Artykuły

Ostra sztuka

- Co tak naprawdę zafascynowało pana w sztuce "Ogień w głowie", która niesie właści­wie więcej publicystyki niż li­teratury?

- Publicystka mnie interesuje tak jak realne, codzienne życie. Potykam się bez przerwy o zja­wiska brutalizujące życie, głów­nie ze strony osób o pokolenie młodszych ode mnie. Uznałem więc, że warto sięgnąć po sztu­kę młodego autora, który próbuje o tym mówić. Warto w "Ogniu w głowie" poszukać przyczyn tej agresji, którą bardzo często młodzi ludzie wyła­dowują w obrębie rodziny.

W moim rodzinnym Pozna­niu, w domu który dobrze znam, wydarzyła się taka histo­ria. Brat zabił siostrę, a była to zwyczajna rodzina. Zastanawia­łem się, jak to się dzieje, jakie motywy pchają młodych ku ta­kiej zbrodni, przeciwko czemu się buntują? Mayenburg próbu­je swoją sztuką zadać tych kilka najważniejszych pytań.

Kurt - młody bohater sztuki "Ogień w głowie" izoluje się od bardzo powierzchownych relacji z rodzicami. Zamyka się w sobie, zamyka się przed świa­tem. Dzisiaj relacje międzyludz­kie stały się straszliwie cielesne, powierzchowne, brak w tych kontaktach głębi. Młodzi ludzie oglądają pisemka pornograficz­ne i kontaktują się z papiero­wymi gołymi kobietami na foto­grafiach albo grają w komputerowe gry i żyją wirtualną rzeczywistością. Dobra konsump­cyjne w naszej nowej Polsce spłyciły świat doznań, brakuje kontekstu emocjonalnego. To są nowe "składowe" społecznego chłodu.

- W sztuce niemieckiego auto­ra nie ma właściwie żywych bohaterów, to również są papie­rowe postacie, o których relacji ze światem niewiele wiemy.

- Młodzi bohaterowie tej sztu­ki ze światem kontaktują się

przez swoją rodzinę. Uważałem, że należy tę rodzinę jak najbar­dziej urealnić, ucodziennić. Kurt i jego siostra Olga nie żyją w rodzinie patologicznej; zacho­wania ojca i matki stwarzają pe­wien model funkcjonowania do­mu. Wydaje mi się, że takie do­my istnieją. Chciałem pokazać charaktery tych postaci.

- I wcale nie było to łatwe.

- Tak, bo ten tekst ciągnie ak­tora w stronę grania formalne­go. Wiele jest powiedziane, a mało zostaje do zagrania w tzw. monologu wewnętrz­nym. To rzeczywiście grozi pu­blicystyką. Myślałem przede wszystkim o tym, by aktorzy uwierzyli w grane postaci.

- Udało się uciec przed wul­garnością i obscenicznością. Ten tekst daje szansę na tzw. rozpasane przedstawienie.

- Tego właśnie chciałem unik­nąć. Wystrzegam się tanich efektów. Na premierze filmu Pasikowskiego "Psy II" obserwowałem reakcje widowni i zau­ważyłem, że w bardzo okrutnej scenie oble­wania ofiary benzyną i podpala­nia - widownia się śmieje. Takie pewnie mamy czasy, że sceny okrucieństwa pokazywane w ki­nie i w teatrze nie robią już wrażenia. Sztuka powinna ucie­kać od instruktażu, a musi dzia­łać na wyobraźnię. Wyciemniam więc te drastyczne momenty. W samym tekście wulgaryzmów nie ma zbyt wielu. Znam inne, dużo bardziej "mocne" sztuki.

- Adresuje pan to przedsta­wienie również do młodego wi­dza.

- Chciałem, by mogli przyjść do teatru wraz ze swoimi rodzi­cami. By jedni i drudzy nie by­li nawzajem skrępowani swoją obecnością mimo dość drastycz­nego przesłania tekstu.

- Dobrze czuje się pan w kon­wencji filmowej. Symultaniczną akcję w przedstawieniu buduje pan pewnymi chwytami.

- To trudny do realizacji tekst, bo składa się z ponad pięćdzie­sięciu mikroscen, które trzeba po­łączyć w całość. Blackout po każ­dej scenie byłby zabiegiem dość monotonnym. Bardzo pomógł mi w tym swoistym teatralnym montażu Marek Braun, który stworzył niezwykle funkcjonalną i uniwersalną scenografię. Wci­śnięta w małą Czarną Scenę sce­nografia stała się ringiem, na

którym toczy się walka między osobami dramatu. A przy tym jest to scenografia czysta i steryl­na. Cały brud, o którym mówi dramat, wyłazi sam, a nie na przykład z brudnej wanny.

- W ciągu niespełna dwóch miesięcy obejrzeliśmy dwie pa­na realizacje: "Tango" Mrożka w Gdyni i "Ogień w głowie". Obie dotyczą współczesności.

- Staram się czerpać z tego, co mnie dotyka w życiu. Nawet temat klasyczny interesowałby mnie w kontekstach współcze­snych.

- Kiedy więc jakaś klasyka?

- Nie wiem, bo na razie jestem ciągle reżyserem wchodzącym na teatralny rynek, więc dyrek­torzy teatrów, w sposób natural­ny, z pewną ostrożnością trak­tują moje propozycje. Każdą re­alizacją powoli zbliżam się do szansy zrobienia czegoś na du­żej scenie. Mam w zanadrzu kilka propozycji. Feminizacja świata skłania mnie ku kilku bohaterkom klasycznym. Chciałbym też wrócić do "Romea i Ju­lii". Robiłem tę sztukę ze stu­dentami wrocławskiej szkoły te­atralnej.

- Czy trudno być dzisiaj arty­stą?

- Mój profesor od architektury mówił, że artystą się bywa, więc chwilami można sobie na to po­zwolić. Z teatru żyje się trudno. Ale jak spotyka się takich akto­rów jak w Teatrze "Wybrzeże" czy Teatrze Miejskim w Gdyni to wtedy ta praca ma sens, a mniej jest ważne, czym okłada się po próbie bułkę - łososiem czy mielonką. W tych aktorach jest straszny potencjał "chcenia". Pewnie ja też to w sobie mam i wtedy powstaje twórcza mie­szanka.

- Dlaczego przedłożył pan te­atr nad architekturę?

- Kiedy zdecydowałem się na studia architektoniczne byłem bardzo młodym człowiekiem. Miałem 17 lat. Również składa­łem papiery na Wydział Aktorski obecnej Akademii Teatralnej w Warszawie. Ale jestem z "po­rządnej", poznańskiej rodziny, zdecydowałem pod wpływem rodziców i wybrałem architektu­rę. Los tak chciał, że na architek­turze właśnie spotkałem prof. Je­rzego Gurawskiego, świetnego scenografa z teatru Grotowskie­go. U niego robiłem dyplom z przestrzeni teatralnej. I kółko się zamknęło, teatr wrócił.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji