Artykuły

Rodzinna pułapka

Sztuka Mariusa von Mayenburga nie jest arcydziełem literatury dramatycznej. Momentami ociera się nawet o grafomanię. Przejmujące przedstawienie Piotra Kruszczyńskiego tuszuje jednak jej mielizny.

Opowieść o rodzinie, w której nie ma miejsca na bliskość, czułość i wza­jemne zrozumienie, twórcy spektaklu - reżyser Piotr Kruszczyński i sceno­graf Marek Braun - rozgrywają w ciasnej, oszczędnie zaaranżowanej, przestrzeni Małej Sceny. Centralnie ustawiony stół-łóżko, przykryty obrusem-prześcieradłem, jest miejscem, przy którym gromadzi się rodzina, ale jest też miejscem, w którym dokonu­je się seksualna inicjacja nastolatków. Ten krok w dorosłość nie prowadzi do wolności. Jest przepustką do "więzie­nia", do odcięcia się od świata. Dla głównych bohaterów tego dramatu, ro­dzeństwa Olgi i Kurta, dorastanie jest pułapką, z której nie ma wyjścia. Tak jak nie ma ucieczki z tego domu, co świetnie pokazuje reżyser, ani na mo­ment nie wypuszczając aktorów ze sceny. Tylko Paul, chłopak Olgi, jako osoba z zewnątrz może uciec z tego rodzinnego piekła. To zresztą jedyna postać (niepotrzebnie zagrana przez Macieja Konopińskiego w konwencji farsowej), dla której kazirodczy zwią­zek Olgi i Kurta jest czymś nienor­malnym.

Marius von Mayenburg, młody nie­miecki dramatopisarz, pokazuje zwy­kłą rodzinę, w której dzieje się tak jak w większości rodzin: dojrzewające dzieci nie umieją znaleźć się w świe­cie na pograniczu dzieciństwa i doro­słości, gardzą swoimi rodzicami, któ­rych uważają za żywe trupy, a rodzi­ce nie są w stanie im pomóc. Próby zbliżenia się do siebie owocują fru­stracją, ta z kolei - agresją. Nikt tu nie umie z sobą rozmawiać, a wyciągnię­ta w przyjacielskim geście ręka zosta­je odepchnięta.

W spektaklu jedną z najbardziej przej­mujących scen jest ta, w której rodzice (Maria Mielnikow i Krzysztof Matuszewski) przytulają się do siebie ze stra­chu przed własnym synem Kurtem (Pa­weł Zdun). Pięknie rozgrywa to zwłasz­cza Maria Mielników, której bohaterka pełna jest rezygnacji i lęku. Z jednej strony - bezbronna i bezradna matka, z drugiej - samotny i zamknięty w swo­im świecie syn, który nie chce pomocy. Zalęknione spojrzenia rodziców i zła, pełna pretensji do ludzi twarz ich dziec­ka. Ten obraz zostaje w pamięci. Ta­kich, przejmujących do żywego, mo­mentów jest w gdańskim "Ogniu w gło­wie" kilka. Choćby rozmowa rodziców, stojących naprzeciw siebie, rozdzielo­nych stołem-łóżkiem. Ich dialog, który jest wołaniem o bliskość i o pomoc. Al­bo zgarbiona nad gazetą postać ojca (Krzysztofa Matuszewskiego), którego przerastają nie tylko problemy syna, ale i jego własne, małżeńskie.

Poza stołem, pełniącym też funkcję łóżka, jedynym znakiem familijnych związków jest świeca, którą zapala matka. Jakby chciała podtrzymać ciepło. Mamy tu też muszlę klozeto­wą i lustrzaną ścianę, w której odbi­jają się zdeformowane sylwetki. Bo to nie jest zwykłe lustro, jak w normal­nej łazience. W tej "przełamanej" lu­strzanej tafli widzimy pokrzywione, zdeformowane odbicia. Podobnie ma­lują ludzie, dotknięci chorobą psy­chiczną! Być może. dramat Olgi i Kur­ta nie polega tylko na niemożności po­godzenia się z własną cielesnością i światem dorosłych. Być może, ma­my tu też do czynienia z chorobą, któ­ra trawi tych dwoje. Z postępującym z wolna szaleństwem. W tę stronę naj­wyraźniej zmierza Olga, którą Anna Kociarz obdarza skrajnymi emocja­mi. Młoda aktorka, w niezwykły spo­sób, przechodzi od agresji i złości, do wyciszenia i rozpaczy, by w finale uciec ze strachu. Miejsce zbuntowa­nej, rozedrganej nastolatki, zarażonej pogardą do świata przez młodszego brata piromana, zajmuje zalękniona dziewczynka. To dopiero trzecia rola Anny Kociarz, ubiegłorocznej absol­wentki warszawskiej Akademii Tea­tralnej. Przyznać trzeba, że prowadzo­na z konsekwencją scenicznej wygi. Paweł Zdun, słuchacz III roku Stu­dium Wokalno-Aktorskiego w Gdy­ni, debiutujący w teatrze rolą Kurta, wbrew pozorom, ma niewiele do gra­nia. Kurt ma być opryskliwy i zbuntowany. I jest taki.: Jednak trudno uwierzyć w jego życiową filozofię, że oto ogień zbawi świat... W tę stronę, zdaje się, chcieli skierować naszą uwa­gę realizatorzy, skoro na plakacie i na okładce teatralnego programu umiesz­czono głowę z cierniowo-płomienną koroną. To gruba przesada. Kurt w ogóle jest postacią dość odpychają­cą, a do tego autor wkłada mu w usta m.in. biblijne cytaty...

Gadanina Kurta trąci bełkotem, a je­go nienawiść do świata i ludzi pozo­stawia nas obojętnymi. Szczęśliwie, Kruszczyńskiego interesuje bardziej postać Olgi i dlatego spektakl ogląda się z dużym zaciekawieniem.

W teatrze Wybrzeże doczekaliśmy się wreszcie przedstawienia, które do­tyka i o którym trudno zapomnieć. Jednych zbulwersuje "wymiotujący" na scenie aktor i szybki seks, uprawia­ny przez bohaterów, innych poruszy "spalona" twarz Kurta i smród rozle­wanej na końcu benzyny. Mnie po­raził obraz ludzi, którzy żyją, jakby dzieliła ich szyba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji