Artykuły

Udany trójgłos

Dobrych kilka lat minęło od pamiętnego konkursu młodych choreografów (który miał stać się imprezą stałą), zanim znów na łódzkiej scenie pojawiły się nowe baletowe próby. Tym razem są to wyłącznie debiuty inscenizacyjno-choreograficzne tancerzy łódzkiego Teatru Wielkiego. *)

Jako materiał do inscenizacji wybrał sobie Kazimierz Wrzosek symfonię Mieczysła Karłowicza "Odrodzenie" i wiersze Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Wyobraźnia choreografa przeniosła nas w świat z pogranicza baśni i mitologii, przepuszczony jakby przez pryzmat artystycznych wizji Młodej Polski, ożywiony przez stwory na poły animalne poruszające się w tajemniczej scenerii romantycznej. Uderza w tej inscenizacji wybitny zmysł choreografa do ruchowego zakomponowywania przestrzeni scenicznej przez układy grupowe ciągle zmieniające się i świeże, wywołujące zaciekawienie swoim "dzianiem się" czego może najlepszym przykładem będzie rozwijanie układów tanecznych w dwóch planach, uzyskanych przez przecięcie głębi sceny poziomą płaszczyzną. Umożliwia to rozegranie całych partii na zasadzie muzycznego kontrapunktu.

Z tym tłem nie zawsze dość zharmonizowane mogą wydać się pojedyncze ruchy tancerzy, trochę jakby wyobcowane z całości i przez to "chłodne" emocjonalnie. Wśród wykonawców II (niedzielnego) przedstawienia wybijał się dźwigający główną partię Krzysztof Pastor oraz - bardzo skoczna, nienaganna rytmicznie, dowcipna - czwórka młodych tancerzy, wśród których Zbigniew Sobis jest już bodaj weteranem.

Balet Wrzoska, cechujący się klasycznym umiarem i dobrym smakiem zrealizowany w scenografii Marii Tychmanowicz-Walczak, powinien się podobać szerszym kręgom miłośników sztuki choreograficznej.

Z dość mieszanymi uczuciami, pełen rozterki odbierałem debiut następny będący dziełem Dobrosławy Gutek do tekstu Czesława Miłosza "Esse", ze scenografią Bożeny Smolec-Błaszczyk. Oryginalny to pomysł, polegający na tym, że taniec odbywa się tu zupełnie bez muzyki, jedynie na tle recytowanego poematu. Nasuwać się więc mogą pytania: jaką rolę spełniać ma tekst - czy tylko nastrojowego podkładu dźwiękowego, a wtedy nieistotna staje się jego zrozumiałość, jeśli już wkraczamy w progi "czystej formy" (ale na taką podrzędną funkcję szkoda jednak poezji Miłosza), czy też słowo ma być traktowane jako ideowo-artystyczna inspiracja tańca, wtedy powinno ono być jednak nie tylko zrozumiałe, ale i ogarnięte w całym swoim sensie, co jednak odciąga uwagę od tańca który powinien być czymś więcej niż tylko ilustracją tekstu, czymś bardziej autonomicznym. Ten mariaż słowa i ruchu tanecznego - podyktowany, być może, potrzebą złożenia hołdu laureatowi Nagrody Nobla - potraktowałbym więc raczej jako wielce interesujący eksperyment.

Przerzucając się z jednego dylematu w drugi ani się nie obejrzałem, kiedy trzeba było już oklaskiwać dobrze - jak się zdaje - przygotowanych wykonawców.

Wieczór zamknął choreograficzny debiut Ewy Wycichowskiej, mający niejako podwójną, a przez to przewrotną inspirację. Bo o ile warstwa muzyczno-perkusyjna będąca dziełem Krzysztofa Knittla stanowiła realnie funkcjonujące tło, o tyle wiersze Rafała Wojaczka niesłyszalne, bo załączone jedynie w drukowanym programie (a więc przeczytane przez widza lub nie) stanowiły tło jakby "warunkowe". A przecież znajomość tego "libretta" jest niezbędna dla pełnego zrozumienia intencji choreografa, dla oceny tego, czy zastosował on środki ekspresji właściwe dla śmiałych erotycznych treści utworu poetyckiego, sięgających w głąb sfery doznań seksualnych, wyrażonych w ciekawej metaforyce nie przekraczającej granic sztuki.

Niezmiernie ambitne to zadanie dla choreografa, które chyba na właściwe drogi naprowadził kompozytor. Przede wszystkim bardzo trafnie wybrał dla wyrażenia spraw erotyczno-seksualnych instrumentarium perkusyjne, zawierzył więc nie melodyce, której ekspresja mogła łatwo zbłądzić na buduarowe manowce lecz odwołał się do rytmu, który od pradawnych czasów odgrywa tak samo rolę kultową jak seks.

Tym tropem mógł więc pójść śmiało choreograf, budując odpowiedni nastrój na ogólnej motoryce tańca, bez uciekania się do ruchów powiedzmy, imitacyjnych. Ale nie bądźmy zbyt drobiazgowi w tej materii, któż bowiem dość jest mądry żeby ustalić jednoznaczną granicę pomiędzy tym, co dziś (podobnie jak w innych epokach) w sztuce obyczajne a co pruderyjne, co jest znamieniem odwagi artystycznej, a co zlekceważeniem głębszych zasad, określających istotę sztuki...

I jest w tym jakiś duch czasu, że głos kobiecy w sprawach doznań erotycznych wyraził się tu postawą otwartą, a gdyby nawet wyzywająca to mająca za sobą prawo kobiety do mówienia o tym, co życiowo ważne.

Odniosłem wrażenie, że w tym utworze było co tańczyć i że wszystkie trzy wykonawczynie kolejnych "wcieleń" - Anna Fronczek, Małgorzata Sładysz i Liliana Kowalska - przyczyniły się do sukcesu wykonania, z tym iż ta ostatnia rola była najsilniej nasycona dramatyzmem artystycznie najkonsekwentniejsza. Arcydzielnie partnerował paniom Tomasz Łukaszyński. Korespondującą z nastrojem utworu oprawę scenograficzną stworzyła Maria Tychmanowicz-Walczak.

Ten bez wątpienia udany wieczór debiutów dał nam poznać odrębne, wyraziście zarysowane indywidualności twórcze od których wolno oczekiwać - byle w niezbyt odległym czasie - dalszych realizacji baletowych.

*) "Trzy głosy". Wieczór debiutów choreograficznych. Teatr Wielki w Łodzi

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji