W atmosferze rodzinnego piekła
Gdański teatr Wybrzeże sięgnął po tekst, uznany w plebiscycie miesięcznika "Teatr", za najciekawszą obcojęzyczną sztukę, wystawianą w minionym roku na polskich scenach. Sukces gdańskiej premiery "Ognia w głowie" Mariusa von Mayenburga trzeba jednak zapisać raczej na konto reżysera niż autora.
Sztuka Mayenburga, choć nie można jej odmówić dramatycznego nerwu i drapieżności, ma też swoje słabości - choćby spiętrzanie drastycznych i dramatycznych efektów. Taki kondensat psychopatologicznych zagadnień: od kazirodztwa do piromanii, tylko do pewnej granicy służy tworzeniu dusznej, gęstej atmosfery rodzinnego piekła. Poza nią - razi nadmiarem. Mayenburgowi nie udało się też nadbudowywanie nad tym obrazem rodzinnego życia piętra symbolicznych znaczeń. Owszem, układa się z tego jakaś większa historia - wrażliwości, której tępy, płaski świat odmawia prawa do życia. Ale już dorabianie do tej opowieści biblijnych cytatów to przesada.
Nad mieliznami tekstu umiejętnie przepłynęli wspólnie reżyser Piotr Kruszczyński i scenograf Marek Braun. W ich inscenizacji aktorzy przez cały czas pozostają na szarym (niemal jedyny tu kolor) podeście pośrodku sceny: gdy jedni odgrywają swoje kwestie, drudzy tuż obok nich zastygają w bezruchu. Podwyższenie pośrodku jest raz małżeńskim łóżkiem, za chwilę - rodzinnym stołem. Zamiast jednego z krzeseł widzimy muszlę klozetową, nad którą aktor imitować będzie oddawanie moczu. Zamiast jakiegoś okna, otwierającego perspektywę, tylko wielka tafla lustra, deformująca odbicia bohaterów. Jest ciasno, duszno, żadnego ciepła, żadnej intymności, a równocześnie, choć bohaterowie stłoczeni są w tej przestrzeni, żyją przeraźliwie daleko od siebie, obcy sobie.
W taki oto świat wrzucona jest para głównych bohaterów: rodzeństwo Olga i Kurt. Samotni i bezradni, próbują kazirodczej miłości, która daje im złudzenie ciepła, piromańskich zabaw, które dają złudzenie wolności, w końcu - stają się zbrodniarzami, mordującymi własnych rodziców, by wydostać się z piekła wspólnego życia z nimi.
Z rolą Olgi świetnie poradziła sobie Anna Kociarz, ciekawie zaznaczając podwójność swej bohaterki: szorstkiej nastolatki o kanciastych ruchach, ukrywającej wewnątrz miękkość i wrażliwość. Paweł Zdun na premierowym przedstawieniu miał zbyt duży kłopot z pokazaniem przemian Kurta. Matka Marii Mielnikow, dławiąca dzieci swoją niczego nierozumiejącą miłością, i wiecznie nieobecny, nie wyglądający zza płacht gazet ojciec Krzysztofa Matuszewskiego tworzą udany kontrapunkt dla ról młodych aktorów.
Teatr Wybrzeże zaproponował nam przedstawienie i udane, i ważne, dotykające rzeczywistości. Więcej takich inscenizacji.