Diabeł i piekło, Andreuccio z Perugii, Miłosne przygody Calandrina, Kalendarz starych mężów) najbardziej przypadły mi do gustu Ferondo w czyśćcu, Andreuccio z Perugii i Kalendarz starych mężów. Dlaczego? Dlatego, że aktorzy wytrzymali tu napięcia fabularne scen, że zyskiwały one w ten
sposób wymiar dramatyczny. Te przygody, małe oszustwa, naciąganie, wykorzystywanie uczuć religijnych dla niecnych celów są w dziele Boccaccia - i w robocie aktorów "Maszkarona" - czymś w rodzaju rozrachunku o wewnętrznej spoistości. Dlaczego Bartolomea nie chce wracać do męża? Bo mąż jest fajtłapą. Dlaczego Andreuccio został wystrychnięty na dudka przez kurtyzanę? Bo jest chciwy przygód i forsy. Dlaczego Ferondo uwierzył, że loch, w którym go trzyma opat, jest czyśćcem? Dlatego, że jest naiwnym głupcem, zaś opat ma chęć na jego żonę. Trudno - przed taką fabułą się nie ucieknie, jeśli się chce jako tako przybliżyć nie tylko frywolne treści "Dekamerona" współczesnemu widzówi. Sądzę, że Andrzej Kozak, Jerzy Szozda, Marian Czech, Krystyna Stankiewicz, Alicja Kobielska, Elżbieta Nowosad, młody, utalentowany Kuba Kosiniak, Jerzy A. Braszka, mogą uznać te sceny za swój sukces. Pozostałe trzy jakby miały mniej w sobie ognia, ale i tak przez próbę przerysowanego gestu i okrzyku trafiały w sedno zamierzeń reżyserskich.
Mieczysław Górkiewicz z jednej strony prowadził aktorów jakby w wymiarze groteskowych działań, przesady
gestycznej. Z drugiej tonuje to wszystko rolami Śmierci i Mistrza w wykonaniu Izabelli Lipki i Andrzeja Nowakowskiego. Śmierć i Mistrz prowadzą przedstawienie, śpiewają po każdej scenie - między innymi tak:
Czymże by była zielonych
lasów cisza,
błękit niebieski, jesieni
cierpki głóg,
gdybyś mnie miły, ustami
nie dotykał...
...................................................
Za dużo choćby kolorów -
to nawet malarz nie chce...
Satyryczno-groteskowe propozycje kostiumów Katarzyny Żygulskiej mogą rzeczywiście szokować szczególnie w pokazywaniu genitaliów z jedwabiu. Kostiumologia jednakże nie może być rzeczą oderwaną od rzeczywistości historycznej i doprawdy nie powinno się nas pouczać czym były części ubrania męskiego w wieku XIV.
Jak wynika z naszych kilku uwag recenzenckich "Dekameron" na Scenie Satyry "Maszkaron" nie jest przedstawieniem łatwym, ale też nie piętrzy percepcyjnych trudności. Wydaje mi się że najwięcej będą mieli ich zakłamani puryści obyczajowi, którzy uważają, że na przykład można sobie pochlać w knajpie, rozwalić w restauracji szybę a potem narzekać, że zgorszenie wionie z wielkiego literackiego tekstu początku odrodzenia w Europie. W jakim sensie przedstawienie to wiąże się ze współczesnością? Głupoty jest dość dużo, zakłamaniu można wydać można walkę również przez przeciwstawienie się różnym awangardowym sztuczkom, kiedy lansowanie golizny zaczyna być obowiązkiem w każdej knajpie, nie mówiąc już o kilku scenach zawodowych. "Dekameron" w propozycjach iscenizacyjnych Henryka Cyganika i reżyserii Mieczysława Górkiewicza to spektakl zasługujący na uwagę nie tylko ze względu na zapotrzebowanie na tego rodzaju sztukę. Artyści, którzy podjęli tę robotę ochotnie, z zapałem - powinni mieć w sobie również poczucie pewnej inicjacji ważnego wydarzenia, które - miejmy nadzieję - odmieni trochę monotonię satyrycznych, kabaretowych występów doraźnych grup, które uczyniły sobie z Krakowa harcowisko nieprzystojne. Mieszkańcy naszego miasta (sądzę, że nie tylko oni) zaakceptują z pewnością "Maszkarona" w Ratuszu, a raczej w ratuszowych piwnicach. To są moje nadzieje. Możliwe są również i inne losy tej sceny - jakby tak, nie daj Boże! zaatakowała ona jakieś renomowane teatralne pomieszczenie? Dopiero by się rzucili różni znawcy i zaczęliby wrzeszczeć o niezbywalnych sprawach teatralnych itd. itp.